Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czary mary, czyli jak górale zaklinali świat

Rozmawia Katarzyna Kachel
Anna Kaczmarz
Katarzyna Ceklarz obudziła demony. W swojej książce o magii ujawnia mroczną stronę ludzi gór. Ich tajemnicze obrzędy i rytuały.

- Wieje dziś halny. Zdarza się jeszcze, że góralki sypią mąkę na wiatr, by go obłaskawić?

- To już przeszłość. Czary i uroki, o których pisałyśmy w książce, dotyczą głównie wieku XIX oraz przełomu wieku XIX i XX.
Tak więc dziś już mąka w przekonaniu mieszkańców Podtatrza nie chroni przed niebezpieczeństwem.

- Sól też nie?

- Nie. Do dziś jednak mówi się o groźnym wietrze, który zaczyna wiać, gdy ktoś umrze nienaturalną śmiercią.

- Halny ma znaczenie symboliczne?

- Miał wiele znaczeń. To żywioł, który zawsze trudno było opanować. Nie bardzo wiedziano kiedy i dlaczego się budzi. Tak więc ludzie, nie znając praw fizyki, starali się niewytłumaczalne zjawiska objaśnić i przybliżać na swój sposób. Halny rodził się w ich mniemaniu w przypadku czyjejś nienaturalnej śmierci albo wywoływały go smoki zamieszkujące Tatry. W Grywałdzie znana była historia o bacy Grusiu, którego posądzano o dosiadanie smoka. A robił to tak żywiołowo, że raz wyłamał kilka hektarów lasu w Beskidzie Sądeckim.

- Góralska magia była wyjątkowa?

- Nie. Magiczne wyobrażenia rządziły się tymi samymi prawami na całym świecie. Karpacka magia charakteryzowała się tym, że ogromną rolę przywiązywano do przedmiotów mających kontakt ze sferą sacrum. Na przykład kurz z progu kościoła czy też krople wosku z gromnicy używane były do magicznych zabiegów.

- Wynikało to z gorliwej wiary?

- Która splatała się i nakładała na stare przedchrześcijańskie wierzenia, tworząc ten bogaty, duchowy świat.

- Magia była tępiona przez księży?

- Kościół zabraniał praktyk magicznych oraz próbował nadać im chrześcijańską interpretację, ale znana jest historia z Gorców, której bohaterem jest baca Bulanda. Ksiądz nie pochwalał jego magicznej działalności, do momentu kiedy jego własne krowy zaczęły chorować. Gdy żadne zabiegi weterynaryjne nie pomagały, wezwano Bulandę, który krowy wyleczył. W zamian dostał oficjalne zezwolenie na znachorskie praktyki.

- A ksiądz Stolarczyk? Jak naprawdę z nim było.

- Pierwszy proboszcz w Zakopanem miał problem z panującą wśród parafian wiarą w irracjonalne siły. Jednego dnia pochował na cmentarzu szanowanego gazdę, który zmarł śmiercią samobójczą. Pech chciał, że po pochówku zaczęły ludzi nawiedzać rozmaite nieszczęścia. A to nagły śnieg, deszcz, długie przymrozki, czy późna wiosna. Winę za te wszystkie nieszczęścia zaczęto przypisywać zmarłemu, który, wedle zasad, powinien zostać pochowany za murami nekropolii. Górale chcieli więc go wykopać, a ciało spalić. Ksiądz Stolarczyk musiał się bardzo natrudzić, by ciało gazdy obronić przed zbezczeszczeniem.

- Zdarzały się takie przypadki, że nie udawało się ochronić zmarłego?

- Mówi o tym choćby historia bacy Pitoniaka z Łapsz Niżnych. Po jego pogrzebie odprawionym na cmentarzu zaczął padać ulewny i długotrwały deszcz. Ludziom ziemniaki gniły w polach. Groził im głód, więc nie zważając na nic, wykopali nocą jego ciało, wynieśli na pobliską górkę i spalili na stosie. Następnego dnia nad ich głowami zaświeciło słońce. Wszystko wróciło do normy, co jednak i tak nie wyszło im do końca na dobre.

Informacja o zbezczeszczeniu zwłok dotarła do urzędników austro-węgierskich. Przyjechali, przeprowadzili dochodzenie. Do dziś w Lewoczy można odnaleźć dokumenty sprawy sądowej, która została wytoczona sprawcom. Odpowiedzialność spadła na kilkanaście osób. Jedni zostali zamknięci w więzieniu, inni otrzymali chłostę, a kolejni musieli zapłacić grzywnę. To był rok 1912.

- Jaką pozycję społeczną mieli we wsi czarownicy?

- Byli tacy, którzy cieszyli się poważaniem i szacunkiem. Należeli do tej grupy zwłaszcza bacowie, którzy potrafili odczynić złe czary, uroki czy leczyć chorobę. Byli zapraszani na wesela, chodzili w kumy. Ich przeciwieństwem byli "babrocy" - czarownicy, którzy parali się czarną magią. Taką, która miała szkodzić.

- Czy teza, że tam gdzie warunki były trudniejsze, tworzyło się bardziej przyjazne środowisko dla magicznych praktyk jest słuszna?
- Tam gdzie zjawiska atmosferyczne silniej oddziaływały na codzienną egzystencję, jak w górach czy nad morzem, tam wizja świata na pewno była bardziej przepojona magicznym systemem myślenia. Wiara w to, że pewne praktyki, zasady postępowania, czy formuły słowne są w stanie obłaskawić władające światem moce, czyniła człowieka bezpieczniejszym.

- Ile tej magii zostało dziś w góralach?

- Niewiele. Został pechowy piątek trzynastego dnia w miesiącu, czarny kot przebiegający drogę, czerwona wstążeczka przy wózku dziecka.

- Nikt nie wierzy w rzucanie uroków?

- Górale podchodzą dziś do tych zwyczajów jak do tradycji. Nie wierzą w nadprzyrodzone siły, demony, ale wciąż mają szacunek do przeszłości, wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Bo babcia im opowiadała, bo dziadek wspominał i może, gdzieś podskórnie, wierzą, że coś w tym jest. Nie znajdzie już pani ludzi, którzy szukają ziół wskazujących drogę do skarbów ukrytych w Tatrach, zakopujących kota żywcem pod progiem stajni i chodzących nago po dziewięciu miedzach w poszukiwaniu magicznych roślin.

- Zaczynają Panie swoją księgę "Czarów góralskich" od alkoholu. Celowo?

- Nie, po prostu jej układ jest alfabetyczny.

- Ale lecznicze właściwości miał.

- Był składnikiem mikstur leczniczych. Do dziś przetrwał na Podhalu, pewnie stosowany nieświadomie, zwyczaj strącania na ziemię ostatniej kropli alkoholu po wypiciu z kieliszka. Kiedyś ofiarowywano tę kroplę duchom przebywającym w zaświatach. Inni mówili, że danina ta ma odegnać od pijących chorobę. Czy ktoś dziś tak kojarzy ten dawny magiczny zwyczaj? Raczej nie. Dlatego nasza książka ma przypomnieć ten fragment dziedzictwa kulturowego Podtatrza, ocalić tę wiedzę od zapomnienia i opisać wiele ciekawych rytuałów, o które często turyści pytają przewodników.

- Choć już młodej pani nie wkłada się za sukienkę kromki chleba.

- Ale nadal wierzy się, że nie wolno niczego na tejże pannie zaszywać igłą. Bo jej się zaszyje szczęście i płodność. Nadal wita się też młodych chlebem i solą.

- No i bramy weselne się stawia.

- Dawniej wierzono, że jeśli młodzi na drodze do kościoła będą mieć "pod górkę", to później szczęście będzie im sprzyjać.

- A dlaczego mężczyźni przebierali się za kobiety, np. za Cyganki?

- By zapewnić młodej pani płodność. Mężczyzna przebrany za kobietę wręczał jej lalkę, którą ona miała przytulić i ukochać, tak jak później będzie postępować z własnym dzieckiem. Płodność i łatwy poród gwarantowało także poluzowanie młodej żonie troczków od spódnicy.

- Wiara w możliwość wpływania na przyszłe potomstwo, jego zdrowie i urodę, była u górali niezwykle silna. I tak na przykład, by dziecku nie śmierdziało z ust, kobieta w czasie ciąży nie mogła ściągać swojemu mężowi butów z nóg. Czyli pewnie należało to do jej codziennych obowiązków.

- Faktycznie, tych nakazów i zakazów, których musiała przestrzegać kobieta w ciąży, a później matka, było mnóstwo. Co ciekawe, stan błogosławiony nie wiązał się ze zwalnianiem jej z codziennych obowiązków, w tym zwłaszcza pracy na roli.

- Obwarowane nakazami i zakazami życie nie mogło być łatwe. Wymagało dyscypliny. Samo banalne niesienie skrzyni panny młodej, jej stawianie i otwieranie, było wykonywane zgodnie z kilkoma zasadami.

- Pisząc tę książkę chciałyśmy ukazać bogactwo obrzędów i rytuałów na Podtatrzu i w Beskidach Zachodnich. Mamy nadzieję, że czytelnicy to bogactwo także odnajdą i docenią.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski