Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cudowne źródełko

Redakcja
Niech ludzie sobie gadają, nie zwracam na to uwagi. Robię, co mam robić i na razie się udaje. To zasługa Matki Boskiej - mówi szczerze przy cudownym źródełku w Zwierzyniu Tadeusz Łukacz. Fot. Piotr Subik
Niech ludzie sobie gadają, nie zwracam na to uwagi. Robię, co mam robić i na razie się udaje. To zasługa Matki Boskiej - mówi szczerze przy cudownym źródełku w Zwierzyniu Tadeusz Łukacz. Fot. Piotr Subik
Mgła unosi się nad starym korytem Sanu, deszcz na przemian siąpi albo leje jak z cebra, a mimo to praca wre nieustannie. Ziemia rozmokła i jedna ze stacji drogi krzyżowej, która na tym odcinku, wzdłuż stromego brzegu, wiedzie do cudownego źródełka w Zwierzyniu, niebezpiecznie się przechylała, trzeba więc było ją przestawić. A Tadeusz Łukacz, jak ma w zwyczaju, nie czekał, zawczasu zabrał się za przenosiny. Lata spędzone na samotnym wznoszeniu kamiennych kapliczek, nie bez użerania się z ludźmi, zobowiązują...

Niech ludzie sobie gadają, nie zwracam na to uwagi. Robię, co mam robić i na razie się udaje. To zasługa Matki Boskiej - mówi szczerze przy cudownym źródełku w Zwierzyniu Tadeusz Łukacz. Fot. Piotr Subik

Święty upór

Właśnie zachciało mu się jeść - godzina do południa, czas na drugie śniadanie. Chleb z masłem, jajka na twardo, kanapki na potem w zawiniątku. Przychodzi nad San skoro rano, a schodzi mu do wieczora, nieraz łapie go tu ciemna noc. I tak, mimo dwóch zawałów, od kilkunastu lat. Najpierw budowa groty Matki Boskiej Fatimskiej, potem - ciągnąca się w nieskończoność - stacji Męki Pańskiej. Ale za to może teraz powiedzieć z dumą, że zadanie prawie wykonane... - Objawień było pięć, Matka Boska przychodziła do mnie we śnie. Dokładnie wszystko przewidziała - mówi Tadeusz Łukacz, przełykając kolejny kęs.

W roboczych ciuchach, z rękoma upapranymi zaprawą murarską, stoi zwykle na drodze do źródełka - tam, gdzie kończy się Zwierzyń - i gdy tylko uzna za stosowne, opowiada pielgrzymom o powierzonej mu misji. Opowiada "obcym", bo rodzina nie słucha: mówi, że staremu się we łbie przewraca.

- Nawiedzony, ale jednego mu nie można odmówić: gdyby nie on, drogi krzyżowej w Zwierzyniu by nie było. Narobił się przy tym jak wół - mówi sołtys Adam Dobrowolski.

Z drogi z Krosna w Bieszczady trzeba odbić w bok w Uhercach Mineralnych. Za torami zaczyna się Zwierzyń: sześćdziesiąt numerów, ćwierć tysiąca mieszkańców, kiedyś rolników (było sto krów, są trzy; konia nie ma żadnego), od kilku lat prawie wyłącznie zajmujących się agroturystyką. Cisza tu, spokój, dzika przyroda na wyciągnięcie ręki, więc próbują uszczknąć co nieco dla siebie z popularności niedalekiej Soliny.

Nad Sanem stoi murowana cerkiewka, teraz kościół filialny pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela, a półtora kilometra dalej, u stóp wzniesienia o nazwie Horodysko, bije źródełko, które wśród mieszkańców uchodzi za cudowne - i to od kilku pokoleń.

- Często bywałem przy nim jeszcze w dzieciństwie: bydło się tam pasło, trzeba było doglądać. I ludzie, co w polu robili, zawsze pili tę wodę - wspomina Tadeusz Łukacz. Ma ponad siedemdziesiątkę, ale wszystkie opowieści babki Kseni pamięta doskonale. Zapadły mu w pamięć, choć są tacy, co twierdzą, że fantazję ma niesamowitą i wygaduje cuda, że legendy legendami, a on i tak zawsze dopowie coś od siebie. Za każdym razem więcej.

Zapamiętał z młodości doskonale takie oto zdarzenie: ojciec Antoni jedzie w pole orać, ale zaraz wraca do domu, bo koń za nic, nawet bity batogiem, nie chce ciągnąć pługa. I to bez powodu: prawdopodobnie przez sąsiedztwo cudownego źródła.

Ludzie opowiadali o nim od zawsze niestworzone historie. Że stał w Zwierzyniu klasztor Bazylianów, po którym nie ma żadnych śladów: prócz tych w przekazach. Albo że gdy zwożono kamienie na budowę świątyni przy źródle, zawsze zaraz znikały, a gdy w śliczną noc, bez chmur, księżycową, zaczajono się na rzekomych szkodników, okazało się, że zabiera je... malutka kobieta, prawdopodobnie Maryja.

Jednak przede wszystkim opowiadają historię najbardziej znaną w Zwierzyniu: o cudownym krzyżu, który starsza mieszkanka dostrzegła w cembrowinie źródełka. Tadeusz Łukacz mówi tak: - Przestraszona kobiecina chciała krzyż złapać ręką, ale ciągle znikał. Kiedy zmęczona zasnęła, przyśniło jej się, że nie może go wziąć gołą ręką, bo ma nieczystą - więc po obudzeniu ściągnęła chustę z głowy, owinęła wokół dłoni i dopiero wtedy udało się go chwycić, a potem zanieść do kościoła...
Krzyż do 1922 r. rzeczywiście leżał w cerkwi w Zwierzyniu. Skąd się tam wziął, nie wiadomo - i trudno będzie dociec, mieszkającą w Zwierzyniu ludność ukraińską wysiedlono po wojnie. Na pewno zrobiony został w... Limoges, mieście w środkowej Francji, oddalonym od Bieszczadów o 1,5 tys. km - w I poł. XIII w. Limoges było wtedy jednym z największych ośrodków rzemiosła artystycznego w Europie; specjalizowało się w metalowych przedmiotach, m.in. liturgicznych zdobionych barwną emalią. Krzyż odnalazł w świątyni historyk Adam Bochnak, późniejszy profesor UJ, a znając wartość zabytku, zdeponował go w Muzeum Archidiecezjalnym w Przemyślu.

Z kolei prof. Michał Parczewski, archeolog z UJ, który pół wieku później zainteresował się mocno krzyżem ze Zwierzynia, stwierdził, że jego istnienie odnotował w XIX w. Oskar Kolberg, badacz folkloru, i że w okolicy zapamiętano, iż krzyż-relikwię święcono do międzywojnia co roku, w rusińskie święto Podwyższenia Krzyża Świętego, nad cudownym źródłem. A Podwyższenie Krzyża Świętego to w języku autochtonów Wozdwyżenje Czestnoho Kresta - i stąd zapewne wzięła się najstarsza nazwa wsi: Zdwiżyn.

Za komuny nie było szans, by źródełko odżyło, stało się to możliwe dopiero w 1994 r., gdy proboszczem w Myczkowcach - tej parafii podlega Zwierzyń - został ks. Mieczysław Bąk, obecnie leski dziekan. Przypomniał on ludziom opowieść o krzyżu, wspólnie postanowiono zbudować grotę przy źródle. Budował ją Tadeusz Łukacz, od zawsze kamieniarz; co dzień dostawał trzech, czterech chłopów do pomocy. Budowa trwała rok - 24 września 1995 r. grotę poświecił biskup Edward Białogłowski z Rzeszowa. Tyle że - zapamiętał Łukacz - powiedział, że krzyż z Limoges znaleziono, a nie, że został ludziom cudownie objawiony.

I wtedy, gdy grota była gotowa, powstało zamieszanie wokół drogi krzyżowej. Bo myślano o budowie dróżek kalwaryjskich do źródełka, ale Tadeusz Łukacz uparł się na drogę krzyżową - i pomysł ten zaczął wcielać w życie. Sam, bez oglądania się na nikogo.

Mówi: - Miałem wątpliwości, czy sam temu podołam - bo wcześniej mnie zatykało nawet jakem w polu robił. Ale to było odgórne działanie: nie czułem żadnego zmęczenia. Matka Boska dawała mi siłę.

Adam Dobrowolski wspomina: - Zaczęło się handryczenie, zaczęły się spory". Bo Łukacz miał wizję, że droga krzyżowa ma prowadzić wzdłuż drogi, a stacje powinny stanąć w konkretnych miejscach. Tu i tu, nigdzie indziej. I koniec. Uparty był jak osioł, niesamowicie. Nie liczył się z niczyim zdaniem, nie szło mu niczego przegadać. I w kółko: ludzie tak, a on - nie; ludzie tak, a on - nie. Ale nikt mu nie powiedział: "Nie stawiaj!", chodziło tylko i wyłącznie o lokalizację kapliczek. Z czasem ci mniej uparci machnęli ręką, ci co bardziej zawzięci - wytrwali do końca. Gdyby poszedł na ustępstwa, każdy by mu z przyjemnością pomógł. A on nie wyciągał ręki o pomoc do nikogo.
Zaczęły się konflikty z właścicielami działek, na których Łukacz, bez uzgodnień, stawiał kapliczki; zaczęły się kontrole nadzoru budowlanego, wstrzymywania budowy. I robienie mu na złość. A to ktoś rozrzucił kamienny budulec, a to przebił opony w traktorze itp. Nie przejmował się tym: - Matka Boska mówiła: "Szatan będzie działał przez ludzi". Przewidziała nawet, kto konkretnie sprzeciwi się budowie. Po nazwiskach.

- Złośliwi rzeczywiście mocno mu przeszkadzali, choć ich motywacje były błahe, przyziemne: że stacje będą przeszkadzały jeżdżącym do źródełka, że to droga do lasu i samochody z drewnem nie będą się mogły minąć - przypomina sobie ks. Mirosław Augustyn, proboszcz parafii MB Częstochowskiej w Myczkowcach.

Nieustanne kłótnie trwały... sześć lat. Skończyły się rok temu, gdy udało się uzgodnić ustawienie ostatniej, czyli pierwszej w kolejność, stacji - na posesji kościelnego. W maju 2009 r. drogę krzyżową nad Sanem poświęcił sufragan przemyski, bp Adam Szal. Tym samym Kościół usankcjonował dzieło Tadeusza Łukacza. A ten nigdy dotąd nie zdradził, skąd miał pieniądze na kapliczki. Mówi tylko tajemniczo: - Grosza dla siebie nie wziąłem.

Każdego miesiąca w pierwszą sobotę odbywa się w grocie nabożeństwo do MB Fatimskiej. Są czciciele Maryi, którzy nie opuszczą żadnego. Ponad tysiąc próśb i podziękowań do Niej zgromadzono przez sześć lat w opasłym zeszycie, który założył na plebani ks. Mirosław Augustyn. Karteczki od wiernych trafiają do specjalnej skrzynki przy źródełku: w lecie nawet dwieście co miesiąc, zimą kilka, bo dojazd wtedy trudny.

Do Matki Najświętszej, Mateczki, Królowej Apostołów, MB Niepokalanego Poczęcia różne to prośby. O zdrowie, pomyślność w życiu i pracy, o wyzwolenie z nałogu itd. Dla siebie, mamy, taty, żony, męża itd. Od dorosłych, młodzieży, dzieci - oni wszyscy pielgrzymują do źródła.

Ale cudu żadnego nie badano, ani nie spisano - przynajmniej dotąd, choć są ludzie, którzy twierdzą, że woda im pomogła. Ks. Mirosław Augustyn osobiście rozmawiał tylko z dwoma takimi mężczyznami. Pierwszy był ze Śląska, twierdził, że wyleczył rany, obmywając je zwierzyńską wodą. Drugi - z Warszawy, miał przejść operację na sercu, a po odwiedzinach w Zwierzyniu stanem zdrowia zadziwił lekarzy.

Jednak Tadeusz Łukacz spotyka uzdrowionych na każdym kroku, idą do źródełka z podziękowaniami i zwierzają się mu z uzdrowień. Jak ten Włoch z egzemą, który zjeździł wszystkie sanktuaria na świecie, a ulgę przyniosła mu dopiero wizyta w Zwierzyniu. Albo facet ze "schorzeniem biodrowym", który miał spędzić resztę życia na wózku, a po kąpieli w wodzie ze źródła biega o własnych siłach. Albo ci liczni, co pozrzucali okulary, przejrzeli na oczy... Ludzie przychodzą tu bez przerwy, a źródło wydajne bije cały czas z taką samą mocą - czy opady niesamowite czy susza.
- Może sama woda nie przynosi tak cudownych skutków, jak wiara i modlitwa do Matki Najświętszej? - zastanawia się ks. Mirosław Augustyn. I dodaje: - Ludzie może i myślą, że Łukacz to dziwak, ale większość podziwia go i szanuje. Sam nieraz dodawałem mu nadziei i chęci, by chciał dokończyć swe dzieło.

Bo na spełnienie czeka ostatnie życzenie Matki Boskiej. Chciała, by Tadeusz Łukacz, tak twierdzi, wzniósł przy grocie figurę Chrystusa z krzyżem w jednej dłoni, błogosławiącego świat drugą. A wokół Niego piętnaście małych kapliczek tajemnic różańca. Powstaną na pewno, przekonuje budowniczy; chyba że nie starczy mu sił na drugi rok. Albo znów ludzie staną naprzeciw. Tadeusz Łukacz: - Ale niech sobie gadają, nie zwracam na to uwagi. Robię, co mam robić i na razie się udaje. Zwyciężam wszystko. To zasługa Matki Boskiej. Bo gdyby nie Ona, gdyby nie objawienia, skąd miałbym wiedzieć, jak to robić?!

Piotr Subik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski