Paweł Głowacki: DOSTAWKA
Od tygodni chór stu głów pieje: hańba!, skandal!, narodowe bojówki!, akcja konserwatystów!, afera polityczna!, lokalne dziady!, będą podpalać!, zabijać będą!, trzeba bronić wolności twórczej!, semityzm!, antysemityzm!, sotnia!, kąsająca konserwa galicyjska!, szczekanie małopolskich kundli!, zdrada!, anonimy!, prasowy organ skrajnej prawicy!, donosicielstwo!, redaktor-oldboj na usługach ciemnych sił wstecznictwa!... A wszystkie te słowne szlachetności podane, jakże by inaczej!, w intonacjach ociekających heroicznym blaskiem gołej piersi Rejtana. Ogromny redyk semantycznych wydmuszek, dzień po dniu. Tydzień po tygodniu – wykrzykniki, tuczone na zwidach, na omamach tych, co krzyczą, bo w snach widzą jakieś noże, jakieś kosy, jakiś wielki bój o nowy teatr.
Tak, już mi się nie chce liczyć owiec z papieru, a przecież codziennie nowe przyłażą. Doszczętnie mnie już znużył bez litości pęczniejący zgiełk bredni. Za dużo tego, za długo to trwa, zbyt wiele tej paranoi, tej groteski, tej wysokopiennej histerii obronnej, tych niepoczytalnych burz w łyżce letniej wody. Odchodzę. Do widzenia, husario z gmachu przy pl. Szczepańskim. Odchodzę do niego, żeby daleko od was być. A i dlatego, że zima już, za chwilę minie kolejna rocznica jego śmierci. Dziewiąta? Mój Boże...
Wielbił spokój kołysanki z "Dziecka Rosemary”, ciemne frazy Chandlera i milczeć, srebrnym sygnetem, co go na małym palcu prawej dłoni nosił, gładząc szron pełnego kieliszka. Tak, milczał, pasjami milczał o zgiełku, a na przełomie tysiącleci zgiełk teatralny już był, oj, był. Nie taki jak dziś, lecz jednak. Młodzi rewolucjoniści już wkraczali na sceny, już krzyczeli o konieczności odnowy teatru, już ogłaszali rozpoczęcie walki ze sklerotyczną, martwą estetyką, już skandowali, by z nimi naprzód iść, po sztukę sięgać nową, a nie w uwiędły liść tradycjonalizmu z uporem stroić głowę. Chodziliśmy oglądać ich dzieła, a po ostatniej kurtynie – do baru. Zawsze. I tam on – ani słowa o wielkim zgiełku scenicznej opowieści, kontemplowanej przed chwilą.
Nigdy nic o zgiełku w prasie, o zgiełku manifestów rewolucyjnych i pospolitego ruszenia młodej awangardy teatralnej. On, którego oczom sprawiał ból widok krzywo przyszytego guzika i dekoracji z surowego paździerza, on, któremu głowa pękała na myśl o wszelkiej sztuce publicystycznej, pełnej tanich, banalnych, wywrzeszczanych tez społecznie użytecznych, on, któremu uszy więdły przy każdym muzycznym bałaganie – pięknie milczał o zgiełku, który go bydlęco umordował. Milczał i tylko uśmiechał się nad zmrożoną pocieszycielką tym jego delikatnym, ciepłym, pełnym litości uśmiechem. A po maleńkiej chwili – niespieszne podniesienie szkła, lekkie odchylenie głowy, cudowna ulga. To wszystko.
Miał zachwycający talent do niebrania udziału w tandetnym zgiełku, do bycia zawsze obok każdej niepoczytalnej przesady, każdego przejawu egzaltowanego płaskiego wrzasku, tak estetycznego, jak ideologicznego. Elegancko odmawiał krzykom swoich gestów oraz słów swoich, i spokojnie czekał, aż sczezną. Nazywał się Jerzy Skarżyński, znał wszystkie tajemnice teatru.
Brakuje Cię, Jerzy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?