Ich przejścia pozasportowe, nieumiejętność radzenia sobie z oczekiwaniami po pierwszych sukcesach, problemy z alkoholem, rozwody – wszystko to stało się niewinną igraszką wobec przeżyć biegaczki, którą nieszczęśliwa miłość i będąca jej efektem nieplanowana ciąża zepchnęły na krawędź przepaści.
W wywiadzie dla sport.pl, określonym przez wielu komentatorów mianem szczerego, aż roi się od niedopowiedzeń i przemilczeń. Kowalczyk miała odwagę powiedzieć „a”, ale na „b” już nie starczyło sił.
Tym samym pozostawiła wielkie pole do popisu dla domysłów i dociekań. Jeśli oczekiwała, że tym samym zamknie pewien rozdział w swoim życiu, to się pomyliła. Ta historia będzie żyć swoim medialnym życiem do końca jej dni. I ona sama nie będzie mieć na to wielkiego wpływu. Ogłoszenie, że więcej do sprawy depresji publicznie nie wróci, oznacza tylko tyle, że zamierza postawić granicę i mieć nad swoim publicznym wizerunkiem pełną kontrolę.
To chyba jednak nierealne. Łuszczek i Fortuna „spowiadają” się nam ze swoich traum do dzisiaj, a przecież dramatyczna historia mistrzyni olimpijskiej z Kasiny Wielkiej ma nieporównanie większy potencjał. Publiczność z zapartym tchem czeka na reakcję utajnionego bohatera wywiadu, ojca jej utraconego dziecka, o którym biegaczka nie zdecydowała się opowiedzieć.
Prawdopodobnie jego reakcja nigdy nie nastąpi przy otwartej kurtynie (możemy sobie tylko wyobrazić, w jak wielkiej i on jest depresji), ale skoro tak, to tym bardziej ta historia będzie nas intrygować.
Domyślam się, że wyrzucenie z siebie przez Justynę Kowalczyk tajemnicy o stanach depresyjnych zostało jej zalecone przez psychoterapeutę. Z jej słów wynika, że przez rok leczyła się bardzo nieprofesjonalnie, bez planu, wyłącznie farmakologicznie.
Zapewne prezes Polskiego Związku Narciarskiego ma świadomość, że nadeszła pora, by zawodniczką zajęli się fachowcy. I dołączy do sztabu osobę z odpowiednimi kwalifikacjami, którą Justyna Kowalczyk zaakceptuje. Opieki nad nią nie da się bowiem sprawować z doskoku, pomiędzy jednym a drugim zgrupowaniem lub startem.
Nie zapewni jej takowej pomocy trener Aleksander Wierietielny, któremu w najbardziej dramatycznym momencie życia zawodniczka obawiała się zaufać i przez wiele miesięcy sama zmagała się z potworną traumą. Ten ciężar nie powinien być także składany na barki Sylwii Jaśkowiec, nawet jeśli właśnie stała się dla koleżanki z kadry bliską, gorąco deklarującą chęć pomocy osobą.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?