Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek Bogdana Wenty

Redakcja
Trener Bogdan Wenta nie lubi, gdy ktoś wtrąca się do spraw, które należą do jego kompetencji - mówi Paweł Papaj Fot. Jan Baran
Trener Bogdan Wenta nie lubi, gdy ktoś wtrąca się do spraw, które należą do jego kompetencji - mówi Paweł Papaj Fot. Jan Baran
Gdy miał 17 lat, stworzył pierwszą w Polsce, w pełni profesjonalną stronę internetową o piłce ręcznej. Siedem lat później został prawdopodobnie najmłodszym kierownikiem reprezentacji szczypiorniaka na świecie.

Trener Bogdan Wenta nie lubi, gdy ktoś wtrąca się do spraw, które należą do jego kompetencji - mówi Paweł Papaj Fot. Jan Baran

ROZMOWA. Paweł Papaj ma dopiero 26 lat, a już od dwóch jest kierownikiem reprezentacji Polski w piłce ręcznej

Paweł Papaj, niespełna 26-letni kielczanin, menedżer Vive Targi i kierownik kadry "Orłów Wenty" opowiada o swej pracy i drodze do reprezentacji.

Zdarza się Panu czasem krzyknąć na dużo starszego od siebie zawodnika, na przykład Sławomira Szmala?

- Na szczęście wszyscy się słuchają, więc nie muszę podnosić głosu (śmiech). Każdy z nas wie, czym się ma zajmować i słuchamy się nawzajem.

Jakie cechy są według Pana najważniejsze, by w wieku zaledwie dwudziestu kilku lat poradzić sobie na tak odpowiedzialnym stanowisku?

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem (śmiech). Jest kilka cech, które są ważne, myślę jednak, że najważniejszą jest komunikatywność. Trzeba umieć rozmawiać z każdym, bo przecież spotyka się różnych ludzi. Drugą cechą, niemniej istotną, jest według mnie asertywność. Szczególnie wtedy, gdy przychodzi odróżnić od siebie to, co jest ważne dla drużyny, z tym, co jest ważne dla kogoś innego, a jest związane z naszą drużyną. Podam przykład. Burmistrz miasta, w którym mieszkamy, zaprasza nas do ratusza na herbatę. To dla nas bardzo miłe, ale jeśli mamy zaledwie kilkanaście godzin, by solidnie przygotować się do meczu, nie możemy tam pójść. Potrzebne jest też takie małe cwaniactwo, ale oczywiście nie wobec drużyny (śmiech), a na zewnątrz. No, i bardzo istotne jest to, by będąc na zgrupowaniu nie zamykać się w swoim pokoju, nie leżeć na łóżku i surfować po internecie, lecz cały czas żyć problemami drużyny. Być z zawodnikami, rozmawiać z nimi, służyć pomocą.

Nie miał Pan obawy o to, jak starsi zawodnicy przyjmą tak młodego szefa?

- Obawiałem się, przyznaję. I chyba zupełnie niepotrzebnie, bo od początku współpraca między nami układała się bardzo dobrze. Co więcej, chociaż wielu naszych zawodników można uznać za gwiazdy światowego formatu, to proszę mi wierzyć, ani jeden z nich nie daje tego po sobie poznać. Po ciężkim treningu czy nawet przed ważnym meczem, można z nimi o wszystkim porozmawiać. Jednym z najlepszych przykładów jest Sławek Szmal. On przecież jest prawdziwą gwiazdą, a zachowuje się tak, jakby w ogóle nie miał pojęcia, jak to jest nią być. Gdy któryś z zawodników ma jakiś problem, pierwszy służy pomocą. Wielki profesjonalista, a przy tym skromny, zwyczajny człowiek.

Jak doszło do tego, że trafił Pan do reprezentacji?

- To było zaraz po igrzyskach w Pekinie. Z kadry odchodził dotychczasowy kierownik, Marek Żabczyński. Bogdan Wenta akurat przyjechał do Kielc, bo podpisywał kontrakt z Vive. Zapytał mnie w hotelowej kawiarni, czy bym nie przyszedł na miejsce Marka. Powiedział, że wybór mojej osoby konsultował z prezesem związku, panem Kraśnickim, który przystał na ten pomysł. Nie mogłem odmówić. Zgodziłem się od razu.

Gdy gruchnęła wiadomość, że zaledwie 24-latek został kierownikiem kadry narodowej, pojawiły się opinie, że Papaj już wcześniej był "człowiekiem Wenty".
- Jak mogłem być "człowiekiem Wenty", skoro gdy zaproponował mi to stanowisko, w ogóle nie było między nami żadnej współpracy? Przecież to były dopiero jego pierwsze dni w Vive. Rozmawiałem z nim wcześniej parę razy o różnych sprawach, ale to wszystko. On tak naprawdę chyba nawet nie za dobrze mnie znał. Z drugiej strony, czy to źle, że współpracownikiem trenera drużyny narodowej jest ten sam człowiek, który na co dzień pomaga mu w klubie? Bądźmy szczerzy, z tego są same plusy, bo ma mnie cały czas pod ręką. Ja nie zabiegałem o żadne poparcie u Bogdana czy kogoś innego, bo przecież sam nie do końca wierzyłem w to, że kiedyś mogę trafić do reprezentacji.

Zdarzyła się sytuacja, by ktoś dawał Panu znać, że wolałby bardziej doświadczonego kierownika reprezentacji?

- Na początku dało się czasem zauważyć, że ktoś miał może niezbyt przychylne zdanie. Ale nigdy nie zdarzyło się, że ktoś prosto w oczy powiedział, że się nie nadaję, bo jestem za młody. Gdyby ktoś miał jakieś zastrzeżenia, chyba już dawno by to głośno powiedział.

Jako 17-latek założył Pan pierwszą w kraju stronę internetową o piłce ręcznej. Już wtedy Paweł Papaj znał realia polskiego szczypiorniaka jak mało kto.

- Piłką ręczną interesowałem się od dziecka. Kiedy trochę podrosłem, postanowiłem stworzyć coś, co da ludziom w naszym kraju większą wiedzę o tej dyscyplinie, co pozwoli chociażby sprawdzić wyniki meczów ligowych bez konieczności kupowania gazety. W tworzeniu strony reczna.pl pomagało mi kilka osób z całej Polski. Kiedy była gotowa, czułem niesamowitą satysfakcję. A kiedy pewnego dnia napisał do mnie dziś już nieżyjący Jacek Zglinicki, były trener reprezentacji Polski, z zapytaniem, czy może na mojej stronie zamieszczać swoje teksty, myślałem, że oszaleję z radości.

Zanim trafił Pan do sztabu reprezentacji Polski, już wcześniej dał się Pan poznać jako świetny menedżer, pracując dla Vive Targi. W jaki sposób znalazł się Pan w kieleckim zespole?

- Musiałem przejść wiele szczebli, by dojść do tego stanowiska (śmiech). Na początku prowadziłem tylko stronę internetową Vive, a w wolnych chwilach od nauki przyjeżdżałem do klubu i przyglądałem się, jak wszystko funkcjonuje. Z czasem okazało się, że mogę przydać się do czegoś więcej. Byłem dziennikarzem, fotoreporterem, a nawet spikerem na meczach. Spikerem zostałem przypadkiem. Pewnego razu dostaliśmy telefon, że komentator nie dotrze na czas. Mecz miał się za chwilę rozpocząć, nie mogliśmy czekać. No więc spróbowałem go zastąpić. Wypadłem na tyle przyzwoicie, że potem przez dłuższy czas stałem za mikrofonem.

Nie ma Pan problemów z pogodzeniem pracy w Kielcach z obowiązkami w reprezentacji?

- Nie jest to łatwe. Szczególnie wtedy, gdy muszę wyjechać z kadrą na jakąś większą imprezę, czy dłuższe zgrupowanie. Na szczęście jest internet, są telefony i długie, późne wieczory, kiedy po całym dniu pracy dla reprezentacji, mogę usiąść przed komputerem i nadrobić zaległości w klubie.
Co należy do obowiązków kierownika reprezentacji?

- Oj, jest ich trochę. Można powiedzieć, że pierwszy pojawiam się na zgrupowaniu i najczęściej jako ostatnia osoba z niego wyjeżdżam. Moja praca z kadrą rozpoczyna się od wysłania powołań do poszczególnych zawodników. Muszę być cały czas w kontakcie z trenerem, by przekazywać mu najważniejsze informacje, które przesyłają mi zawodnicy. Chociażby takie, że dany gracz jest kontuzjowany i nie możemy na niego liczyć. Kiedy już przyjeżdżam na zgrupowanie, muszę sprawdzić, czy sprzęt dla drużyny jest kompletny. Wcześniej jeszcze ważnym zadaniem kierownika jest sprawdzenie i wybór odpowiedniej bazy treningowej, hotelowej, czy gastronomii dla zespołu. Jednak najwięcej obowiązków jest z chwilą rozpoczęcia dużej imprezy, jak na przykład mistrzostwa świata. Wstaję wtedy bardzo wcześnie, bo muszę dopilnować, by wszystkie sprawy organizacyjne bezpośrednio przed meczem zostały załatwione odpowiednio i o czasie. Czasem bywa, że jak nie przypilnujesz terminu treningu u organizatorów, nie dopytasz o wszystko pięć razy, to okaże się, że w hali już trenuje ktoś inny. Jestem odpowiedzialny za wszystkie sprawy techniczne, jak poinformowanie przed samym meczem piłkarzy, którędy mają wyjść, jak się ustawić, gdzie mają się później udać na konferencję prasową itd.

Czy są takie obowiązki, które sprawiają Panu najwięcej trudności?

- Najwięcej kłopotu sprawia mi moment, gdy podczas treningów muszę grać z chłopakami w piłkę nożną, bo akurat brakuje im jednej osoby. Faulują niemiłosiernie (śmiech). A tak na poważnie, to chyba najwięcej problemu sprawiają mi długie podróże, a przede wszystkim te samolotowe. Zawsze bardzo się martwię, czy cały nasz sprzęt oby na pewno leci tam, gdzie my, i czy w ogóle szczęśliwie wylądujemy. Nigdy nie zapomnę, jak lecieliśmy na mistrzostwa świata do Chorwacji. Mieliśmy wylądować w Lublanie, bo stamtąd było bardzo blisko do miejsca, gdzie mieliśmy grać. Samolot z Okęcia miał ponad godzinne opóźnienie. W Lublanie mieliśmy wylądować chwilę po północy. W pewnym momencie patrzę w samolocie na zegarek, jest grubo po 24. Oblał mnie zimny pot. Pytam stewarda, co jest grane, a on na to, że lecimy do Budapesztu, bo w Lublanie nie można lądować z powodu gęstej mgły. Popatrzyliśmy na siebie z Bogdanem, dezorientacja kompletna. Po chwili przychodzi do mnie steward i mówi, że jednak zawracamy nad Lublanę, bo już tam lepiej z pogodą. Kamień spadł nam z serca. Ale to nie koniec przygód. Samolot podchodzi do lądowania, mgła niesamowita, zero widoczności. Maszyna siada w końcu szczęśliwie na pasie, a my własnym oczom nie możemy uwierzyć. Na płycie lotniska stoją karetki, straż pożarna, policja... Okazało się, że mieliśmy lądowanie awaryjne. Kiedy, wychodząc z samolotu zapytałem obsługę, czy naprawdę mogliśmy lądować, powiedzieli, że nie było wyjścia, bo pilot bał się, że do Budapesztu nie wystarczy benzyny.
Co najbardziej denerwuje Bogdana Wentę podczas zgrupowań lub turnieju?

- Jedną z rzeczy, której nie znosi, jest wtrącanie się innych do spraw, które należą do jego kompetencji. Bardzo nie lubi też, gdy jakaś mało istotna, pozasportowa sprawa staje się nagle ważniejsza od tego, co powinno być dla drużyny najważniejsze. Gdy na przykład na trening przychodzi setka dziennikarzy, bo im zależy, żeby akurat teraz, przed samym meczem, zrobić zdjęcia zawodnikom, czy przeprowadzić wywiad. Kiedy zbliża się mecz, zawodnicy muszą być skoncentrowani tylko na nim, nic więcej się wtedy nie liczy. I tego trener Wenta stara się zawsze przestrzegać.

Przypomina Pan sobie jakąś sytuację, gdy zareagował wyjątkowo ostro, bo coś mu się szczególnie nie spodobało?

- Kiedy przyjechaliśmy jakiś czas temu na zgrupowanie do Kalisza, na miejscu okazało się, że warunki hotelowe delikatnie mówiąc, nieco odstają od tych, które powinny być. Pamiętam, że Bogdan Wenta dość ostro zareagował na całą sprawę, ale na pewno nie można mu się było dziwić. Mieliśmy gorącą linię telefoniczną ze związkiem w Warszawie. Padło trochę mocnych słów.

Jakie stawia Pan sobie kolejne cele?

- Bardzo chciałbym być jedną z osób, która pomoże zrealizować plan prezesa Vive Targi, Bertusa Serwaasa, by kielecki zespół już wkrótce trafił do czołówki najlepszych europejskich klubów. Chciałbym wspólnie z innymi tworzyć wspaniałą historię tego zespołu.

Rozmawiał: JAN BARAN

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski