Po częściowo zakrzyczanym Richardzie Straussie, na dodatek ułożonym z nieco dziwacznie porozrzucanych i na nowo zestawionych cyklów jego pieśni, swej muzykalności dowiódł artysta w z lekka archaizowanych Czterech Sonetach miłosnych Tadeusza Bairda.
„Program obowiązkowy” uzupełniły ponadto pieśni Rachmaninowa, zakończone arią tytułowego bohatera z opery „Aleko”.
Ten aktor po łódzkiej „Filmówce”, należący nawet przez pewien czas do zespołu warszawskiego Teatru Polskiego, oraz śpiewak po stołecznej Akademii Muzycznej, obecnie solista Opery Wiedeńskiej, słynie w świecie jako odtwórca partii Wagnerowskich. I tego nie mogło zabraknąć: na bis zaśpiewał właśnie monolog Wotana z III aktu „Walkirii”, dopiero teraz w pełni ujawniając swoje możliwości i umiejętności, a co za tym idzie, w pełni wszystkich satysfakcjonując.
I co ciekawe, w Wagnerze, powszechnie uchodzącym za siłowego, zaprezentował wiele odcieni wokalnej subtelności, operując starannie dobieranymi odcieniami kolorystycznymi oraz bogatą skalą.
Towarzyszący mu pianista Lech Napierała, zwłaszcza w utworach Straussa niekiedy celnie dopowiadał muzyczne myśli, kiedy indziej potrafił jednak nadużywać dynamiki i grać zbyt przebitym dźwiękiem.
Bisy posiadają bezinteresowny charakter. Wtedy nie trzeba już niczego udowadniać, lecz gra się wyłącznie tak dla własnej przyjemności, jak i satysfakcji słuchaczy.
Bisów nie zabrakło także na koncercie w Filharmonii urodzonego w Doniecku pianisty Serhiy Salov. Wybrał na tę okoliczność rozmarzone preludium Aleksandra Skriabina, jakże kontrastujące z głównym punktem jego występu – II Koncertem fortepianowym g-moll op. 22.
Jak przystało na utwór muzyki francuskiej, jest to kompozycja tyleż efektowna, co powierzchowna, przylgnęło do niej nawet nieco złośliwe powiedzenie, że zaczyna się jak Bach, a kończy niczym Offenbach. Pianista potrafił jednak wyważyć odpowiednie proporcje, choć momentami wolałbym operowanie dźwiękiem głębiej osadzonym w instrumencie.
Dopełnieniem piątkowego koncertu było „szkockie” malarstwo dźwiękowe Felixa Mendelssohna, podróżującego w tamte strony Brytanii, czego plonem były przedstawione kompozycje. Inspiracją były Hebrydy, archipelag u wybrzeży Szkocji, któremu poświęcona została „Uwertura koncertowa op. 26”.
Muzykom orkiestry udało się w niej osiągnąć pożądaną u tego kompozytora eteryczność brzmienia. Pojawił się też pierwiastek kolorystyczny, dotąd prawie nieobecny w grze krakowskich filharmoników. Również w „III Symfonii a-moll op. 56 »Szkockiej«” brzmienie pozostawało mocną stroną wykonania.
Nawet eksponowane tu rogi w pełni stroiły, choć marzyłoby się o szlachetniejszym ich dźwięku. Zdawał się jednak umykać w interpretacji aspekt architektoniczny, a więc zbudowanie całościowej wizji utworu. Cieszy wszakże, że orkiestra, odkąd pracuje pod kierunkiem Michała Dworzyńskiego, uczyniła już znaczne postępy.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?