- Nie lepiej ci było z bratem uciec?
- A jak Roosevelt wygra i Amerykanie tu przyjdą z Sikorskim? Heniek nasz sklep nacjonalizował, to mu mogą nie oddać. A mnie oddadzą. No to ja zostałem. I jakby Polska do Lwowa wróciła, to ja się mogę za panem posterunkowym u Polaków wstawić”.
Taki dialog - zaczerpnięty z powieści Artura Baniewicza „Pięć dni ze swastyką” - toczy się we Lwowie, w roku 1942, między granatowym policjantem a ukrywającym się Żydem. Z jednej strony może nawet - przez spryt jednego z interlokutorów - zabawny, z drugiej - zważywszy na okoliczności - tragiczny, acz doskonale oddający sytuację mieszkańców wschodnich polskich ziem (niekoniecznie Żydów), podczas wojny przechodzących z rąk do rąk; najpierw będących pod panowaniem sowieckim, potem niemieckim, by w końcu powrócić pod władzę Sowietów.
Powieść Artura Baniewicza, reklamowana jako rozgrywający się w czasie wojny kryminał, niewątpliwie do tego gatunku należy. Acz z pewnymi zastrzeżeniami. Główny wątek stanowi śledztwo prowadzone w pewnej prywatnej w istocie sprawie przez byłego przedwojennego policjanta. Zainspirowanego (zmuszonego) do jego podjęcia przez niemieckiego żandarma. Chodzi o ochronę życia dawnej ukochanej bohatera, teraz żyjącej ze wspomnianym Niemcem, i wykrycie oraz zniechęcenie do działania autorów kierowanych pod jej adresem gróźb.
Zważywszy na wojenne realia koncept dość wydumany, acz przeprowadzony sprawnie, nawet - mimo powyższego zastrzeżenia - dość przekonywająco. Jednak będący tylko fabularnym pretekstem do opisu życia w okupowanej przez Niemców Polsce.
Opisu bardzo ciekawego, w moim odczuciu dochowującego wierności okupacyjnym realiom. I - co najważniejsze - idącego wbrew dominującym w naszej literaturze tendencjom.
Baniewicz daleki jest od eksponowania polskiej martyrologii czy bohaterszczyzny. Z drugiej strony - nie ulega wyraźnie widocznej od pewnego czasu skłonności do uświęcania tragedii Żydów kosztem deprecjacji cierpień Polaków, przedstawianych coraz częściej jako współsprawcy Holocaustu (patronem i symbolem tego nurtu jest Jan Tomasz Gross). Od Baniewicza dostaje się wszystkim: od Niemców (co oczywiste); przez szmalcowników czy chłopów piszących na ukrywających się Żydów donosy do gestapo, przejmowane przez współpracujące z pocztą polskie podziemie; Armię Krajową (kilkukrotnie pada w powieści zarzut o „stanie z bronią u nogi”, a główny bohater trudni się wykonywaniem wyroków na zdrajców na zlecenie płacącego mu za to podziemia); po same ofiary Holocaustu - Żyd, który zadenuncjował polskiego konspiratora dla uratowania własnego syna; żydowscy policjanci zabijający swych współbraci; wreszcie bezpardonowa walka między ukrywającymi się Żydami o miejsca dające największe szanse na przeżycie.
Autor, komasując w powieści prawdziwe zachowania utrwalone w źródłach z epoki, przypomina nawet wprost zapoznane fakty historyczne, pisząc: „Do wiosny czterdziestego drugiego w gettach Generalnego Gubernatorstwa głównym wrogiem był głód oraz choroby; do obozów, więzień i masowych grobów trafiali przede wszystkim Polacy. Zresztą tylko część ludności żydowskiej zgromadzono w gettach. Na prowincji wiejscy i małomiasteczkowi Żydzi żyli do niedawna w swych przedwojennych domach i nie mieli powodu kryć się po bagnach”.
Jedno tylko łączy bohaterów tej ważnej książki. Zarówno ukrywających się Żydów, starających się jedynie przetrwać Polaków, żołnierzy podziemia, a nawet sporą część polskich i żydowskich denuncjatorów. Wszechobejmujący strach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?