Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czasem musi włączyć GPS

Łukasz Madej
Rodzina Waligórów od kilkunastu lat wiedzie szczęśliwe życie w Belgii
Rodzina Waligórów od kilkunastu lat wiedzie szczęśliwe życie w Belgii Fot. Archiwum Pawła Żmudki
Sylwetka. Były piłkarz Hutnika Mirosław Waligóra był gwiazdą belgijskiego Lommelu, teraz pracuje w urzędzie tego miasta

Najpierw wyjechał z Polski na rok. Potem, drugi kontrakt podpisał na dwa lata, by przedłużyć pobyt w Belgii o kolejne trzy sezony. A życie ostatecznie potoczyło się tak, że właśnie mija 21 lat od kiedy Mirosław Waligóra, srebrny medalista olimpijski z Barcelony oraz król strzelców ekstraklasy w barwach Hutnika Kraków, opuścił Polskę i przeniósł się do Belgii.

Zgadza się, bardzo szybko zleciało – mówi z uśmiechem dziś 45-letni Waligóra. – Czy wyjeżdżając z kraju brałem pod uwagę, że za granicą zostanę na stałe? Nie, absolutnie. 1994 rok to w ogóle były zupełnie inne czasy. Dziś jest era internetu, skype’a, tanich linii lotniczych. Wtedy tak łatwo o kontakt z __najbliższymi nie było – dodaje.

Z dala od blokowiska
Wspólnie z żoną Jolantą na któryś z wariantów musieli się zdecydować się, kiedy dzieci zaczynały szkołę. Stanęło na tym, że całą czwórką zostają w Belgii. A pociechy mają dwie. 14-letniego syna Dawida i 10-letnią córkę Amelię. Rodzeństwo uprawia sport, bo oboje grają w tenisa. Cała rodzina mieszka w nieco ponad 30-tysięcznym Lommelu.

– _Bloków jak w Krakowie w Lommelu nie ma. Jedynie apartamentowce, takie na trzy piętra. Życie płynie mi spokojnie, bez większych stresów. Domek, ogródek. No i kosiarka też chodzi _– puszcza oko. – _W Krakowie bywam dwa, czasem trzy razy w roku. Przy okazji świąt czy wakacji. Przecież ciągle tu mieszkają rodzicie, siostra. No i znajomi też _– dopowiada Waligóra.

Przez kibiców kojarzony jest przede wszystkim z Hutnikiem, ale Waligóra to wychowanek Wandy. Samą Nową Hutę pamięta świetnie, bo do dwunastego roku życia mieszkał na osiedlu Strusia, a później Dywizjonu 303.

– _No i do tego Rynek Główny, Kazimierz... Te szlaki znam dobrze. Tam, gdzie dawniej bywałem, zawsze trafię, ale Kraków tak się zmienił, że czasem w innych częściach miasta muszę włączyć GPS. Biorąc pod uwagę infrastrukturę, także sportową, naprawdę dużo się zmieniło. Powstały nowe stadiony, obiekt Hutnika też na __mistrzostwa Europy odnowiono, jest obok piękna hala _– wylicza.

Dziś ma obywatelstwo belgijskie. – Ale polskie oczywiście również – wtrąca. – Wie pan, w tamtych cięższych czasach było to jakieś ułatwienie. Każdy, kto miał pracę i mieszkał w Belgii przez pięć lat, mógł starać się o obywatelstwo. Wtedy Polski nie było jeszcze w Unii Europejskiej, więc dzięki temu łatwiej było mi podróżować, nie musiałem troszczyć się o wizy, nie trzeba było stać na granicy. W chwili obecnej nie byłoby to zupełnie potrzebne.

Kto wie, czy zostałby w Belgii na stałe, gdyby po przejęciu sterów w Wiśle przed Tele-Fonikę bardziej skuteczni okazali się szefowie „Białej Gwiazdy”. Tak, jak to było choćby w przypadku przyjaciela Waligóry, Krzysztofa Bukalskiego, który w 1998 roku trafił na ulicę Reymonta z właśnie belgijskiego Genku. – _Ze mną osobiście nikt nie rozmawiał, ale wiem, że taka możliwość była. Mój klub, Lommel, był jednak wtedy w czołówce ligi i prezesi nie wyrazili zgody, odpowiedzieli negatywnie na __tę ofertę _– przypomina.

Poza Bukalskim, do dziś znajomość utrzymuje także z Markiem Koźmińskim czy Krzysztofem Popczyńskim. Wszyscy to przecież koledzy z Hutnika.

Postawił na rodzinę
Najlepsze lata po wyjeździe spędził właśnie w Lommel, przede wszystkim w ekstraklasie. W 2003 roku klub jednak zbankrutował. Później, do 37. roku życia, grał w II lidze, a jeszcze potem w niższych klasach. – Żadna zabawa, to były rozgrywki na poziomie polskiej pierwszej ligi. Do końca wszystkie mecze grałem w ataku, do końca byłem też bardzo skuteczny – zapewnia Mirosław Waligóra.

Karierę skończył w wieku 42 lat. W sumie wcale nie tak dawno, bo był to maj 2012 roku.

Cieszę się, że omijały mnie kontuzje, nigdy nie miałem problemów z __jakimiś naciągnięciami mięśni. To chyba kwestia genów – wyjaśnia. – Największy sukces, że sam powiedziałem: „dość, wystarczy”. Nie zmusiły mnie do tego kontuzje. W Lommelu nie ma tak, że dzieci mogą gdzieś podjechać autobusem miejskim. Wszędzie trzeba je samemu zawieźć. Treningi, mecze, turnieje... Musiałem wybrać.

Formę ciągle trzyma taką, że spokojnie mógłby jeszcze biegać za piłką w meczach o stawkę. – _Umówmy się jednak, w tym wieku już się tego nie robi. Teraz to tylko raz na tydzień czy dwa pogram z kolegami, ale nie na dużym boisku, w hali _– dodaje ze śmiechem.

W klubie z Belgii Waligóra to człowiek-instytucja. – Nie będę ukrywał: jestem tutaj postacią znaną. Nie mówię o pierwszej drużynie, ale każdego roku dostaję pytanie, czy nie miałbym ochoty poprowadzić choćby drugiego, czy któregoś z młodzieżowych zespołów. A __takich jest tutaj trzydzieści, więc dobrych trenerów potrzeba.
Czasu brakuje, więc odmawia. Na razie. Ma trenerski dyplom UEFA B. – Jak dzieci bardziej podrosną, wtedy papiery wyciągnie się wyżej i _ może zacznę działać w tym kierunku. Oczywiście, że chodzi to po głowie _– twierdzi.

Na co dzień jest oddelegowanym do działu sportu pracownikiem urzędu miasta Lommel.

Odpowiadam za administrację w ośrodku, w którym znajdują się dwie hale, jedna na osiem tysięcy, a druga na tysiąc osób. Do __tego dziesięć boisk piłkarskich, dziesięć kortów tenisowych, basen, plac zabawa, skate park – tłumaczy.

W pierwszej połowie lat 90. w Belgii grał także Tomasz Dziubiński, czyli były król strzelców ekstraklasy w koszulce Wisły Kraków i jednocześnie pierwszy Polak, który zdobył bramkę w elitarnej Lidze Mistrzów. Kto jest bardziej rozpoznawalny?

Hmm, umówmy się, najbardziej znany to Marcin Wasilewski _– przypomina. – _Jest niezwykle ważną postacią w Anderlechcie Bruksela, wszystkie drzwi są tam dla niego otwarte. Nawet ostatnio czytałem, że Anderlecht stara się go ściągnąć do siebie. Żeby pograł jeden lub dwa sezony, a potem daliby mu w klubie inne zatrudnienie. To właśnie Wasilewski jest najbardziej znanym polskim piłkarzem w __Belgii. Kogo by pan tutaj nie zapytał, „Wasyla” zna każdy.

Co ciekawe, obaj przecież są z Hutnika. – Ale nie, prywatnie Marcina nie znam. Za duża różnica wieku. Pamiętam jednak jak jeszcze jako nastolatek był w Belgii na __jakimś turnieju.

Medal w dobrym miejscu
Oferta gry w Wiśle nie była jedyną spoza Belgii. – _Miałem propozycję nawet z Azji, dokładnie z Chin. Żona była jednak w ciąży i nie mogłem jej samej zostawić _– tłumaczy.

Podsumowania piłkarskiego życia już dokonał.

– _Jeśli w ogóle mógłbym czegoś żałować, to tego, że trafiłem do trochę przeciętnej drużyny, która nie miała w każdym sezonie postawionego celu gry o mistrzostwo, czy europejskie puchary. Był to ligowy średniak. Nigdy nie dostałem też powołania do pierwszej reprezentacji, jednak w tamtym czasie było wielu dobrych napastników. No, ale medal z igrzysk w Barcelonie oczywiście ciągle mam. Jest w __dobrym miejscu _– kończy Mirosław Waligóra.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski