MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dachy, mosty, butle gazowe

Redakcja
Na co dzień wykonują zwyczajną policyjną robotę - interwencje, dochodzenia, urzędowe papierki. Wszystko jednak schodzi na drugi plan, gdy zadzwoni telefon, że stojący na dachu desperat straszy samobójstwem, że ktoś zabarykadował się w mieszkaniu z zakładnikami lub grozi wysadzeniem budynku w powietrze.

Historie z paragrafem

Kraków, ul. Langiewicza. W mieszkaniu na parterze 21-letni chłopak w ataku szału zranił nożem dwóch kolegów. Udało im się wybiec na ulicę, ale w środku została ich koleżanka. Desperat zabarykadował się z nią. Na miejsce przyjeżdżają negocjatorzy z policji. Próbują uspokoić chłopaka i skłonić go do rozmowy. Po drugiej stronie drzwi panuje jednak absolutna cisza. Mija trzecia godzina od rozpoczęcia akcji. Funkcjonariusze, zaniepokojeni losem uwięzionej dziewczyny, przygotowują się do szturmu. Nagle drzwi mieszkania się otwierają. Policjanci natychmiast wyprowadzają dziewczynę. Nic jej się nie stało. Chłopak nie stawia oporu podczas zatrzymania.

W każdej sytuacji kryzysowej użycie siły jest ostatecznym rozwiązaniem. Powinny je poprzedzać rozmowy.

- Wchodząc do negocjacji, staramy się jak najwięcej wiedzieć o sytuacji, która spowodowała takie zachowanie człowieka. Jadąc na miejsce zdarzenia, zbieramy więc informacje od dyżurnego, od policjantów, którzy zabezpieczają teren, czasami kontaktujemy się też z rodziną desperata. Obowiązuje jednak niepisana zasada, że członkowie rodzin sami nie negocjują - mówi jeden z krakowskich negocjatorów.

Sanok. Około godziny 20 oficer dyżurny odbiera telefon z prośbą o interwencję wobec mężczyzny, który demoluje dom i grozi rodzinie pobiciem. Wymachuje nożem i siekierą. Dyżurny wysyła dwa patrole pod podany adres. Gdy policjanci dojeżdżają na miejsce, okazuje się, że domownicy zdążyli uciec z mieszkania, a awanturnik, zabarykadował się w domu. Policjanci próbują wejść do środka, ale wtedy desperat wychodzi na dach i grozi, że skoczy, jeśli nie odejdą. Mundurowi oddalają się. Po kilkudziesięciu minutach do Sanoka przyjeżdżają negocjatorzy. Rozmowy z mężczyzną trwają do 3 nad ranem. Dopiero wtedy schodzi z dachu. Jest trzeźwy. Zgodnie z zaleceniem lekarzy, trafia do szpitala psychiatrycznego.

90 proc. sytuacji to próby samobójcze. Dachy, mosty, butle gazowe. Powody są różne. Ktoś jest bardzo samotny i nie radzi sobie z życiem, ktoś inny doświadczył bardzo bolesnego zawodu życiowego - stracił pracę, odeszła od niego bliska osoba, nie widzi perspektyw wyjścia z zadłużenia. Dość często sprawcami są osoby z zaburzeniami psychicznymi, także w stanie narkotycznego głodu.

Warszawa, godz. 6.30. Robotnik budowlany wdrapał się na kilkunastometrowe drzewo, rosnące w pobliżu budowy przy al. Wyścigowej. Na pomoc przybywają mu służby ratunkowe - policja, pogotowie, strażacy i strażnicy miejscy. 56-letni mężczyzna najpierw protestuje przeciwko wycince drzew wokół budowy, później żąda wypłaty zaległych pieniędzy. Negocjatorzy, stojąc w koszu strażackiego dźwigu-wysięgnika, przez kilka godzin przekonują go, aby zszedł. W końcu dostarczają mu żądaną kwotę i zjeżdżają z nim na dół. Pogotowie zabiera mężczyznę na obserwację do szpitala psychiatrycznego.

Zwykle najtrudniejsze są początki negocjacji, nawiązanie kontaktu, przełamanie muru milczenia. Nie można zakładać, że człowiek, który zdecydował się na desperacki czyn, już po 10 minutach zacznie mówić o swoich problemach. Trzeba go do siebie przekonać, dać mu czas na oswojenie się z sytuacją i możliwość jakiegoś honorowego wyjścia z sytuacji. Żeby nie miał poczucia kompromitacji.
Nie ma jednego schematu negocjowania, ale pewne zasady są niezmienne. Negocjator nie może np. obiecywać niczego, czego nie będzie mógł dotrzymać. Nie może reagować na zaczepki, zachowywać się prowokująco, oceniać, udzielać dobrych rad w stylu "dobrze ci radzę kolego, odłóż ten pistolet". Niedopuszczalne są też zachowania w stylu "Brudnego Harry'ego".

Jakie żądania terrorysty są możliwe do spełnienia? - Negocjuje się rzeczy, które są prawnie dozwolone. W grę nie mogą wchodzić na pewno ani narkotyki, ani broń. Pieniądze - owszem. Zwłaszcza jeśli chodzi o wymianę zakładnika - przyznaje policyjny negocjator.

Gdy rozmowy zawodzą, do akcji przystępują antyterroryści.

Pieńsk pod Zgorzelcem. Policja dostaje wieczorem informację, że z okna jednego z bloków ktoś strzela. Kiedy patrole docierają na miejsce, okazuje się, że w mieszkaniu zabarykadował się 30-letni lokator. Po ewakuowaniu mieszkańców budynku rozpoczynają się negocjacje. Trwają kilkanaście godzin. Gdy mężczyzna na moment przysypia, tracąc czujność, antyterroryści szturmują drzwi. Na szczęście, desperat nie zdążył sięgnąć po broń. Jego mieszkanie przypomina mały arsenał - są tam granaty, miny, kilka sztuk broni palnej i kilkaset pocisków.

Nieskuteczne okazały się też rozmowy z uzbrojonym 29-letnim, mieszkańcem Wrocławia, który zabarykadował się wraz ze swoim psem, owczarkiem niemieckim, na parterze piętrowego budynku. Negocjacje odbywały pod osłoną tarcz trzymanych przez komandosów, a mężczyzna strzelał do negocjatorów z wiatrówki. W końcu zapadła decyzja: rozwiązanie siłowe. Aby wystraszyć psa, komandosi użyli granatu hukowego. Gdy już wchodzili do mieszkania, napastnik rzucił się na nich z siekierą. Wtedy policjant postrzelił go w nogę.

Negocjatorzy nigdy nie opowiadają dziennikarzom, jak przekonali desperata do zrezygnowania z zamiarów. Przede wszystkim dlatego, że taki człowiek już nigdy nie zaufałby nikomu w podobnej sytuacji.

EWA KOPCIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski