MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Cystersi i czciciele ognia nad Koprzywianką

Redakcja
Pocysterski kościół w Koprzywnicy Fot. Waldemar Bałda
Pocysterski kościół w Koprzywnicy Fot. Waldemar Bałda
Klasztor Cystersów dla Koprzywnicy jest źródłem szczęścia i... pecha zarazem. Kto bowiem słyszałby o mieście, gdyby nie mnisia domena? To szczęście, bez dwóch zdań, ale też, czy Koprzywnica nie zasługuje na zainteresowanie z powodu jej samej, nie tylko cystersów? To jej pech, też bez wątpienia. Osada czcicieli ognia

Pocysterski kościół w Koprzywnicy Fot. Waldemar Bałda

Tak czy inaczej w miasteczku nad Koprzywianką od niepamiętnych czasów wszystko - albo niemal wszystko - kręciło się wokół zakonników.

Co prawda, zanim w 1185 r. książę krakowski Kazimierz II, nazwany znacznie później Sprawiedliwym, sprowadził ich tam z macierzystego domu Morimond (tamtejsze opactwo było jedną z czterech najważniejszych filii cysterskiego centrum - Citeaux), miejsce to było już znane jako osada, zamieszkana przez czcicieli ognia.

Faktem jest jednak, że znaczenia nabrała i rozrosła się mocno dopiero po przybyciu 24 mnichów, obdarowanych suto dobrami ziemskimi zarówno przez księcia, jak i niższych rangą dostojników państwowych. Dzięki temu po niedługim czasie - w 1268 r. - osada uzyskała prawa miejskie, nadane jej przez księcia krakowskiego i sandomierskiego Bolesława V Wstydliwego.

Awans był to tak znaczący, iż w 1370 r. gościną cystersów nie wzgardził jeden z najwybitniejszych monarchów polskich wszech czasów - Kazimierz III Wielki. Była to jednak wizyta osnuta smutkiem.

Odwiedziny w Koprzywnicy miały miejsce w trakcie ostatniej w życiu króla podróży z polowania z bazą na zamku Przedbórz. Ścigający w lasach koło Żeleźnicy uciekającego jelenia Kazimierz spadł z konia, doznając otwartego złamania podudzia. Powracający na Wawel król zatrzymywał się wielokrotnie - w Sandomierzu, Koprzywnicy, Osieku, Korczynie i Opatowcu - i zanim dotarł do celu, organizm został najprawdopodobniej objęty zakażeniem. Po mniej więcej tygodniu ten, który zastał Polskę drewnianą, by zostawić ją murowaną, nie żył.

Kasata zakonu

Koprzywnica jednak nie miała nic wspólnego z tragicznym losem - Koprzywnica trwała. Zniszczona podczas najazdu szwedzkiego powoli odbudowywała swą pozycję, aż przyszedł kres niepodległości Polski oznaczający zburzenie dotychczasowego porządku.

Niechętni katolicyzmowi rosyjscy zaborcy zarządzili w 1819 r. kasatę zakonu - dla miasta oznaczało to niemal automatyczną degradację. Już w 1869 r. carscy urzędnicy porządkujący sytuację w poddanej represjom prowincji - w związku z powstaniem styczniowym - pozbawili miasto praw municypalnych (na odzyskanie ich trzeba było czekać aż do 2001 r.). Schłopiała Koprzywnica na długie lata pogrążyła się w marazmie i beznadziei. Cystersi nigdy już do niej nie wrócili.

Ich niegdysiejszą dominację symbolizuje wciąż najdostojniejszy zabytek miasta - zespół sakralny, składający się z kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny i św. Floriana, resztek klasztoru oraz zabudowań wobec niego służebnych.

Świątynia, fundowana przez wojewodę sandomierskiego Mikołaja Bogorię, powstała w pierwszych latach XIII wieku, jednak kiedy w 1241 i 1259 r. najechali ją Tatarzy, doznała szkód tak dotkliwych, iż niezbędne stało się poddanie jej gruntownej odbudowie (podobnie było po wielkim pożarze z 1508 r.).

Odnowień i przekształceń dokonywano dwukrotnie: raz w XIV, raz w XVIII stuleciu. Efektem tych ostatnich robót jest wygląd zewnętrzny - przede wszystkim fasady, utrzymanej w duchu późnego baroku (przemodelowano wtedy także m.in. okna, zmieniono wystrój trzech naw, transeptu i prezbiterium, dobudowano kruchtę, zakrystię, bibliotekę).

Bziukają naftą

Wnętrza kryją jednak całe bogactwo najstarszych elementów romańskich - czterokolumnowy portal z tympanonem od strony części mieszkalnej zespołu, okna, kapitele, bazy, zworniki krzyżowo-żebrowych sklepień.

Podobne relikty znaleźć można w zachowanym kapitularzu dawnego klasztoru (mieszczącym się w jedynym zachowanym do dzisiaj skrzydle - pozostałe rozebrano w 1915 r. po pożarze, który strawił też dachy kościelne i wieńczącą jeden z nich barokową sygnaturkę), nakrytym sklepieniem, wspartym na dwóch kolumnach.

Koprzywnica więc - jako się rzekło - do cystersów miała szczęście, ale i cystersi byli powodem jej pecha. Ale, co osobliwe, trwałe odciśnięcie przez mnichów piętna na mieście nie przerwało bynajmniej tradycji, którą - dopóki nad Koprzywianką byli - mocno zwalczali: reliktu pogańskiego kultu ognia.

Do dziś bowiem, w Wielką Sobotę, po rezurekcji, w miasteczku celebrowane są popisy tzw. bziukaczy, czyli dżentelmenów z Ochotniczej Straży Pożarnej, łykających z podanej im przez asystentów butelki naftę po to tylko, aby podskoczywszy w kierunku płonącej pochodni wydmuchnąć płyn z ust na głownie. Powstają wtedy 2-3-metrowej wysokości słupy ognia, rozświetlające drogę procesji.

Niektórzy twierdzą, że bziukanie (Skąd nazwa? To proste: podczas wydmuchiwania nafty odważni wydają odgłos, brzmiący jak bziuuu...) jest pogłosem carskich represji popowstaniowych - ponoć kiedy zakazano oddawania salw na cześć Zmartwychwstania Jezusa, lud z Koprzywnicy wymyślił, że rocznicę tę czcić będzie salwami ogniowymi. Inni są zdania, że ta wersja to mydlenie oczu, gdyż fascynacja ogniem bierze się jednak z pogańskich czasów. I komu wierzyć?

Waldemar Bałda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski