Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dakar to najtrudniejszy rajd świata. Sonik będzie walczył bez respektu

Rozmawiał Marek Długopolski
Rajdy terenowe. Puchar Świata FIM i drugie miejsce w Dakarze 2014 – miniony sezon był najlepszym w rajdowej karierze Rafała Sonika, najbardziej utytułowanego polskiego quadowca. W niedzielę w Buenos Aires rozpocznie się jego kolejna przygoda z morderczym maratonem.

Krakowski przedsiębiorca zajął 6. miejsce w plebiscycie „Dziennika Polskiego” 10 Asów Małopolski. Otrzymał także specjalną nagrodę marszałka województwa małopolskiego Marka Sowy – Małopolski As Sportu. Jutro ruszy na najgorsze drogi Argentyny, Chile i Boliwii.

– Marzy Pan o zwycięstwie w Dakarze?

– Nie ukrywam – wciąż marzę. Byłem już drugi, byłem trzeci, a przecież co roku stawiam sobie wyżej poprzeczkę. Chcę wygrać najtrudniejszy rajd świata, jednak nie za wszelką cenę.

– Ma Pan przed nim respekt?

– Nie, bo lubię wyzwania. Im trudniej, tym dla mnie lepiej. Wtedy bowiem liczą się umiejętności, a nie moc silnika.

– Organizatorzy zapowiadają, że będzie to najtrudniejszy Dakar w historii...

– Tak to wygląda. Są dwa odcinki maratońskie dla motocykli i quadów, już drugi etap o długości ponad 500 km i przeprawy przez przełęcze położone na wysokości niemal 5000 m n.p.m. To będzie piekło, choć niekiedy wyjątkowo chłodne, deszczowe i mroźne.

– Czy przed startem czuje Pan strach, lęk?

– Oczywiście boję się jak każdy. Lęk mnie jednak nie paraliżuje, ale pozwala na maksymalne skupienie, wyzwala dodatkową energię do walki.

– Dakar to wielka loteria...

– To prawda. Gra toczy się nie tylko o zwycięstwo i prestiż, ale często o zdrowie, a nawet życie. To sztuka przetrwania w ekstre­malnie trudnym terenie – zabójczym słońcu pustyni, na wąskich zaśnieżonych andyjskich ścieżkach... Jest to również umiejętność powstrzymania się przed dodaniem gazu, nawet wtedy, gdy wydaje się, że droga jest prosta i bezpieczna. Dakar to szlak usiany pułapkami.

– Czy jest Pan gotowy na południowoamerykańskie wertepy?

– Jestem. Dakarowi podporządkowałem wszystko. Na przygotowanie fizyczne poświęciłem tysiące godzin ciężkiego, codziennego treningu. Przejechałem dziesiątki tysięcy kilometrów po najgorszych bezdrożach świata. Wiele czasu spędziłem na doskonaleniu umiejętności nawigacyjnych. Czuję się więc mocny – fizycznie i psychicznie.

– Przyznano Panu numer 251. To dobra wróżba?

– Jeszcze nigdy tak wysoko nie byłem rozstawiony. Mam nadzieję, że to dobry znak.

– Kto będzie Pana najgroźniejszym rywalem?

– Zapewne Ignacio Casale, Chi­lijczyk, który zwyciężył w ubiegłorocznym Dakarze. To miejscowy „bóg”, wokół którego zbudowano potężny zespół woziwodów (zawodników pomagających na trasie – red.). Jego przegrana byłaby „klęską narodową”.

Niezwykle groźni będą również pozostali południowoamerykańscy quadowcy. Tereny, na których rozgrywany jest rajd, znają przecież jak własne podwórko. To ich kraje, drogi, a także pułapki, które czyhają na odcinkach. Znają te tereny, jak ja drogę z Krakowa do Zakopanego.

– Co w starciu tytanów będzie najważniejsze?

– To będzie pojedynek moich umiejętności z ich znajomością terenu. Wygra ten, kto będzie miał więcej szczęścia i popełni mniej błędów.

– A sprzęt. Ma Pan zaufanie do Yamahy?

– Wybrałem Raptora 700, bo go doskonale znam. Jeszcze lepiej jego słabe i mocne strony poznali moi mechanicy. Ten quad nie ma przed nimi żadnych tajemnic. Jest wytrzymały, doskonale spisuje się na twardszym podłożu i świetnie radzi sobie na krętych, górskich drogach. Gdy zawieszenie jest odpowiednio zestrojone, „płynie” po najgorszych dziurach.

– To quad bez wad?

– Aż tak dobrze to nie ma. Obawiam się o jego moc. Boję się, że będę mógł jechać maksymalnie 125 km/h. Na prostych odcinkach moi najgroźniejsi rywale mogą więc być szybsi nawet o kilkanaście kilometrów na godzinę.

– Nie można było podrasować silnika?

– Można było. Zezwalają na to nawet przepisy. Zwiększenie mocy silnika może jednak odbić się na jego wytrzymałości. A wtedy nie pozostaje nic innego, jak tylko wymiana. To zaś oznacza karne minuty doliczone do czasu jazdy. Większość rywali zaryzykowała, ja postawiłem na niezawodność „serca” mojego Raptora.

– Testował Pan również Hondę? Czy wybór między nią a Yamahą był trudny?

– Nie był łatwy. Honda ma wspaniałe niezależne, tylne zawieszenie. Świetnie radzi sobie podczas pokonywania wydm, a większy prześwit pozwala pewniej czuć się w wyschniętych korytach rzek i na kamienistych odcinkach.

– To raczej przemawia za jej wyborem...

– Ma jednak bardziej skomplikowaną budowę. Choć wiele razy na niej startowałem w Pucharze Świata i byłem zadowolony, to jednak wciąż zbyt mało o niej wiem. Nie miałem pewności jak spisze się na długich dystansach i czy wytrzyma trudy kilkunastu potwornie trudnych etapów. Uznałem więc, że jeszcze nie jestem gotowy na start tym quadem w Dakarze.

– Ile osób jest w Pana zespole?

– 15.

– W porównaniu z innymi to niezbyt wiele?

– Ale są to najlepsi z najlepszych. Każdy doskonale wie, co ma robić. W dodatku mam świetnych i oddanych mechaników, którzy znają Raptora jak własną kieszeń. Myślę, że mogliby go złożyć i rozłożyć z zamkniętymi oczyma.

– Który moment rajdu jest dla Pana najtrudniejszy?

– Pierwszy etap. Jeżeli na Da­karze miałem poważne kłopoty, to zawsze na pierwszym odcinku. Później było już tylko lepiej.

– Czego Pan nie lubi na Dakarze?

– Irytują mnie długie płaskie, szutrowe odcinki. Na nich najważniejsza jest bowiem moc silnika, a nie umiejętności jeźdźca. Lubię za to trasy skomplikowane i pokręcone, wytyczone w ekstremalnie trudnym terenie. Mam więc nadzieję, że takich odcinków będzie jak najwięcej.

– Już po raz trzeci będzie Pan kapitanem Poland National Team. Czy ma to dla Pana znaczenie?

– To olbrzymie wyróżnienie, prestiż i zaszczyt. Zawsze myślałem o tym, aby Polacy stanowili jedność, występowali pod jednym sztandarem. To marzenie spełniło się parę lat temu. Nie ma wśród nas ani lepszych, ani gorszych. Każdy ma spory bagaż doświadczeń i nimi się dzieli. Reprezentacja to nie tylko wspólnota, ale także spora siła. W tym roku pod biało-czerwoną flagą będzie startowało 15 Polaków.

– Czy ma Pan chwile słabości?

– Niekiedy się zdarzają, ale bardzo rzadko. Zapewniam jednak, że będę walczył do końca, aż do 17 stycznia. Moim marzeniem jest wysłuchanie „Mazurka Dąbrowskiego” na mecie w Buenos Aires.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski