Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czasy może i są inne, ale Lato biegał szybciej niż Lewandowski

Rozmawia Jerzy Filipiuk, Przemysław Franczak
Antoni Szymanowski, wychowanek Wisły, w reprezentacji rozegrał 87 meczów (1970-1980)
Antoni Szymanowski, wychowanek Wisły, w reprezentacji rozegrał 87 meczów (1970-1980) Andrzej Banaś
Frankfurt, 41 lat później. Dziś polscy piłkarze zagrają z Niemcami w eliminacjach Euro 2016. Czy to może być wydarzenie, które przejdzie do historii jak słynny "mecz na wodzie" na mistrzostwach świata w 1974 roku? O starych i nowych czasach opowiada ANTONI SZYMANOWSKi, jeden z Orłów Górskiego

-Prognozy mówią, że dziś we Frankfurcie nad Menem ma padać.

- Nie przypuszczam jednak, żeby dolało tak, jak nam w 1974 roku. Wtedy to był kataklizm.

- Największe oberwanie chmury, jakie w życiu Pan widział?

- Różne burze się widziało, ale jako zawodnikowi coś takiego przytrafiło mi się pierwszy i ostatni raz w życiu. Musieliśmy jednak wyjść na boisko i zagrać.

Autor: Joanna Urbaniec

- Istnieje teza, że to był jedyny mecz w historii, kiedy Niemcy bali się Polaków. Podpisuje się Pan pod nią?

- Odpowiem tak: mądre drużyny nie są buńczuczne przed meczem, mądre drużyny nie mówią, że my tego rywala zmieciemy z powierzchni ziemi. Na nas, Polaków, takie zachowanie działało jak płachta na byka. Niemcy wypowiadali się na nasz temat z respektem, ale może też dlatego, że chcieli nas rozluźnić, zmiękczyć, żeby nam trochę piórka urosły. Na pewno jednak musieli nas doceniać. Już sam fakt, że graliśmy o finał mistrzostw świata, był przecież jakimś osiągnięciem. Na dodatek na tym mundialu byliśmy taranem, zespołem, który pokazywał: uwaga, idzie coś nowego zza żelaznej kurtyny. Oni mieli swoje atuty, a my swoje, ale ostatecznie walka psychologiczna nie miała żadnego znaczenia. Znaczenie miało przede wszystkim boisko.

- Gdy wyszliście na rozgrzewkę, jeszcze nie padało.

-Zapowiadało się na deszcz, ale nikt nie przypuszczał, że aż taki. Wyszliśmy na boisko, każdy sam się rozgrzewał, bo nie było tak jak dzisiaj, że rozgrzewkę prowadzi pięciu trenerów. Wiedzieliśmy, co robić. I przy okazji podglądaliśmy Niemców, co oni tam robią.

- Jak to? Podobno Niemcy nie wyszli na boisko, bo wiedzieli, że mecz się opóźni.

-To są dziennikarskie mity. Odpowiem w ten sposób: jeśli w tych rozważaniach, że Niemcy przeczuwali, iż coś się stanie, i próbowali jakoś ugrać to na swoją korzyść, jest ziarno prawdy, to o czym to świadczy? Że czuli respekt. Wszyscy się dziwili, szukali odpowiedzi, o co chodzi z tą polską szkołą. Trener Górski chyba sam nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Ot, w tym szarym zgniłym PRL-u urodziło się fajne pokolenie, kipiące entuzjazmem.

- Dobrze, jak to było z tym podglądaniem?

- W tamtych czasach nie mieliśmy możliwości oglądania meczów przeciwnika. O Niemcach jakąś tam wiedzę mieliśmy, wiedzieliśmy, kto jest Beckenbauer, Breitner, Mueller, Maier. Ale te informacje, które do nas docierały, były znikome. Popatrzmy na dzisiejszą kadrę. To są chłopcy, którzy grają w najlepszych ligach. Czy taki Lewandowski ma się bać przed meczem z Niemcami?

- U was strach był?

-Nie. Była trema, ale to jest potrzebne. Zawodnik, który podchodzi do meczu na luzie, nie jest w stanie wspiąć się na wyżyny fizyczne. Gdy są nerwy, to krew krąży lepiej, adrenalina się wyzwala. To była wtedy typowa konfrontacja dwóch gigantów, tylko nam na przeszkodzie stanął ten los, przypadek.

- Padać zaczęło w trakcie rozgrzewki. To prawda, że nie chcieliście zejść wtedy z boiska, bo to przynosi pecha?

-Nieee.

-Nie? W paru książkach o tym napisano.

-E... tam, to może jakiś kolega filozof chciał zaistnieć na chwilę i takich rzeczy naopowiadał. Nieprawda. Zeszliśmy do szatni,
tam zmienialiśmy w butach wkręty na dłuższe, dogrzewaliśmy się i czekaliśmy na decyzję, bo organizatorzy mordowali się z zalanym boiskiem. Jeszcze nie, jeszcze nie - słyszeliśmy cały czas.

- Gdy spadła ta ściana deszczu rozmawialiście między sobą, że dla was to gorzej?

- Raczej nie. Choć sam w głębi ducha zastanawiałem się nad sensem rozgrywania meczu w takich warunkach. Wiadomo było, że będzie rządził przypadek, a my nic nie chcieliśmy oddawać przypadkowi. Ale nigdy nie stawiałem sprawy tak, że och, zostaliśmy pokrzywdzeni przez los. Mówię, że by były jaja, gdyby Polacy wygrali z Niemcami, a potem w finale z Holandią. Bo nikt by nas wtedy nie zatrzymał, jestem o tym przekonany.

-Ten mecz mogliście wygrać mimo wszystko, ale Maier bronił jak w transie.

-To prawda, ale gdyby przyszło do "normalnego" meczu, to tych atutów mieliśmy troszkę więcej. Tak mi się wydaje. Boisko paraliżowało i jednych, i drugich, decydowały niuanse. A na dodatek Kaziu Deyna, wygrywając losowanie, wybrał piłkę, a Niemcom oddał prawo decydowania, na którą stronę będą zaczynać. I atakowali na lepszą, suchszą połówkę.

-Jedna z teorii głosi, że strażacy celowo wypompowali wodę tylko z połowy boiska.

- Nie robiłbym z tego sensacji XX wieku. Organizatorzy musieli się spieszyć. Prawa telewizyjne, te sprawy. Ten mecz musiał być rozegrany. Gospodarze zrobili wszystko, co mogli.

- Poza tym Deyna mógł wybrać inaczej.

- Gdyby popatrzeć na statystykę, my strzelaliśmy dużo bramek w pierwszej połowie. Rozmiękczaliśmy przeciwnika i korzystny wynik mieliśmy już przed przerwą. Gdybyśmy przy tych naszych rozpędzonych napastnikach, naszym entuzjazmie mieli możliwość atakować na początku na suchszej połowie, to kto wie.

- Czemu Deyna tak wybrał?

- Nie wiem.

- Nie pytaliście go o to?

- Podjął suwerenną decyzję jako kapitan. Może on myślał inaczej? Może liczył, że Beckenbauer, fantastyczny obrońca, który nie lubił grać piłek byle gdzie, pogubi się w tym bagnie? A jego koledzy tym bardziej.

- To mecz, który stał się w Polsce ikoną, wręcz popkulturową. Dla Pana to też jedno z najważniejszych wydarzeń kariery?

- Jeśli chodzi o porażki, to tak. Z remisów to mecz na Wembley, bo on otworzył nam drogę do kolejnych trzech-czterech lat istnienia w świecie. Ech, byliśmy na takim poziomie... Budziłem się rano: z kim dzisiaj gramy ? Z Brazylią. No, dobra, nie ma problemu. A ze zwycięskich meczów to najbardziej cenię sobie z Brazylią na mundialu w Niemczech w małym finale [1:0]. Przypieczętował naszą superjakość.

-Ogląda Pan czasem te mecze?

- Tak. Przypominają mi coś fajnego, choć nie jestem przesadnie sentymentalny. Co mi wspomnienia dadzą? Nikt mnie nie zna. Nie jestem Jankiem Tomaszewskim, którego ludzie znają też przez politykę i jego niedorzeczne czasem wypowiedzi, ale facet pracuje na swój image.

- Nie przesadza Pan, że nikt nie pamięta?

- Może moje pokolenie, ale reszta? Nie ma kultu, szacunku dla tego, co było. Dzisiaj nawet te nasze wielkie gwiazdy delikatnie próbują dezawuować to, co było kiedyś. A długie włosy mieli, a krótkie spodenki mieli, a nie ma porównania, bo dzisiaj się gra wąsko, szybciej. No dobra, a kto byłby dzisiaj szybszy od Laty. Lewandowski? W życiu.

-Z drugiej strony, jeszcze długo nie narodzi się drużyna, która fenomenem popularności dorówna Orłom Górskiego.

-To był spontan, ogień, graliśmy z rozmachem. Dopóki tego nie wymażą, dopóki nie osiągną sukcesu podobnego do nas, to pewnie ciągle będziemy się odwoływać do tamtej drużyny. OK, wygraliśmy niedawno z Niemcami, niech to zwycięstwo będzie inspiracją, ale czy sam awans na Euro można będzie już uznać za wielki sukces? Choć ja z pełnym szacunkiem podchodzę do dzisiejszych dokonań. A jaki dzisiaj jest szacunek dla pana Szymanowskiego?

- Mógłby się Pan zdziwić.

- Dzisiaj rozmawiam z młodym trenerem. On ma wszystko w d... za przeproszeniem. Szacunek dla mojego doświadczenia? Wydaje mu się, że wszystko wie lepiej. On chce się ze mną porównywać? To ja mam w wieku 64 lat biegać po boisku, kręcić pupką i demonstrować ćwiczenia? Mam oko, mam spojrzenie, a ty, chłopcze, który masz 33-34 lata, możesz sobie pupką kręcić na boisku.

- Wróćmy jednak może do kadry.
- Potencjał jest duży. Adam Nawałka ma swój pomysł na to wszystko, ma szczęście i trafił na pokolenie, które idzie w dobrym kierunku. Podoba mi się jego skromność i to, że nie papla na lewo i prawo.

-Frankfurt, Niemcy, co wydarzy się teraz?

- Zobaczymy. Ale nic strasznego się nie zdarzy, jeśli przegramy. To nie jest wstyd przegrać z taką potęgą. 41 lat temu trener Górski mówił nam : "Po meczu będziecie musieli zadać sobie pytanie, czy zrobiliście wszystko, by wygrać". Myślę, że tak było, daliśmy z siebie wszystko. Najważniejsze, żeby chłopcy Nawałki też mogli tak o sobie powiedzieć.

****
"Mecz na wodzie" RFN - Polska odbył się 3 lipca 1974 roku na Waldstadionie we Frankfurcie nad Menem.
Wcześniej w grupie 2 RFN pokonała Jugosławię 2:0 i Szwecję 4:2, a Polska wygrała ze Szwecją 1:0 i - też na Waldstadionie - z Jugosławią 2:1. Niemcy mieli lepszy bramkowy bilans, awans do finału zapewniał im nawet remis (Polaków urządzała wygrana).

Przed meczem nad stadionem przeszła ulewa. Organizatorom nie udało się osuszyć boiska. Sędzią meczu był Austriak Erich Linemayr. Gospodarze wygrali 1:0. W 53 minucie Jan Tomaszewski obronił rzut karny. W 76 minucie bramkę zdobył Gerd Mueller.

Oto składy drużyn:
RFN: Maier - Vogts, Schwarzenberg, Beckenbauer, Breitner - Bonhof, Hoeness, Overath - Grabowski, Mueller, Hoelzenbein. Polska: Tomaszewski - Szymanowski, Gorgoń, Żmuda, Musiał - Kasperczak (80 Ćmikiewicz), Deyna, Maszczyk (80 Kmiecik) - Lato, Domarski, Gadocha.

W finale RFN pokonała zwycięzcę grupy 1 Holandię 2:1. W meczu o trzecie miejsce Polska wygrała z wicemistrzem grupy 1 Brazylię 1:0. Oba mecze zostały rozegrane na stadionie olimpij-
skim w Monachium.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski