Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Denis Popović: Czasem trzeba ryzykować

Rozmawiała Justyna Krupa
Denis Popović do „Białej Gwiazdy” trafił przed tym sezonem z pierwszoligowej Olimpii Grudziądz
Denis Popović do „Białej Gwiazdy” trafił przed tym sezonem z pierwszoligowej Olimpii Grudziądz fot. Wojciech Matusik
Rozmowa. Po zmianie trenera w Wiśle Kraków słoweński pomocnik DENIS POPOVIĆ stał się bardzo ważnym zawodnikiem drużyny.

- Jeszcze niedawno Pana gra rozczarowywała. Teraz wychodzi Pan w podstawowej jedenastce, a eksperci po meczu z Jagiellonią chwalili, że „stemplował” Pan każdą akcję. No i miał Pan ponad dwieście kontaktów z piłką.

- Wcześniej trener Tadeusz Pawłowski wystawiał w pierwszym składzie innych graczy, a ja pracowałem, czekałem na szansę. Odkąd przyszedł trener Wdowczyk, w dwóch kolejnych meczach znalazłem się w wyjściowej jedenastce. Czuję, że trener Wdowczyk mi ufa i myślę, że to widać również na boisku. Możliwe, że jestem teraz tym graczem, od którego zaczyna się wiele akcji. Ale tego po prostu oczekuje szkoleniowiec. Trener chce, byśmy długo utrzymywali się przy piłce i - jak mówi - umieli nią „poklepać”. Stąd ta wysoka liczba kontaktów z piłką. Cóż, zawodnik też potrzebuje, by trener w niego wierzył. A nie tak, że jak po niezłych meczach zagra jeden słabszy, to od razu ląduje na ławce. Chociaż nie miałem żadnych pretensji do trenera Pawłowskiego. On podejmował decyzję i musiałem to uszanować.

- Trener Dariusz Wdowczyk rozmawiał z każdym z was indywidualnie. To ta rozmowa tak Panu pomogła?

- To nie były długie rozmowy. Trener powiedział, że Wisła musi prowadzić grę i że mamy zawodników, którzy potrafią to robić. Brakowało tylko wiary w nasze możliwości. Szkoleniowiec mówił: „Panowie, macie duże umiejętności, pokazujcie to na boisku! Wierzcie w siebie i efekty przyjdą”. Teraz wygraliśmy dwa mecze i nie ukrywamy, że czujemy się lepiej.

- Zawodnik na tej pozycji, na której Pan gra, nie może podawać do najbliższego kolegi, musi umieć zaryzykować. To wymaga pewności siebie. Jeśli jej brakuje, zmniejsza się też kreatywność.

- To specyfika gry w roli boiskowej „szóstki”, gdzie musisz pracować w defensywie i ofensywie. Jeżeli ode mnie mają się zaczynać akcje ofensywne, to muszę próbować prostopadłych podań. Bo wtedy zespół ma szansę zdobyć teren. A jak zagram bezpiecznie, do kolegi obok, to nadal jesteśmy w tym samym miejscu. Muszę wziąć na siebie ryzyko.

- W Krakowie długo czekano aż pokaże Pan swoje umiejętności. Teraz czuje Pan, że wzniósł się na kolejny poziom rozwoju?

- Na pewno. W końcu ekstraklasa jest lepsza od I ligi. Chociaż nie gram teraz na tej samej pozycji co w Olimpii Grudziądz, gdzie byłem typową „dziesiątką”. Myślę jednak, że jestem lepszym piłkarzem niż rok temu. W głowie też mam wszystko poukładane tak, jak musi być.

- Co jeszcze zdążył poprawić trener Wdowczyk? Lepiej wychodzi wam m.in. stosowanie pressingu.

- Wiemy, kiedy powinniśmy założyć średni pressing, kiedy wysoki, a kiedy poczekać z tyłu. Najważniejsze jest jednak to, że polecił nam na powrót „granie piłką”. Czyli utrzymywanie się przy niej. Tak powinna grać Wisła. Mówił nam: żadnych długich podań. Lepiej jest mieć piłkę przy nodze, niż potem za nią biegać po stracie.

- W środku pola współpracujecie z Petarem Brlekiem. Gdy Chorwat przychodził, to słyszeliśmy, że będzie kiedyś z niego świetny piłkarz, ale potrzebuje czasu.

- Spokojnie - trzeba dać facetowi czas. Pierwszy raz w życiu trafił do zagranicznego klubu. A jest jeszcze młody. Ledwo co z nami potrenował i od razu zagrał w pierwszym składzie w meczu ligowym. Na treningu widać, że ma umiejętności, dobry strzał, potrafi dryblować, zagrać ciekawie do przodu. Poradzi sobie w Wiśle. Razem z Bobanem Joviciem staramy się nim zaopiekować. Mówimy mu: spokojnie trenuj i wszystko się ułoży.

- Najwięcej to się Pan ostatnio „opiekuje” Zdenkiem Ondraskiem. Odkąd Czech trafił do Wisły, stał się Pana najlepszym kumplem.

- Bo Zdenek to taka pozytywna i otwarta osoba. Trochę „crazy”, jak i ja. Dużo czasu spędzamy razem. Jeździmy razem na treningi, potem na obiad czy kolację. Podoba mi się, że Zdenek robi czasem trochę „nienormalne” rzeczy, mówi to, co myśli. Ale to wszystko dla dobrej atmosfery w drużynie. Lubi pożartować też z siebie.

- Z tego, że pojawił się Ondrasek, to chyba najbardziej się ucieszyła żona Jovicia. Bo wcześniej Pan ciągle wyciągał Bobana z domu.

- To racja (śmiech). Z drugiej strony - teraz przyjedzie moja dziewczyna ze Słowenii, więc będą mogły z żoną Bobana spędzać czas razem. Wcześniej była ze mną jakiś czas, ale musiała wrócić do Słowenii, bo tam studiuje. A chcę, żeby skończyła te studia.

- Czasem można było was spotkać na mieście, jak siedzicie w trójkę, z Joviciem i jego synkiem. Z Ondraskiem jest łatwiej, bo nie ma rodzinnych zobowiązań?

- Boban ma dziecko, teraz wyprawia je do przedszkola. Ma inne rzeczy do roboty w życiu, inne obowiązki. A ja i Zdenek po treningu idziemy sobie do galerii, na obiad, jakiś shopping… Albo w domu mecz oglądamy czy gramy w Playstation.

- Skoro śledzi Pan polską ligę, to którzy gracze ze środka pola najbardziej Panu imponują?

- Najbardziej przyglądam się graczom, którzy występują na „dziesiątce”. Podoba mi się gra Kaspera Hamalainena czy Milosa Krasicia z Lechii. A przede wszystkim - jeśli chodzi o ofensywnych pomocników - świetnie mi się gra z Rafałem Wolskim. Jak do nas trafił, to nie wiedziałem, kim jest. Ale jak przychodzi facet z Fiorentiny, to znaczy, że musi mieć umiejętności. Już na pierwszym treningu okazało się, że to jest zawodnik z dużymi możliwościami. I teraz bardzo nam pomaga.

- Dużo czasu spędzacie teraz w klubie, trenujecie dwa razy dziennie. By nic was nie rozpraszało, ponoć trener przykazał wam, byście nie używali telefonów komórkowych.

- Trener ma „twardą rękę”, ale musi tak być. Natomiast potrafi też sobie pożartować, nie jest tak, że tylko dyscyplina. Jak rozmawia z zawodnikami, to nie jest agresywny, tylko bardzo spokojny. Mamy wyniki i widać, że jego praca przynosi efekty. A telefon? Tak naprawdę przecież nie potrzebujesz go w szatni. Czasem każdy chciałby zerknąć, ale przez te trzy-cztery godziny nie jest nam niezbędny.

- Dopiero co liczono wam mecze bez zwycięstwa, za co zbieraliście cięgi. A po dwóch wygranych już panuje euforia, bo strzeliliście rywalom 9 bramek, a w starciu z Jagiellonią wymieniliście ponad 900 podań. Nie ma Pan wrażenia, że w Polsce popada się ze skrajności w skrajność?

- Normalne, w Słowenii jest to samo. Dwa mecze wygrasz i już jesteś królem. Zaczyna się: gracie jak Barcelona. A potem przegrasz dwa mecze i z kolei słychać: nie umiesz grać w piłkę, co ty robisz w tym klubie, to jest dramat. My ostatnio nie wygraliśmy 11 spotkań z rzędu, to słychać było, że Wisła spadnie. Teraz po dwóch meczach to się odwróciło. Mamy jednak z trenerem swoją drogę i tego się trzymamy. Jest szansa na awans do pierwszej ósemki, ale musimy myśleć o następnym meczu. Teraz najważniejsze, by dobrze przygotować się do starcia z Ruchem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski