WĘDRÓWKI NIECODZIENNE. Formowane ręcznie, wygniatane palcami na starych gipsowych formach, wypalane w piecach opalanych drewnem. W kaflarni Wiktora Polaka w Nowym Targu powstają kafle, ale tradycyjnie, tak jak pod koniec XIX w.
Podczas rozmowy przywołuje powiedzenie: cztery kąty a piec piąty, na dowód, że ten istotny element w domu nie został tak sobie wydumany, przeciwnie był ozdobą i pozwalał przeżyć zimę. Z żalem wspomina lata 60. i 70. minionego wieku, kiedy wyrzucano z domów przepięknej urody piece. - Teraz ludzie żałują, bo pozbyli się ładnego istotnego w domu elementu, zrozumieli, że grzanie przez kafel to zupełnie inny rodzaj ciepła i wilgotności w pomieszczeniu. Powietrze jest tak jonizowane jak po burzy, gdy mamy ochotę wyjść na spacer.
Kaflarnię stworzył w 1931 r. dziadek pana Wiktora - Edward Polak. Pochodził z Tarnowskiego, był działaczem ludowym blisko związanym z Wincentym Witosem, w opozycji do rządów sanacyjnych, i to sprawiło, że musiał się stamtąd wynosić. Osiadł w Nowym Targu, najpierw otworzył betoniarnię, a jak się zorientował, że na Podhalu jest popyt na kafle, to założył kaflarnię. Najbliższe podobne manufaktury były dopiero w Nowym Sączu i Gorlicach. Edward Polak w ogóle był niespokojny duchem, gdy Niemcy wkroczyli na Podhale, prowadził w swoim domu punkt przerzutowy na Węgry, po dekonspiracji został aresztowany i uwięziony w obozie koncentracyjnym w Dachau. Syn Stefan, czyli ojciec pana Wiktora, walczył w dywizji pancernej gen. Stanisława Maczka, wrócił po wojnie do domu, kaflarnię oficjalnie prowadziła babcia. Zaczął się okres, jak to wspomina pan Wiktor: "szarpania z komunizmem". Pamięta najgorsze lata, gdy nachodziła ich milicja i przyjeżdżali "dziwni ludzie" z Warszawy, ale kaflarnia trwała i miała się dobrze. Popyt na kafle był tak duży, że pod zakładem stały w długiej kolejce furmanki z całego Podhala. Wtedy trudno było myśleć o jakimkolwiek trendzie, kafle sprzedawało się na pniu.
Kryzys na przełomie lat 80. i 90. minionego wieku sprawił, że myśleli o zamknięciu wytwórni. - Rzeczywiście, było bardzo źle, z jedenastu pracowników zostało nam trzech. Wtedy zaczęliśmy szukać starych wzorów, trochę sami wymyślaliśmy, postanowiliśmy robić kafle ładne i pokazać, że są tym piątym elementem w domu oprócz czterech kątów - wspomina Wiktor Polak.
Rozpoczął się okres "nowych pieniędzy" w Polsce. Pod kaflarnię podjechał mercedes, wysiadła dama, w krótkiej spódniczce i butach ponad kolana z dzikiego ocelota. - Pan robi kominki? - usłyszał. Z dumą więc pokazywał jakie, by posłyszeć długie "eeeee". - A jakie by pani chciała? - w końcu zapytał. - No, wie pan, takie jak u Car ringtona! Wyrażając swoją dezaprobatę zapytał: - Kto zacz? - Jak to, z "Dynastii", nie wie pan? Chcąc ją trochę dotknąć odpowiedział, że nie ogląda serialu. - To pan nie wie, co jest modne! - usłyszał. - Na szczęście to już odeszło, teraz naprawdę widać, że ludzie chcą mieć coś innego, żeby nie było jak u Carringtona - mówi pan Wiktor.
Kafle u pana Wiktora powstają według starej technologii, do pieca trafia 400-450 kafli, wcześniej są wygniatane w formie, potem suszone na drewnianych łatach ok. dwóch tygodni, jak podeschną, są podcinane i wyrównywane, do pieca trafiają bardzo suche, nie więcej niż 13-15 proc. wilgotności, inaczej woda kafle by rozsadziła. Gla zurę leje się z garnka. Wysuszone i wypalone kafle są ręcznie malowane i ponownie wypalane, w zależności od ilości kolorów nawet cztery razy. Cykl wypału to 7-9 dni. - Nie jestem artystą tylko rzemieślnikiem, na pewno mam duszę artystyczną, ale jakoś nie potrafię nic stworzyć czy namalować, lubię za to grać na fortepianie.
Nastąpił renesans pieców kuchennych i kaflowych, ale jeszcze ludzie są mało odważni, nie potrafią stworzyć kafli według własnego projektu. Wiktor Polak dokładnie pamięta jedno z pierwszych zamówień z Austrii. - Gość przyjechał i poprosił, żeby na kaflu były rysunki jego trzech córek. Drapaliśmy, malowaliśmy, powybierali te ładniejsze do przodu, tam gdzie jasne kolory uciekły w żółte, daliśmy do tyłu, bo piec miał stać w rogu, więc połowy kafli i tak nie było widać. To on wszystkie kafle z tyłu kazał przełożyć do przodu, żeby tylko było widać, że są robione ręcznie - mówi śmiejąc się. - To jeszcze nie koniec, po pięciu latach zadzwonił, że ma wielki problem, ponieważ przenosi się do innego domu, także w Wiedniu. Warunkiem przeprowadzki było rozebranie i postawienie pieca w nowym miejscu. Nie było wyjścia, zrobiliśmy to.
- Coraz więcej jest ludzi, którzy chcą obcować z piękną rzeczą. Stary kafel jest ładniejszy niż ten nowocześniejszy niemiecki, cóż z tego, że jest on może nawet lepszy. Piękny jest stary Bentley, a nie nowy, cóż z tego, że jest szybszy, lepiej się trzyma drogi, to jest kwestia, jak się widzi świat - mówi i dodaje: - Jestem już takim człowiekiem, mam stary rower, bo mi się podoba. Auto muszę mieć takie, żeby jechało w prawo, w lewo, nie mogę mieć starego, gdybym miał pieniądze, to miałbym też stare auto i cieszył się nim. Robię kafle takie, jakie mnie się podobają. Na szczęście są ludzie, którzy do mnie przychodzą i wiedzą, czego chcą, to są inni ludzie, traktują kafle jak obrazy w domu.
Nie darmo porównuje się piękne kafle do exlibrisu czy obrazu, dają tak samo wiele radości, jak i ar tystycznego doznania. A kaflarnia Wiktora Polaka - jak za jego dziadka - dalej wytwarza kafle.
RYSZARD M. REMISZEWSKI
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?