Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Daj mi tę noc...

Redakcja
Nad tymi czart ma moc, którzy w małżeństwie swej lubości tak zadośćuczyniają jak koń i muł, które rozumu nie mają

   Prawa bywają rozmaite, mądre i głupie, sprawiedliwe i niesprawiedliwe, okrutne i liberalne... Wszystkie wszelako mają jedną wspólną cechę, taką mianowicie, iż ktoś je kiedyś ustanowił i ktoś ich przestrzegania pilnował. A czy może istnieć prawo, którego nie ma i którego według wszelkiego prawdopodobieństwa nigdy nie było? Okazuje się, że tak.
   Tym prawem jest tak zwane ius primae noctis - prawo pierwszej nocy. Wedle potocznej wiedzy zawierało ono przywilej spędzania przez feudalnego pana pierwszej nocy z dopiero co poślubioną małżonką jego poddanego. Miało być bardzo rozpowszechnione w średniowieczu; a w czasach późniejszych cytowali je historycy i publicyści jako przykład ciemnoty i barbarzyństwa wieków średnich. Niemałą rolę w rozpowszechnianiu informacji o tym prawnym kuriozum i w jego ganieniu odegrali francuscy encyklopedyści, a Voltaire osobiście. Jednak po rzetelnych i wnikliwych badaniach XIX-wiecznych francuskich i niemieckich historyków okazało się, że święte oburzenie luminarzy Oświecenia było całkowicie bezpodstawne, a ich krytyka mroków średniowiecza akurat na podstawie instytucji ius primae noctis to klasyczny strzał "kulą w płot". Po trosze usprawiedliwia ich bałamutność dawnych źródeł, na które bezkrytycznie się, w publicystycznym zapale, powoływali, a które zwiodły też wielu innych poważnych historyków. Zganić jednak wypada pochopność, z jaką, żywiąc niechęć do Kościoła i jego instytucji, przyjmowali za dobrą monetę i powtarzali wszystkie bajania, które mogły szkodzić jego reputacji, a które dziś jeszcze wiodą twardy żywot "naukowego zabobonu".
   Wspomnieliśmy, iż ius primae noctis, tak jak się je potocznie rozumie, jako prawo feudalnego pana do nocy poślubnej z żoną poddanego, nigdy najprawdopodobniej nie istniało. To zastrzeżenie wynika stąd, iż bardzo trudno jest dowodzić, że fakt jakiś nie miał miejsca; o wiele łatwiej wykazać, iż coś się wydarzyło. W interesującej nas tu materii nie można wykluczyć, iż gdzieś, w ciszy i mroku jakiegoś archiwum sprzed stuleci spoczywają dokumenty potwierdzające istnienie tego dziwnego prawa. Na razie jednak, do dziś nikt ich nie odnalazł i nie przedstawił.
   Nie istnieją też żadne pośrednie świadectwa, w postaci jakichkolwiek zapisów, które o tym prawie by wspominały. Jest oczywiste, iż jego ustanawianie i praktykowanie w tylu krajach, w ciągu wielu stuleci musiałoby się w końcu spotkać z jakimś protestem, całkowicie z ludzkiego punktu widzenia zrozumiałym; z jakąś skargą, buntem. Jest psychologicznie niezrozumiały i niewytłumaczalny brak jakiegokolwiek oporu ze strony poddanych wobec tego prawa; wszak z ich punktu widzenia byłoby jedną z najcięższych zniewag, jakie mogą spotkać człowieka. Tymczasem w żadnych rejestrach sądowych nie znajdujemy nawet echa podobnych spraw. Nie ma żadnej wzmianki o ius primae noctis w drukach ulotnych, anonimowych satyrach, jakich wszak powstało tysiące i w których nie szczędzono obelg pod adresem szlachty i kleru. Nie ma też żadnego dokumentu Kościoła piętnującego podobne praktyki; a piętnowałby z pewnością, bo jakichkolwiek by używać wykrętów, jakkolwiekby talmudycznie włos na czworo dzielić, ius primae noctis _byłoby ewidentnym cudzołóstwem.
   Skąd więc ów naukowy zabobon i tyle wokół niego nieporozumień? Wszak nic nie dzieje się bez przyczyny, a w każdej bajce jest źdźbło prawdy. Piszący o nim w XVIII stuleciu powoływali się na pewne zapisy, m.in. w aktach kilku spraw sądowych, jakie miały miejsce we Francji przed wiekami, pojawiał się termin _ius primae noctis
. Najgłośniejsze z nich to procesy toczone w XV wieku przed parlamentem paryskim, najwyższym francuskim organem sądowym, przeciwko biskupom i proboszczom z Amiens. Wyroki parlamentu zakazywały im pobierania opłat od nowożeńców za spanie razem podczas trzech pierwszych nocy po ślubie. Znane jest też historykom zalecenie arcybiskupa Lyonu skierowane do kantora katedry w Macon, by z tego tytułu, zgody na noc poślubną, nie zdzierał ze swych owieczek więcej niż 6 groszy paryskich.
   Późniejsi pisarze, korzystający z tych zasobów archiwalnych, z pewną - najdelikatniej mówiąc - niefrasobliwością wysnuli wniosek, iż owe opłaty były ekwiwalentem pieniężnym, okupem na rzecz zwierzchności za rezygnację z przywileju pierwszeństwa w małżeńskiej alkowie poddanych. Zdają się wspierać, w jakimś stopniu, słuszność takiego poglądu zapiski pewnego XVI-wiecznego francuskiego prawnika Mikołaja Bohier, w których znajduje się pikantny szczegół o proboszczu z Bourges; miał on praktykować ius primae noctis, gardząc pieniężnym haraczem, a nawet dochodzić tego prawa przed sądem. Dziś jednak historycy powątpiewają w autentyczność tej anegdoty. Skrupulatny skądinąd Bohier nie podaje ani nazwiska proboszcza, ani żadnych dat. Zapiski te opublikowane zostały 18 lat po śmierci autora, a opracowywali je, wyręczając lekko już zdemenciałego pryncypała, współpracownicy kancelarii. Jak powiada badający tekst francuski historyk, "wesołe te młokosy najprawdopodobniej wtrąciły bez wiedzy biednego prezesa, a może nawet po jego śmierci, tłustą dykteryjkę o owym proboszczu". Jej treścią jest skarga, jaką przed sąd kościelny wywiódł ów proboszcz o odmówienie mu korzystania z prawa pierwszej nocy. Z punktu widzenia prawdy historycznej jest to wierutna bzdura, bowiem żaden proboszcz nigdy nie był panem feudalnym, a tylko tym przysługiwać miało ius primae noctis. A gdyby nawet był, jakimś trafem, wobec kogoś suwerenem, wystąpić by musiał ze swym pozwem do jurysdykcji świeckiej, przed trybunał feudalny, a nie kościelny. Pomijając już fakt, iż chyba by musiał upaść na głowę, by u własnej zwierzchności upominać się o prawo do cudzołóstwa.
   Zapisy o trybutach płaconych przez nowożeńców znajdujemy w historycznych dokumentach prawie wszystkich krajów europejskich, z wyjątkiem Hiszpanii. W Niemczech zwał się bauern miethe, bedemund lub reuts marck, w Szkocji - w której miał rzekomo być po raz pierwszy ustanowiony w III wieku - marchetta, w Anglii maritagum habere. Także Polsce istniał ów obyczaj, zwany virginale, a dowiadujemy się o nim pośrednio od Długosza, z powodu uchylenia go przez Henryka Brodatego. Nie był to jednak w żadnym wypadku wykup od nieproszonego pomocnika w małżeńskiej łożnicy, lecz opłata za dyspensę od seksualnej wstrzemięźliwości młodej pary przez najbliższe trzy noce po ślubie. Był to dziś całkowicie już zapomniany obyczaj, w dawnych wiekach powszechny, a znacznie ciekawszy i osobliwszy z kulturowego punktu widzenia niż rzekome prawo pierwszej nocy.
   Praktyka ta dla nowożeńców została zalecona już w roku 398 na synodzie kartageńskim i weszła w powszechne stosowanie zarówno w Kościele łacińskim, jak i wschodnim, a niektórzy kazuiści uważali jej nieprzestrzeganie, aż do czasów soboru trydenckiego, za grzech śmiertelny. Jeszcze po tym soborze zamieszczono ją jako radę dla nupturientów w Pontyfikałach, czyli w księdze rytuałów rzymskich z roku 1624, zalecając małżonkom iść w ślady biblijnego Tobiasza. Komu jednak było spieszno do konsumpcji małżeństwa, składał na rzecz Kościoła ofiarę i mógł z jego błogosławieństwem przystępować do dzieła prokreacji. Nie zawsze i nie wszędzie ofiara ta była wymagana, stąd protesty mieszkańców miasta Macon czy diecezji Amiens i ciąganie duszpasterzy przed trybunały, gdy na swym terenie dekretowali wysokie i obowiązkowe opłaty.
   Kim był jednak ów wspomniany biblijny Tobiasz i z jakiego powodu stał się tak ważny dla nowożeńców? To imię nosi kilka osób wspomnianych w księgach Starego Testamentu. Ten stawiany za wzór świeżo poślubionej parze pochodził z pokolenia Neftali; został - według przekazu Biblii - wysłany swego czasu przez niewidomego, żyjącego w ubóstwie i ciężko doświadczanego przez los, ojca, także Tobiasza, do ich krewniaka Gabela, do medyjskiego miasta Rages, by odebrać użyczone mu przed laty 10 talentów srebra.
   Krokami Tobiasza juniora kieruje Jahwe. Zsyła mu nieoczekiwanie towarzysza podróży, niejakiego Azariasza. W istocie pod jego postacią kryje się anioł Rafael, by czuwać nad młodzieńcem. Podczas kąpieli w rzece Tygrys Tobiasz upolował rybę, która go zaatakowała; za radą Azariasza zachował z niej wnętrzności - serce, żółć i wątrobę. Te trofea okazały się bardzo przydatne po przybyciu do Rages. W domu krewniaka Gabelego przebywa jego córka, Sara, prześladowana przez demona. Siedmiokroć zostaje poślubiona, po siedmiokroć żaden z jej oblubieńców nie dożywa poranka. Przyczyną ich śmierci jest demon Asmodeusz, choć wielu w to wątpi, podejrzewając zbrodnię. Gabele pragnie wydać Sarę ponownie za mąż. Zgodnie z prawem lewiratu, zalecającym małżeństwa Izraelitów pomiędzy krewnymi, kandydata upatruje w Tobiaszu i skłania go do tego związku. Ale gdy młodzi zostają na noc sami, Gabele pełen jest najgorszych przeczuć. Każe po nocy kopać grób, by świtem, nim sąsiedzi się dowiedzą, ukradkiem pochować ciało kolejnego pana młodego.
   Lecz Tobiasz unika błędów poprzedników. Na ogień rzuca serce i wątrobę ryby, z których dym przepędza Asmodeusza. Noc z oblubienicą spędza na modlitwie, powstrzymując się od spełniania obowiązków małżeńskich. Czyni tak, idąc za radą Rafaela, która w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia brzmi: "A gdy już się będziesz miał z nią złączyć, powstańcie najpierw oboje i proście Pana nieba", aby okazał wam miłosierdzie i ocalił was". W dawnym przekładzie Wulgaty passus ten brzmiał: "Posłuchaj mnie, a pokażę ci, jacy są ci, nad którymi czart przemóc może. Ci bowiem, którzy w małżeństwo tak wstępują, że Boga od siebie i z serca swego wyrzucają, a swej lubości tak zadośćuczyniają jak koń i muł, które rozumu nie mają, nad tymi czart ma moc. A ty, gdy ją pojmiesz, wszedłszy do łożnicy, wstrzymaj się od niej przez trzy dni, a niczym innym się z nią nie będziesz zajmował jeno modlitwą...".
   Ten fragment Pisma świętego mając na uwadze, przez wieki zalecano młodej parze rozpoczęcie nowego życia od trzydniowego postu seksualnego. Znając jednak ludzką naturę, zaczęto od wymogu tego udzielać dyspensy w zamian za jałmużnę na instytucje kościelne. Z czasem biskupom, kanonikom, opatom, a nawet ksieniom, przełożonym żeńskich klasztorów, a także panom świeckim specjalnymi przywilejami dozwalano czerpać z tego tytułu dochody. Wpisywali je w rejestr swych praw jako feudałowie i handryczyli się z poddanymi o należne za zezwolenie opłaty.
   Stopniowo żądania opłat zaczęły dotyczyć już samego faktu zawarcia małżeństwa, zwłaszcza gdy młodzi pochodzili z różnych miejscowości i jedno z nich opuszczało dobra suwerena. Prawo to bywało też, jak to w życiu bywa, nadużywane i niekiedy bezceremonialnie zawłaszczane. Najczęściej jednak wykup był symboliczny, ograniczał się do ciast, pieczonego prosiaka, kilku butelek wina... Niekiedy miejsce konkretnych darów zastępował wymóg dopełnienia pewnych - według fantazji miejscowego dziedzica - rytuałów, które z czasem stały się elementem zabawy towarzyszącej weselu. Na przykład młody żonkoś w najbliższą po ślubie niedzielę musiał biegać do mety lub dawać popis świadczący o jego sile i zręczności. W opactwie św. Grzegorza w Rennes, młodzi, jeśli nie chcieli płacić ślubnego czynszu, udawali się na małą pielgrzymkę, a młoda mężatka ku uciesze gawiedzi musiała skakać przez kamień, śpiewając piosenkę: "Jestem sobie mężateczka, wiecie o tym dobrze, czy będę szczęśliwa - nic o tym nie wiecie".
   Czy w repertuar podobnych feudalnych fanaberii któremuś z suwerenów przyszło do głowy wpisać jako swoje "prawo pierwszej nocy" realne, fizyczne consummatio cudzej żony - wykluczyć nie można. Ale - jako się rzekło - dowodów brak, historia na ten temat milczy.
JAN ROGÓŻ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski