Jolanta Antecka: O PANIACH, PANACH I MIEJSCACH
Pytanie ma raczej charakter przepustki w rzeczywistość miłą i bezpieczną. Czasy były, jakie były, ale my byliśmy młodzi i – obowiązkowo – piękni. Pamięć ma to do siebie, że niepostrzeżenie eliminuje nieprzyjemności. Przechowuje miejsca, ludzi, zdarzenia, detale bez oglądania się na ich ważność i obiektywną przydatność dla historii. Historię ta pamięć ma w ogóle w nosie...
– Pamiętasz Empik przy placu Szczepańskim? I tamtą kawę... Nigdzie już takiej nie piłam – wzdycha znajoma.
Tamtem Empik pamiętam. Był naszym małym oknem na świat, szeleszczącym papierem gazet w nieprzesadnym wyborze. Ale bywała „Burda” – przewodnik po modzie niedostępny w kioskach. W Empiku „Burda” nie ginęła, najwyżej ktoś „zaopiekował się” dołączanymi wykrojami. Przede wszystkim jednak od wejścia witał zapach kawy. Zapach pamiętam, smaku – w żaden sposób, co wskazuje, że ludzki dodatek był tam ważniejszy niż sama kawa. Rzeczywiście, był...
– A zapach krakowskiej mgły pamiętasz? Pół wieku temu bywała jakby częściej, a na Rynku pachniała o tej porze roku niesprzedaną przed Dniem Zadusznym jedliną i lekko więdnącymi kwiatami. Wieczorem na straganach kwiaciarek płonęły świeczki; światło elektryczne przyszło na rynkowe stragany później. Kiedy? Kto by to pamiętał...
Sklepik pana Mola przy ulicy Krupniczej pachniał „kółkami”– świeżo porąbanymi szczapkami drewna, ułożonymi w foremne kółeczka związane gałązkami. To była podpałka, powszechnie używana przez posiadaczy pieców. U pana Mola dokonałam mojego pierwszego dorosło-studenckiego zakupu. Był to kawałek (właściwie plasterek) białego sera, ale jakiego! Takie sery bywały tylko na Kleparzu, u pani Wronowej, albo tu, u pana Mola. Do pana Mola było bliżej i po drodze. Nieduży pan za ladą odkroił stosowny kawałek sera, zważył, zapakował. Zapłaciłam, grzecznie podziękowałam. – Polecam się! Rączki pani całuję – usłyszałam w odpowiedzi. Osiemnastoletnia „pani” osłupiała. Ot, brak obycia z dobrymi c.k. zwyczajami...
Winiarnia „Pod Szóstką” pachniała, oczywiście, winem. Dziś powiedzielibyśmy, że raczej niespecjalnym, ale kto przed pół wiekiem znał się na winie? Tylko ci przedwojennego chowu. Dla nas, mieszkańców swojego czasu, wino dzieliło się na gronowe i owocowe. „Pod Szóstką” pijano wina gronowe. Szczytem wyrafinowania była czerwona „Istra”.
„Jaszczury” chyba nie miały specyficznych zapachów, tylko głośną muzykę, przy której tańczyło się w sobotnie i niedzielne wieczory oraz na okazjonalnych studenckich balach. – Czy to się da tańczyć? – jęknął Michał Jagiełło, taternik wspaniały, tancerz trochę mniej świetny. – Spróbuj kristianią – krzyknęłam mu prosto w ucho. Spróbował. Nigdy wcześniej na „Jaszczurowym” parkiecie nie kręcono piękniej i ofiarniej popularnej ewolucji narciarskiej. Później chyba też nie. A dziś? Szkoda mówić. Kto dziś jeszcze wie, co to takiego kristiania?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?