Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czyja to wina?

Redakcja
Zmarła Amy Winehouse - piosenkarka, skandalistka, ćpunka, dwudziestosiedmioletnia kobieta, czyjaś córka, człowiek. W takiej sytuacji, kiedy koniec przychodzi dość nagle i niespodziewanie, gdy wydaje się dziwny- choć śmierć jest zjawiskiem najbardziej naturalnym i zwykłym- świat robi dwie rzeczy: żałuje i osądza.

Natalia Stencel

Z jednej strony o zmarłych źle się nie mówi. Można nie mówić o nich wcale, lecz i to jakoś nie wypada. Każdemu bez wyjątku wydaje się, że trzeba coś powiedzieć. Wypowiedzi o zmarłym to zazwyczaj (ja tak to nazywam) przejaw "syndromu hh" czyli histerycznej hiperbolizacji - szału wyolbrzymiania spraw, których w normalnym trybie nikt nie zauważa i nie docenia. Zgon człowieka wszystko to jednak wyciąga na pierwszy plan, prowokuje niezdrowe i niewyjaśnione poczucie winy, jakby odejście z tego świata było krzywdą, którą trzeba załagodzić nawet mocno przesadzonym dobrym słowem.

Przedwczesna śmierć w showbiznesie pomaga zbudować legendę. Można zupełnie swobodnie, na prawach luźnego skojarzenia, wymienić kilka nazwisk: Rysiek Riedel, Jimi Hendrix, Janis Joplin, Kurt Cobain, Rafał Wojaczek, Krzysztof Kamil Baczyński… Z Tadeuszem Gajcym, którego śmierć także owiana jest legendą, w jednej szkolnej ławce siedział Wojciech Jaruzelski. Może gdyby umarł w śniegach Syberii, byłby kolejnym, o którym mówi się dobrze. Chociaż większość społeczeństwa na przykład o Baczyńskim czy Riedlu do powiedzenia ma niewiele, nawet zasadnicze sprawy jakoś umykają, to śmierć przebija się przez niewiedzę - sakralizuje, hiperbolizuje, prowokuje naiwne uwielbienie.

 Amy Winehouse nie była nikim wielkim, śpiewała, bo umiała to robić. Świat muzyczny się bez niej obejdzie, nic w zasadzie nie zostało zachwiane, panuje równowaga. Po śmierci dostanie nowych fanów, może sprzeda więcej płyt niż za życia. Z Michaela Jacksona przecież drwiono, jego znakiem rozpoznawczym był odpadający nos, a śmierć przywróciła mu dumę i status króla popu. Więc Amy z brzydkiej ćpunki może stanie się boginią, kto wie?

 Nic nie jest jednak aż tak jasne i pełne w tej materii. W społeczeństwie funkcjonuje jeszcze pewna zasada, która opiera się na iście romantycznym poczuciu ludowej sprawiedliwości - są ludzie, którzy po prostu nie zasługują, by żyć. Zasada ta ma się dobrze, działa swobodnie obok "syndromu hh"- nie ma przy tym zdolności do analizy, do wydania rzetelnego sądu o jakiejś rzeczy. Większość głosów to impresje, stąd kocioł sprzecznych sygnałów i wykluczających się emocji.

 Czy ktoś zapytał, dlaczego właściwie Winehouse nie żyje? Problem człowieka, który sięgnął dna, to tylko sprawa jego błędów, to porażka jednej osoby czy jednak wielu?

 Nie żyjemy w próżni - na nasze życie składa się wiele czynników i tysiące ludzkich postaw. Amy miała pecha - nikt jej nie pomógł, nie było obok osoby, na której mogłaby się swobodnie oprzeć. Świat jej się przyglądał, oceniał jej pijackie wybryki, patrzył na każde jej wymiociny, ale jej nie wsparł. Każda taka śmierć to po prostu morderstwo dokonane przez zimną i oschłą rzeczywistość na czułym i wrażliwym człowieku.

Nasiąkamy jak gąbka każdym gestem i słowem. Tylko do pewnego momentu można pozwolić sobie na machnięcie ręką - sprawy się kumulują, nawarstwiają, wychodzi z tych wszystkich oddziaływań jedna solidna siła wypadkowa.

Powinniśmy się czasem zastanowić, czy nie jesteśmy mordercami. Taka refleksja może doprowadzić do niezbyt ciekawego punktu. Warto po prostu wychwycić zawczasu niezdarne wołanie o pomoc.

 Amy Winehouse nie była nikim wspanialszym ani bardziej upodlonym od ludzi, którzy nas otaczają w codzienności. Refleksja, która przychodzi po tych wszystkich rozważaniach, jest na dzisiejsze społeczeństwo zbyt humanistyczna, padła już kiedyś z ust św. Augustyna: człowiek nie wybiera zła świadomie, szuka dobra jak szaleniec, jest jednak zbyt słaby i niedoskonały, więc czasem szuka źle. Poza tym cierpienie odciska swoje piętno silnie, potrafi przechodzić z pokolenia na pokolenie, można je odziedziczyć, można je wokół siebie rozlewać i nim zarażać. Trzeba wiedzieć także i to, że największym dobrem dla cierpiącego jest ukojenie.

 Należy być czujnym, bo wielu ludzi chodzi z latarniami w jasny dzień jak Diogenes z Synopy w poszukiwaniu człowieka. Pijacy, wariaci, złodzieje, narkomani - cały ludzki brud to tylko ból i samotność.

Natalia Stencel

Czyja to wina?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski