Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy wygraliśmy niemieckie wybory?

Redakcja
Dla polskich interesów w Berlinie nic lepszego niźli panowanie Angeli Merkel zdarzyć się już chyba nie może. Nie dlatego, by w dzisiejszej Europie interesy Niemiec i Polski były tożsame, jak się wydaje niektórym piewcom niemieckiej polityki, często związanym z rządem Tuska.

Jan Maria Rokita: LUKSUS WŁASNEGO ZDANIA

Wystarczy spojrzeć na kwestię tak newralgiczną jak energetyka, by uświadomić sobie, jak dalece sprzeczne mogą być niekiedy owe interesy. Stworzony przez rząd Merkel ambitny program przebudowy niemieckiej, a w konsekwencji – europejskiej energetyki (tzw. Energie­wende) jest niczym innym, jak symetryczną odwrotnością polskich interesów. Zakłada likwidację energii jądrowej do 2022 roku, czyli do tej daty, w której – teoretycznie – Tusk planował otwarcie polskich elektrowni atomowych. A nadto: zamknięcie szykanowanych karami kopalń węgla do 2018 roku, zakaz techniki szczelinowania przy wydobyciu gazu łupkowego oraz tak kompletną przebudowę rynku, aby 80% energii w roku 2050 pochodziło ze źródeł odnawialnych. Taki program to dla polskiej gospodarki istne nieszczęście. A przecież to tylko jeden – choć drastyczny – przykład różnic interesów.

Rzecz w tym, że plan "Ener­giewe - nde” przez każdą inną niemiecką partię mógłby być jedynie zradykalizowany. Takiej polityki – póki co – chce bowiem większość Niemców. Ten przykład dobrze unaocznia pewną prawdę. Otóż wszędzie tam, gdzie istnieje realna kolizja interesów polsko-niemieckich, socjaliści, zieloni czy postkomuniści formułują ją znacznie ostrzej niż Merkel. Zaś tam, gdzie polityka Merkel wydaje się mniej bądź bardziej wygodna dla Polski, partie niemieckiej lewicy stwarzają dla nas większe lub mniejsze zagrożenie. Przykładami można sypać jak z rękawa.

Niemcy są dziś jedynym mocarstwem nieobawiającym się krytyki Pu­tina, a minister ds. kontaktów z Kremlem Andreas Schockenhoff słynie z forsowania antyputinowskich uchwał w Bundestagu i z tego powodu w Moskwie jest niemal "persona non grata”. Jeśli na listopadowym szczycie Partnerstwa Wschodniego w Wilnie uda się cudem przeforsować traktat stowarzyszający Unię z Ukrainą, to w zasadzie dzięki temu, że Merkel zdaje się ulegać polskiej perswazji, przy daleko idącej niechęci bądź obojętności reszty Europy.

W tej sprawie nie należy mieć złudzeń co do niemieckiej lewicy. Dopiero co próbowała zablokować w Parlamencie Europejskim rezolucję piętnującą Moskwę za grożenie Ukrainie sankcjami, jeśli odważy się zawrzeć traktat z Unią. Podobnie jest z rolą Merkel w wewnętrznej "geopolityce” Unii Europejskiej. Niechętna socjalistycznym eksperymentom prezydenta Francji, właśnie przełamała – tak niewygodny dla Polski – ścisły blok francusko-niemiecki i podjęła wysiłek ratowania brytyjskiej obecności w Unii, wbrew antyeuropejskim nastrojom Anglików i grożącemu na wyspach referendum nad opuszczeniem Unii. Nie trzeba tłumaczyć, co dla Polski znaczy Unia po wyjściu Anglii. Wcześniej czy później sprowadza nas to do roli franko-germańskiej przystawki, a kluczowa dla Polski ostateczna i pełna liberalizacja europejskich rynków odchodzi wtedy do lamusa.

Merkel w końcu jest dziś ostatnim w Europie, niepokonanym jeszcze bastionem racjonalności gospodarczej, chroniącym europejską politykę przed napastliwym i brutalnym dyktatem tzw. rynków, czyli – mówiąc po ludzku – wielkiej finansjery. Bez Merkel Europa zapewne już dawno uległaby presji bankierów oraz krajów Południa i popłynęłaby na nieograniczonym spłacaniu greckich, hiszpańskich i włoskich długów. A pod tym względem interesem Polski jest nie tylko to, aby wewnątrz Unii obroniły się zdrowe ekonomiczne zasady, dzięki którym w przyspieszonym tempie mogliśmy nadrabiać dystans zamożności jeszcze dzielący nas nawet od Grecji i Portugalii. Ale także i to, aby polskie firmy mogły sprzedawać coraz lepiej swoje towary i usługi na ekspandującym rynku niemieckim. Chcemy tego czy nie chcemy, ilekroć cofać się będzie gospodarka niemiecka, tylekroć i my staniemy wobec nieuchronnej bariery rozwoju. W każdej z tych kwestii niemiecka lewica stwarza stan podwyższonego dla Polski ryzyka.

Z polskiej perspektywy brakuje zatem tych pięciu chadeckich mandatów do absolutnej większości w Bundestagu, dzięki którym Merkel mogłaby sprawować samodzielne rządy. Nie powtórzyła historycznego sukcesu Adenauera z 1957 roku. Teraz wielka koalicja z SPD może stworzyć niepewność zwiększonej uległości Berlina wobec Rosji, Francji, bankierów i Południa. Wszystko to na polską niekorzyść. Lepszy pewnie dla nas byłby mimo wszystko rząd Merkel z zielonymi. Bo w kluczowej dla zielonych kwestii energetycznej i tak od dłuższego czasu jesteśmy z Niemcami na wzajemnych antypodach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski