Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czarny Osioł

Redakcja
Legenda "Czarnego Osła" zaczęła się od intelektualnych spotkań krakowskiej elity u Hawełki. Przypomnijmy fakty.

W roku 1883 na katedrę literatury niemieckiej Uniwersytetu Jagiellońskiego został powołany Wilhelm Creizenach (1851-1919). Urodził się we Frankfurcie nad Menem, studiował w Getyndzie i Lipsku. W tym ostatnim doktoryzował się i tamże habilitował. Zwiedził Europę, uwielbiał życie towarzyskie, ceniąc nadzwyczaj kontakty międzyludzkie. Wszyscy go lubili z racji niezwykle żywego umysłu, wyjątkowego poczucia humoru i niebywałej erudycji. Dziełem jego życia była kilkutomowa historia dramatu w literaturze światowej. Dzieło nosiło tytuł: "Geschichte des neueren Drama". W Uniwersytecie Jagiellońskim wykładał Creizenach w latach 1883-1913.

On to przywiózł z Niemiec do Krakowa przyzwyczajenie do wyłącznie męskich spotkań przy kuflu piwa. Zaraz po objęciu katedry zaprosił kilku kolegów profesorów do Hawełki, najbardziej znanego w owym czasie lokalu Krakowa. Przed laty Franciszek Klein pisał:. ..na rogu Rynku i ulicy Szczepańskiej w pałacu Krzysztofory znajdowała się od kilkudziesięciu lat słynna na całą Polskę firma Antoniego Hawełki. Był to lokal delikatesów i lokal śniadankowy, z najbardziej wyszukanymi przysmakami, jak homary, ostrygi, kawior, langusty, pasztet sztrasburski itd. Wszystko, co kraj i zagranica miały najlepszego, tu było na zawołanie. Umierając, Hawełka oddał firmę Franciszkowi Macharskiemu, który przeniósł się z całym zakładem do sąsiedniego Pałacu gdzie bufet i restaurację objął Józef Lubelski, prowadząc ją na najwyższym poziomie sztuki kulinarnej.

Profesor Creizenach postanowił co dwa tygodnie urządzać koleżeńskie spotkania w jednym z niewielkich pokoików u Hawełki, jeszcze w Krzysztoforach. Tak zrodziło się kółko zwane Kołem Współczesnych, czyli Zeitgenossen. W czasie spotkań panowała pełna otwartość intelektualna, bez żadnego profesjonalnego i politycznego mianownika. W atmosferze niczym nie krępowanej tolerancji gromadzili się tutaj ludzie nietuzinkowi. Przychodził na spotkania wybitny anatom prof. Kazimierz Kostanecki, filolog klasyczny prof. Leon Sternbach, fizyk prof. Władysław Natanson, historyk prof. Stanisław Smolka, historyk sztuki prof. Marian Sokołowski, wreszcie - ceniony w każdym gronie - filozof ks. prof. Stefan Pawlicki, może najbarwniejsza postać Uniwersytetu z przełomu wieków XIX i XX. Nie brakło na spotkaniach znakomitego fizjologa prof. Napoleona Cybulskiego, historyka sztuki prof. Jerzego Mycielskiego, wreszcie wybitnego slawisty prof. Jana Łosia, a z młodszych historyka sztuki prof. Juliana Pagaczewskiego oraz historyka literatury polskiej prof. Ignacego Chrzanowskiego. Owe konwentykle często odwiedzał dr Stanisław Tomkowicz, historyk kultury i niepospolity znawca Krakowa. Jak widać, grono bywalców było nie tylko liczne, ale i wybitne. W atmosferze oparów dymu, jak i dobrego pilzneńskiego piwa, dyskutowano całymi godzinami. Czas szybko upływał. Rodziły się niezgorsze pomysły, w tym także naukowe. Na przełomie XIX i XX wieku do grupy Zeitgenossen dołączyli redaktor "Czasu" Rudolf Starzewski, a na piwo często wpadał, bywając w Krakowie, Henryk Sienkiewicz. Pewnego razu Creizenach podając Sienkiewiczowi zapałki i nożyk do przycinania cygar rzekł z właściwą mu kurtuazją - Proszę, proszę ogniem i mieczem. To właśnie dobry żart, połączony z błyskotliwą inteligencją był swoistym paszportem do Zeitgenossen. Swobodny dialog, daleki od akademickiej dyscypliny, dawał wyśmienite rezultaty. Uczeni porywająco mówili o najnowszych odkryciach i tak np. dzięki Natansonowi wszyscy dowiedzieli się o budowie atomu, co ks. Pawlicki kwitował antycznymi odniesieniami w filozofii. Konwentykle te miały także literackie inspiracje. Profesor Kazimierz Morawski tutaj właśnie zwrócił uwagę Sienkiewicza na postać Petroniusza i czytał z pisarzem "Ucztę Trymalchiona". Wszystkie spotkania miały charakter interdyscyplinarny.
Grono bywalców Zeitgenossen często do Hawełki udawało się w stronę odległego Czerwonego Prądnika. Po latach prof. Roman Dyboski wspominał: Raz jedyny za mojej pamięci w piękny wiosenny wieczór udało się urządzić zebranie na powietrzu w głośnej wtedy w Krakowie oberży Pod Czarnym Osłem, za rogatką warszawską, słynnej z dobrego wina. Poza tym jednak solidna atrakcja doskonałego piwa pilzneńskiego u Hawełki pozostała czynnikiem decydującym na jego korzyść, przynajmniej dla profesora Creizenacha, który pewnego wieczoru w separatce błogo zaciągając się dymem z ciężkiego cygara zauważył : Nie wiem dlaczego niektórzy narzekają na tego Hawełkę; przecież tu jest wprost alpejskie powietrze.

Zeitgenossen miało inspirację w obyczajach uniwersyteckich Jeny, Getyngi i Heidelbergu, pełnych niewymuszonej swobody. Również wnętrze lokalu nigdy nie sprzyjało pompie. A przecież o to wszystkim chodziło. Wspominano, że warunki u dawnego Hawełki były po staroświecku prymitywne i niepokaźne, było powiedzmy otwarcie po swojsku brudno jak zwykle w takich knajpach o historycznej tradycji, a już doskonałymi tej tradycji reprezentantami byli chłopcy do usług w zielonych fartuchach z bilardowego sukna uwijający się po lokalu. Gdy u Hawełki brakowało miejsca - jak pisał prof. Franciszek Bielak - to Zeitgenossen gromadzili się u Wentzla lub handelku (tak nazywano dawniej w Krakowie nieduże knajpy) u Janigi na Rynku. Jednak siła przyzwyczajeń była silniejsza. Stałym miejscem konwentykli był Hawełka. A jeśli ochoty i sił starczyło to panowie dorożkami udawali się w podróż do knajpy Pod Czarnym Osłem.

Czarny Osioł znalazł także swoje miejsce w kulturze Krakowa. Budynek po owej knajpie pamiętam z dzieciństwa. Zawsze straszono mnie tym ponurym, opustoszałym domem, stojącym w narożu ulic Prandoty i alei 29 Listopada. Obok rozpościerał się już tylko Cmentarz Rakowicki. Ta smutkiem wionąca rudera z pejzażu miejskiego zniknęła gdzieś w latach sześćdziesiątych. Opowiadano o niej, że tu straszy, bo wielu się w tym miejscu powiesiło. To tutaj jeszcze przed drugą wojną światową była słynna knajpa Pod Czarnym Osłem. Faktycznie szynk miał szczególne szczęście do samobójców, którzy wypiwszy ciut ponad normę, w nader łatwy sposób kończyli ziemską wędrówkę. Popełnił tu samobójstwo Edward Żeleński, brat Boya, który o nim pisał: był, jestem przekonany, takim człowiekiem, takim artystą, który się nie odnalazł. Jedyne chwile, gdy ten mimowolny urzędnik bankowy odżywał, to były wieczory Balonika, którego był generalnym sekretarzem, archiwariuszem, aktorem dell'arte i niezmordowanym przy pianinie grajkiem. Zdarzyło się Pod Czarnym Osłem kilka jeszcze samobójstw, i stąd opowiadania i nieszczęśnikach, którym w owym czasie Kościół bronił pochówku w poświeconej ziemi. Grzebano ich pod murami cmentarnymi.

Oberża gościnnego Abrahamera - a tak się zwał właściciel knajpy Pod Czarnym Osłem - stała się na przełomie stuleci XIX i XX miejscem spotkań uczonych i artystów, którzy po wypiciu u Hawełki kilku kufli piwa ruszali dorożkami - w Krakowie zwanych fiakrami - w kierunku Prądnika Czerwonego, by właśnie tutaj Pod Czarnym Osłem wypić wyśmienite wino i zagryźć je kurczętami, które stały się z czasem najlepszą potrawą podawaną w tej knajpie. Tu także - o czym nie należy zapomnieć - spotykali się konspiratorzy z Kongresówki. Czarny Osioł to także ulubione miejsce spotkań socjalistów. Często gościł w knajpie Piłsudski ze swą pierwszą żoną Marią, słynną Piękną Panią. Przy stoliku można było spotkać Władysława Belinę-Prażmowskiego, Walerego Sławka i Andrzeja Struga. Czarny Osioł wszedł na karty powieści Andrzeja Struga pt. "Żółty Krzyż". Druga wojna światowa położyła kres legendzie Czarnego Osła, który po wojnie popadł w ruinę, jeszcze zamieszkaną. W tym czasie, w latach pięćdziesiątych XX stulecia, po prostu straszył. A bliskość cmentarza potęgowała jeszcze lęk. Obecnie nie ma już śladów Czarnego Osła, a jego miejsce w narożu alei 29 Listopada i ulicy Prandoty zajął cmentarz Rakowicki. Przypomnijmy w tym miejscu, że w okresie świetności Czarnego Osła cmentarz kończył się przy dawnej rogatce miejskiej (naprzeciw ul. Kamiennej); poszerzony został dopiero podczas okupacji niemieckiej.
I jeszcze parę słów o profesorze Creizenachu, który przez długie lata zżył się z Krakowem, gdzie go powszechnie uwielbiano. Piękne słowa poświęcił mu syn prof. Kazimierza Morawskiego, Krzysztof Morawski. Pisał: Mówił biegle po polsku, bo taki warunek postawił mu Uniwersytet przy przedzielaniu katedry, a kandydat posiadał niezwykłe zdolności językowe. Był do Krakowa przywiązany i zapisał Uniwersytetowi swoją bibliotekę, kilka tysięcy tomów. Z Drezna, gdzie mieszkał na emeryturze, dojeżdżał czasami do naszego miasta. Pamiętam jego przyjazd w roku zdaje się 1916, w pełni wojny. Mój ojciec urządził dla niego przyjęcie. (...) Umarł ten emerytowany profesor uniwersytetu w 1919 r. z niedożywienia (...). Taki panował głód w Niemczech w czasie wojny i w pierwszym powojennym roku, że niezaradny stary profesor nie przeżył ciężkich czasów. Historia to zrobiła na nas wtedy duże wrażenie. Taki był smutny kres uczonego i twórcy Zeitgenossen, bywalca Czarnego Osła.

Michał Rożek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski