Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czas Relaksów

Redakcja
WOKÓŁ NAS. - Mnie już nie chodzi o odszkodowanie... Chyba nie mam żadnych szans, żeby dochodzić jakichś praw autorskich. Zakład miał zarejestrowany znak, ale upadł. Syndyk upadłości nie zadbał o aktualizację wpisu - mówi Ryszard Bil z Nowego Targu, dziś emeryt, w latach 70. i 80. - specjalista-konstruktor w oddziale wzornictwa i projektowania Nowotarskich Zakładów Przemysłu Skórzanego "Podhale". Ten, na którego stole kreślarskim urodził się znak "Relaksów".

- Nawet nie wiedziałem o całym szumie wokół zastrzeżenia znaku, dopóki nie spotkałem kolegi - pytał mnie, czy wiem, że mój znak chcą stosować u Wojasa. Po miesiącu zajrzałem do internetu i czytam o "rene sansie butów Relaks". Trochę mnie zabolało, że to wszystko się dzieje bez mojej wiedzy, że nikt się nie pofatygował, aby odszukać autora tego tworu. Tym bardziej, że to projekt nie tylko mój, bo adaptacja...
Emerytowany projektant, najbardziej uprawniony, by poczuwać się do ojcostwa najgłośniejszego ostatnio modelu obuwia - zaczął w kontakcie z Urzędem Patentowym szukać śladów zgłoszeń i rejestracji znaku "Relaks". Archiwalny rejestr (niestety, bez dat zgłoszeń) potwierdził, że NZPS "Podhale" zastrzegły znak "Relaks Nowy Targ" do wyłącznego stosowania pod stosunkowo niskim numerem 82.924. Ubiegłoroczne zgłoszenie firmy Demar ma już numer o wiele wyższy, bo 349.791. Zgłoszenie firmy Wojas zarejestrowano pod numerem 350.842. Te dwa ostatnie zgłoszenia nie są już opatrzone klauzulą "do wyłącznego stosowania". Zgłoszenie kosztuje 550 zł, a jego aktualizacja - 100 zł rocznie.
- Czy byłbym w stanie to opłacić ze swojej emerytury? A adwokat biegły w prawie autorskim? I miałoby to jakiś sens? - retorycznie pyta projektant, przypominając sobie jeszcze jeden żal związany ze "swoimi" butami.
Jakieś dwa lata temu - też w internecie - trafił na opinię, że "Relaksy" to
badziewie i relikt PRL-u
Tak go zakłuło pod sercem, że też zabrał głos na forum, tłumacząc: "takie buty, jakie materiały i możliwości technologiczne". Wielu, z tych, którzy nie urodzili się wczoraj, przytaknęło mu.
Projektując spody i obcasy, elementy dekoracyjne na cholewki, dobrze przecież wiedział, co zostawało z projektowych założeń po konfrontacji plastyków - projek tantów wierzchów z magazynem materiałów. Włosi np. oferowali zakładowi pierwszorzędne skóry, nawet całymi wagonami, żeby było taniej, ale i tak było za drogo.
Mimo to w latach 70., za "gierkowszczyzny", dla największego zakładu na Podhalu, budowanego z początkiem lat pięćdziesiątych, by zwalczyć potężne bezrobocie w regionie - otworzyło się okno na świat. Dyrektorzy zaczęli nawiązywać kontakty, wyjeżdżać do różnych krajów, najczęściej do Anglii i RFN. Współpraca nawiązała się także między NZPS "Podhale" a koncernem "Desma" - producentem wtryskarek do spodów obuwia. Zaczęły też przepływać wzory. Kiedyś szef przywiózł kserokopię i powiedział: "- Zamiast relays...
... widziałbym tu napis relaks
Zastąpienie napisu "action traction" nazwą miasta nie nastręczało już projektantowi większych trudności. Dla upiększenia dodał jeszcze spodem motyw równoległych linii. Plastycy z oddziału wzornictwa zajęli się równocześnie projektowaniem wierzchów.
Inspiracje czerpali wówczas NZPS-owscy projektanci głównie z prospektów mody, otrzymywanych via biuro wzornictwa w Warszawie. Źródłem była zwłaszcza "Ars Sutoria". W obuwniczym zakładzie na Podhalu projektów rodziło się wtedy sporo. Oceniała je zakładowa komisja, raz na kwartał, rozpatrując wtedy 20, 50, nawet 100 wzorów. Wybrane zatwierdzał jesz cze dyrektor i potem wędrowały one do Zjednoczenia Przemysłu Skórzanego, gdzie oceniała je jeszcze jedna komisja. Dużo miało też do powiedzenia Laboratorium Przemysłu Lekkiego w Krakowie. Ta procedura decyzyjna trwała ok. pół roku. Po wdrożeniu do produkcji trzeba było jeszcze dla danego wzoru zrobić oprzyrządowanie, co też długo trwało.
Oczywiście najbardziej opłacalne były długie serie, ale moda zmieniała się znacznie szybciej, rynek łaknął nowości. Być może trze ba było wtedy zatrudnić więcej krojczych i tworzyć modne "ciasteczka" w krótkich seriach, ale dużą produkcję przestawić trudno.
- Gdybyśmy wtedy mieli komputer... - wzdycha Ryszard Bil. - Choćby jeden taki, jak w zagranicznych zakładach do projektowania wierzchów, spodów, elementów zdobniczych, to współpraca między produkcją a działem wzornictwa byłaby o wiele łatwiejsza.
Ale od szefa usłyszeli projektanci jasno i wyraźnie:
- Nie będzie komputera...
...bo byście się bawili...
Mimo to produkcja nowotarskiego kombinatu była potężna i w jego złotych latach szła na eksport do ok. 50 krajów. Tutaj rodziły się m.in. słynne "kanady" - bardzo mocne, ale ciężkie obuwie "pasowe" ze wzmocnioną podeszwą, nawet stalowymi podnoskami, używane przy wyrębie lasów i innych ciężkich pracach; pumopodobne "sporty"; obuwie turystyczne w szerokim asortymencie, używane nawet do wypraw himalajskich; damskie, męskie i dziecięce kozaczki. Atutem "Podhala" było to, że produkowało buty w pełnym asortymencie numerycznym (co do pół numeru) i w skali metrycznej.
- Imię "Podhale" nadano statkowi handlowemu, który pływał po całym świecie i rozwoził towary, m.in. obuwie, do Afryki, Brazylii, Argentyny, Australii - wspomina pan Ryszard.
Wizytę w zakładzie pierwszego kosmonauty PRL - Mirosława Hermaszewskiego - ma upa miętnioną na zdjęciu. Ten gość przy okazji bytności też zamawiał obuwie w kombinacie.
W zakładzie powstały "kosmiczne" buty dla aktorów z "Seksmisji" Juliusza Machul skiego. Obuwie zamawiali również wspinacze wysokogórscy. Kombinat nawet...
... szył buty Urbanowi
i jego znajomym. Ówczesny rzecznik rządu, podczas wizyty w zakładzie, zamówił bowiem partię ekskluzywnego obuwia dla siebie i przyjaciół.
W pewnym okresie płace pracowników NZPS tak poszły w górę, że stało się to tematem rozmów w autobu sach, podczas dowozów do pracy. W innych podhalańskich zakładach podniosły się wtedy protesty.
Niestety, to właśnie PRL-owskie władze "ubrały" potem zakład w potężny kredyt na budowę garbarni w Krakowie-Bieżanowie, mającej służyć także innym obuwniczym gigantom - w Radomiu i Słupsku. Po transformacjach ustrojowych ten kredyt stał się dla NZPS "kamieniem u szyi". Daremnie szefostwo zakładu jeździło do Warszawy, kołatało do ministerstw i szukało ratunku na najwyższych szczeblach. Nowy rząd ani myślał wziąć odpowiedzialności za decyzje komunistycznej władzy.
Daremnie też delegacja zakładu prosiła o ratunek Lecha Wałęsę podczas jego wizyty w Ludźmierzu. Przywódca "S" wzruszył się bardzo dolą masy ludzi na Podhalu zagrożonych zwolnieniami i pomoc obie cał. Ale ponoć zaraz odciągnął go na bok Mieczysław Wachowski, dyscyplinując krótko, a skutecznie: "- Co ty robisz?! Przecież to jest nie do uratowania!..". Może to prawda, a może jedna z ludźmierskich legend...
Od początku aż do upadłości zakładu z taśm produkcyjnych schodziły tylko "kanady". "Relaksy" były produkowane ok. 10 lat, a i tak wyszło ich z zakładu kilka milio nów par. Choć zagraniczny znak łatwo się zaadaptował na podhalańskim gruncie, osiągnięcie zadowalającego efektu nastręczało sporych trudności technicznych.
- W tamtych czasach
buty uniwersalne,
dość wygodne i tanie, prawie we wszystkich kolorach - od bieli, przez czerwień, brąz, niebieski, granatowy, popielaty, srebrny, po czerń; gładkie i z wzorkami - były towarem pożądanym - mówi pan Ryszard. - Do kostek nie przepuszczały wody, więc używano ich nie tylko na śnieg i do prac gospodarskich, ale i do lasu, na grzybobrania, na ścierniska. Wersja letnia nie była ocieplana. Oczywiście były "Relaksy" gorsze i lepsze. Niestety, faktycznie nie oddychały. Poza tym były blachowate - nie układały się do kształtu kopyta. Na nodze deformowały się jeszcze bardziej. Potem ludzie jakoś rozwiązali ten problem. Spody dawaliśmy różne, nawet wysoko oblane. Napis to był druk wyciskany złotą lub kolorową folią na "kołnierzu".
Nierzadko obśmiewane "Relaksy" przez ładnych kilka lat szły jak świeże bułeczki. Ponieważ były nie do zdarcia - w wielu domach przetrwały do dziś. Można rzec - przeżyły kombinat. I za miary firm konkurujących o prawo do znaku wskazują, że szykuje się im jeszcze "życie po życiu". Znak "Relaksów" jakby przestał być symbolem "obciachu", a stał się - resentymentu.
Gdy Ryszard Bil czekał kiedyś w kilkugodzinnej kolejce do ortopedy, oczekujący razem z nim zaczęli w pewnym momencie rozmawiać o upadku kombinatu, o tym, że tylu ludzi poszło na bruk i nie wiadomo, kogo za to winić - szefostwo, zjednoczenie, związki zawodowe, załogę, Mietka Wachowskiego... Zadawali sobie pytanie, czy taki scenariusz był nieuchronny, skoro dyrekcja wszczęła już restrukturyzację. Trudniej było im pogodzić się z myślą, że losy obuwniczego giganta z 10-tysięczną kiedyś załogą ważyły się nie w zakładzie, nie w banku, nie w ministerstwie, lecz zapisane były w pryncypiach ustrojowych i w przyjętym kursie na prywatyzację dużych państwowych przedsiębiorstw.
Pod wpływem takich rozmów, Ryszard Bil, który przez lata parał się także fotografowaniem, czasem siada przy klawiaturze, by już nie projektować butów, ale pisać. Napisał m.in. wiersz "Zasłużona", z taką puentą:
(...) Dziś łza się kręci w oku... znając ten czas
Pełen poświęceń dla kraju i mas...
Od posłów i od rządów reformatorskich
Ma WOLNOŚĆ i plik rozwiązań nowatorskich.
Liczy dni życia i "co łaska" ZUS-owskie.
Nie ma spraw LUDZKICH - co raz bliższe są BOSKIE.
Anna Szopińska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski