Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cudowny maluch i inne marzenia

Redakcja
Nie miałam, nie mam i raczej nie będę miała samochodu.

Jolanta Antecka: O PANIACH, PANACH I MIEJSCACH

Gdy zaczynałam mierzyć się z dziennikarskim fachem, Adam Lipka, kierowca w „Dzienniku Polskim”, pasjonat motoryzacji, podczas wspólnych jazd wprowadzał młodych dziennikarzy w sztukę prowadzenia samochodu. Po paru próbach powiedział: – Ty za kierownicą siadaj tylko wtedy, gdy od tego będzie zależało życie. Jedź zawsze środkiem drogi, na długich światłach i sygnale; daj szansę innym.

To zbyt skomplikowane. Prościej było nie siadać za kierownicą. Myślę dziś, że temu w znacznej części zawdzięczam przekroczenie średniej wieku w moim zawodzie.

By kupić auto, trzeba było mieć nie tylko pieniądze, ale i talon, czyli przydział. Talony były niemal wrotami raju, aliści moje pokolenie nie zawsze umiało należycie je przekraczać. Józef Sękowski, który wtedy jeszcze nie był ani dziekanem, ani prorektorem, ani (tym bardziej) emerytem, tylko młodym, zdolnym rzeźbiarzem, wygrał prestiżowy konkurs na pomnik. Nagrody wręczał premier Cyrankiewicz, honorując laureatów dodatkowym dobrem: przydziałami markowych samochodów z realizacją prawie natychmiastową. Okazało się, że przydziałowe bmw jest za drogie dla młodego artysty. Zrezygnował, a potem przez kilka miesięcy opędzał się od proponujących mu sprzedaż przydziału (lub „niechcianego”samochodu) z ogromnym zyskiem.

Po co więc wpuszczać do samochodowego raju takich, którzy nie wiedzą, co z tym rajem robić?

W skomplikowany świat motoryzacji wpadł – 45 lat temu – mały fiat, który miał być autem dla wszystkich. I był: dla wszystkich, którzy zdołali zdobyć przydziały. Ale i tak miał opinię malucha – demokraty; niekoniecznie uprawnioną, ale ładną.

Bodaj pierwszym z „Dziennikowych” młodych dziennikarzy, którym trafił się talon na „malucha”, był Wojtek T. Wojtek był (i jest) dryblasem, jego pierwszy samochód – przeciwnie. Ale „maluch” umiał odwdzięczać się za dobre z nim obchodzenie się. Na przykład pojemnością. Świeżo usamochodowiony właściciel szlachetnie zaprosił pięcioro koleżeństwa, aby z fantazją rozwieźć nas do domów. Do dziś nie wiem, jak sześć osób (piątka pasażerów plus kierowca) zmieściło się w „maluchu”. Wtedy wszyscy byliśmy szczupli, nawet Antek K. wyglądał jak przecinek, ale trochę miejsca jednak potrzebowaliśmy... No i jak nie kochać „malucha”, który wypchany po dach bez protestów ruszył z miejsca i pojechał?

Bodaj ostatni raz jechałam „maluchem” z Pawłem Grawiczem, wspaniałym fotoreporterem. Były lata dziewięćdziesiąte, koniec produkcji, a fiacik z pierwszej, „włoskiej” serii mężnie pokonywał górską drogę. Rozkraczył się dopiero w Szczawnicy, przed domem Pawła, a i to na chwilę.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski