Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czuję się tak, jakbym opuszczała dom, w którym się wychowałam

Rozmawia Łukasz Gazur
Michał Gąciarz
Szefowa Muzeum Narodowego w Krakowie Zofia Gołubiew odchodzi na emeryturę. A na łamach „Dziennika Polskiego” zarzeka się, że nie jest „carycą muzealnictwa”, opowiada o największych sukcesach i porażkach, i wreszcie zgadza się być „dyrektorką”, a nie „panią dyrektor”.

- Przed chwilą właśnie obchodziłam gmach. Żegnam się ze starymi kątami. Chodzę po muzeum aż po dach. I wspominam. Zaglądam w niektóre zakamarki, korytarze, nawet takie miejsca jak stolarnia czy ślusarnia. I przypominam sobie, jak to wyglądało, kiedy 15 lat temu obejmowałam tę instytucję. Zdarzało się, że „znajdowałam” rzeźby, które dziś są w galerii, a wtedy stały w korytarzu przy warsztatach i służyły za... podtrzymanie desek. Uwierzy pan? Ale muszę powiedzieć, że dawniej bardzo lubiłam zaglądać w takie miejsca, jak warsztaty. Tam zawsze było dynamicznie. Później więcej było obowiązków, wielkie plany remontowe, problemów mnóstwo. Przestałam „zwiedzać” tak dokładnie muzeum. Szkoda. Tego żałuję.

- To brzmi sentymentalnie.

- Bo czuję się jak ktoś, kto musi opuścić mieszkanie, w którym się wychował. Widzi pan opustoszałe półki? Przeglądam archiwa, korespondencję, pakuję książki. W muzeum toczyła się duża część mojego życia. Ale nie chcę, by brzmiało to smutno. Bez łzawych nut. Pracownicy są tak serdeczni, sami też snują wspomnienia z naszych wspólnych lat w tym gmachu.

- A miejsce na portret już jest?

- Mój? Niech pan nie żartuje. W tym gabinecie wisi portret tylko jednego dyrektora Muzeum Narodowego w Krakowie. To Feliks Kopera, który kierował tą instytucją przez 50 lat. Pozostałe portrety to wizerunki naszych darczyńców. Kiedy zostałam dyrektorem, wstawiłam tu biurko po dyrektorze Koperze i powiesiłam obraz Olgi Boznańskiej. Ale nie zmieniałam tego, co pozostało po moim poprzedniku, dyrektorze Tadeuszu Chruścickim, który - co zawsze podkreślam - miał ogromne zasługi dla tego muzeum. Chciałam kontynuować tradycję, nawet w wystroju gabinetu.

- Portret widzę stoi w kącie. Myślałem, że jednak zawiśnie, nim ostatni raz zamknie Pani drzwi gabinetu jako dyrektor.

- Odpowiem tak: w kontekście mojej dyrektury pojawiało się czasem słowo „caryca”. Sam go pan zresztą użył w tekście. Otóż żadną carycą nie byłam! Co prawda, prof. Tadeusz Chrzanowski mówił o mnie z właściwym sobie wdziękiem „dyrektoressa”. Ale nie caryca. Ona by rządziła autorytarnie i bezwzględnie. To nie ja. Wprowadziłam zarządzanie przez Kolegium Dyrekcyjne, w skład którego poza mną wchodzili też moi zastępcy. Choć oczywiście jako dyrektor za wszystkie decyzje biorę odpowiedzialność. Ale to tak naprawdę było „zdemokratyzowanie” zarządzania muzeum. Bo ja pracę w muzealnictwie zawsze widziałam przede wszystkim jako służbę - zbiorom i ludziom. I zdania w tej sprawie nie zmieniłam.

- Słowo „caryca” może mieć wiele znaczeń. To symbol silnej osobowości, bezkompromisowości. Trzeba mieć te cechy, gdy było się jedyną kobietą dyrektorem Muzeum Narodowego w Polsce?

- O, jak pan dobrze wie, my kobiety mamy swoje postrzeganie świata i swoje podejście do zarządzania.

- Grząski grunt. Zaraz się Pani narazi feministkom. I nam feministom zresztą też. Pewnie Pani powie, że „chętniej ulegamy emocjom”, „jesteśmy bardziej uczuciowe” i awantura gotowa.

- Wie pan przecież, że nie o to chodzi. Zresztą doskonale pan zdaje sobie sprawę, że swoich poglądów lubię bronić i dyskutować o nich. Chodziło mi jednak o to, że jako kobieta mam zajawkę...

- …„Zajawkę”? Taki młodzieżowy język?

- Mam wnuki, z którymi rozmawiam, a do muzeum przecież też przychodzą coraz młodsi pracownicy. Słyszę, jak język się zmienia, dostraja do czasów. Lubię takie słowotwórstwo. Ale nie o tym chciałam. A więc - zajawiona jestem na to, by wszystko, co robię, było wykonywane z największą starannością. I tego też zawsze wymagałam od innych. Swoją drogą: gdybym wiedziała, ile czeka mnie pracy na tym stanowisku, pewnie bym to bardziej przemyślała, może nawet odrzuciła propozycję Tadeusza Chruścickiego, by zostać jego następcą.

- Pani też chciała wyznaczyć następcę.

- Nie ukrywałam, że zaplanowałam swoje odejście inaczej. W minionym roku intensywnie pracowaliśmy, między innymi również nad wystawami na rok 2016. I właściwie one są w moim przekonaniu niemal gotowe. Wyobrażałam sobie, że teraz będę tylko doglądać spraw, a jednocześnie zacznę się żegnać z muzeum, stopniowo przekazując obowiązki któremuś z moich zastępców. Chciałam spokojnie przeglądać papiery, pakować się. Teraz w pośpiechu zabieram np. książki, bo są moje, choć nawet nie wiem, czy chcę je wszystkie mieć u siebie. Gdzie ja to pomieszczę? Wie pan, że musiałam wynająć specjalny lokal, w którym to wszystko chwilowo złożę? I będę przeglądać i decydować. Cóż, chciałam to zrobić inaczej.

- Ale może argumenty minister kultury i dziedzictwa narodowego, prof. Małgorzaty Omilanowskiej, były słuszne? Może przyda się muzeum świeże spojrzenie, perspektywa z zewnątrz? Tak motywowała fakt, że na dyrektora MNK mianowała nie któregoś z Pani zastępców, a dr. hab. Andrzeja Betleja, dotąd wykładowcę UJ. I zrobiła to bez przedłużania Pani kontraktu o rok, jak Pani proponowała.

- Zasugerowałam, ale decyzja była inna. Koniec kropka. Nie ma już o czym dyskutować. Wierzę, że nowa dyrekcja wejdzie tu ze swoimi pomysłami. Pokoleniowa zmiana jest rzeczą naturalną i może mieć pozytywne skutki. Chociaż przecież moi zastępcy też są z młodszego pokolenia i też mają nowe dobre pomysły. Ale dobrze - może to będzie „new look”, jakaś świeżość. Nie neguję tego, a nowemu kierownictwu życzę powodzenia. Choć nie uważam, że zostawiam „stare” muzeum. Ono przecież przeszło ogromną drogę za mojej kadencji od „świątyni sztuki” do „muzeum otwartego i przyjaznego”, z wieloma nietypowymi, „odlotowymi” wystawami. Ale powiem panu, dlaczego uważałam, że rok 2016 jest ważny dla muzeum i zmiana dyrektora w tym czasie nie jest wskazana. Przed muzeum choćby wystawa na Światowe Dni Młodzieży lub otwarcie Pawilonu Józefa Czapskiego. Z inwestycji trzeba wymienić przygotowania do modernizacji Gmachu Głównego oraz do budowy Centrum Konserwacji i Magazynowania, czyli magazynów dla kilkunastu muzeów krakowskich. No i zmiany w strukturze organizacyjnej, które są wdrażane. Jak pan widzi, sporo tych planów, których realizację chciałam w spokoju nadzorować, ponieważ byłam ich inicjatorką.

- Pani zasługi są oczywiste: wyremontowanie muzealnych oddziałów i powstanie nowych, MNK jako lider, jeśli chodzi o zdobywanie środków unijnych, wielokrotnie wyróżniane wystawy. To już nudne. Ja zapytam przewrotnie: największa porażka?

- Nigdy nie udało mi się zrealizować marzenia, że my, wszyscy pracownicy muzeum, staniemy się jedną wielką rodziną. Że będziemy się wzajemnie rozumieć i doceniać. To trochę takie kobiece podejście...

- Pani dyrektor. Feministki... i feminiści...

- Ale pan dziś czepialski. A ja chciałam tylko powiedzieć, że to taka wizja niemal ogniska domowego. Pracy w przyjemnej atmosferze, w poczuciu, że każdy tutaj jest ważny, bo wykonuje jakąś część naszej służby zbiorom i społeczeństwu. I to mi się nie udało. Pewnie też z mojej winy. Nawał pracy sprawił, że przestałam zaglądać do kolegów, mniej miałam czasu na rozmowy z nimi. O zmianach, które wprowadzamy, ale i o życiu.

- Pamięta Pani moment, w którym zdała sobie sprawę z tego, że nie będzie „jednej wielkiej rodziny” w tym gmachu?

- Pamiętam jubileusz, na który zamówiłam mszę św. Nie dlatego, że uważam, iż wszyscy muszą być wierzący, ale dlatego, że chciałam wspólnego przeżywania naszego święta. A przyszła garstka osób. Zrozumiałam, że poniosłam porażkę. Ale nie mam do nikogo pretensji.

- A wystawa, o której Pani marzyła, a która nie doszła do skutku?

- Oczywiście mojego ukochanego amerykańskiego artysty, Edwarda Hoppera. Ale koszty sprowadzenia jego dzieł nas przerosły. Nawet pan nie wie, jaką przyjemność sprawiła mi wystawa „Amerykański sen”, a na której zaaranżowaliśmy słynny kontuar z jego obrazu „Ćmy barowe”. Takie małe radości.

- I na koniec: jest już Pani „dyrektorką” czy do końca pozostanie „dyrektorem”? Zasłynęła Pani jako obrończyni tradycji językowej. A przyszło mi dziś do głowy to pytanie przez tę Pani „zajawkę”.

- Uważam dziś tę sprawę za niewartą walki. Może po prostu czasy się zmieniają i trzeba to przyjąć? Jeśli Pan chce, proszę mówić „dyrektorka”. Feministki się ucieszą.

- Feminiści też.

***

Zofia Gołubiew to historyczka sztuki, muzealniczka, która od 2000 roku jest dyrektorką Muzeum Narodowego w Krakowie. Z dniem 31 grudnia bieżącego roku odchodzi na emeryturę. Jej miejsce zajmie dr hab. Andrzej Betlej, wykładowca historii sztuki na UJ.

Zofia Gołubiew z MNK związana od zakończenia studiów na historii sztuki UJ. Przeszła przez różne szczeble muzealnej hierarchii - od redaktorki wydawnictwa, przez stanowisko kierownika działu nowoczesnego malarstwa i rzeźby i zastępcy dyrektora.

Za jej kadencji wyremontowano m.in. Sukiennice, Pałac Biskupa Erazma Ciołka, Spichlerz (gdzie powstał Ośrodek Kultury Europejskiej Europeum) czy Pałacyk Emeryka Hutten-Czapskiego (gdzie powstało Europejskie Centrum Numizmatyki Polskiej).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski