Powieść Toma Wolfe'a "Nazywam się Charlotte Simmons" jest wprawdzie o studentach i dla studentów (cieszyła się wśród nich niebywałym wzięciem, pierwszy nakład to aż 1,5 mln egzemplarzy), ale Wolfe ze środowiskiem studenckim od dawna nie ma nic wspólnego. Z pewnością kiedyś sam studiował, skoro dochrapał się doktoratu z historii, więc pojęcie o studenterii ma - tyle że studia dziesięć lat temu i dziś to dwie różne rzeczy. Książka została więc opatrzona wykazem konsultantów, informatorów i źródeł, aby czytelnik zyskał pojęcie, jak bardzo natrudził się autor i aby ten trud szalony należycie docenił. Niby tekst powieści powinien bronić się sam, ale, jak widać, nie od rzeczy jest go wzmocnić tego typu komentarzem.
Choć środowisko studenckie do zamkniętych nie należy, wydaje się dość hermetyczne - przed penetrowaniem go chroni bariera wieku. Jaki obraz wyłania się z powieści Wolfe'a? Oprócz norm zachowania i obyczajności największym zmianom uległ język studentów amerykańskich. Jeśli wierzyć "Charlotte Simmons", życie tym młokosom wypełniają seks, dragi i imprezowanie połączone z mało wykwintnym alkoholizmem. Istnieje wśród nich hierarchia, podziały, skłonności do imponowania - samochodem, dziewczyną, stylem bycia. Naukowe osiągnięcia liczą się mało albo wcale, ale to się zmienia - im bliżej dyplomu, tym bardziej birbanci dorośleją. Oczkiem w głowie władz uczelni jest sport; w opisywanym przez Wolfe'a uniwersytecie Duponta istnieje sekretny program, by słabowitych umysłowo osiłków przyjmować ze znacznie zaniżoną liczbą punktów.
Dla czytelnika polskiego powieść Wolfe'a wygląda na studium awansu społecznego: tytułowa bohaterka dostaje się do prestiżowego uniwersytetu jako stypendystka za swe zdolności i osiągnięcia. Nie stoi za nią fortuna rodziców ani prestiż rodu - sama musi sobie torować drogę wśród nieprzyjaznych wobec takich parweniuszy synów i córek bogaczy. "Nazywam się Charlotte Simmons" daje opis głębokich nierówności i podziałów ekonomicznych w amerykańskim społeczeństwie, co przekłada się na różnice upodobań i całkiem odmienne kręgi towarzyskie. Uroda i zdolności Charlotte to za mało, by zaistnieć w uniwersyteckiej elicie, jej pierwsze lata w Duponcie to stopniowe oddalanie się od własnej rodziny i małego miasteczka, z którego pochodzi. Tamte sprawy, dawniej tak istotne, przestają znaczyć cokolwiek, pojawiają się kwestie ważniejsze, jak utrata naiwności, debiut erotyczny, rozpoznanie własnego powołania itp. Stopniowo Charlotte porzuci przeszłość jak wstydliwy bagaż, który tylko kompromituje i utrudnia posuwanie się do przodu.
Pozytywną stroną systemu jest fakt, iż ktoś taki jak Charlotte jest w stanie otrzymać stypendium prestiżowej uczelni i tym samym znaleźć się w gronie przyszłej amerykańskiej elity intelektualnej. Sito nie gubi diamentów: coś przecież sprawia, że Ameryka przoduje w świecie, a uczeni amerykańscy rok w rok zgarniają wiązkę Nagród Nobla z różnych dziedzin. Poziom szkolnictwa wyższego, jakość wykładowców są jednym z elementów, które to gwarantują. Powieść Wolfe'a unaocznia także, że kampus stanowi odbicie "dorosłej" Ameryki, a im bliżej finału, tym mniej ochoty do żartów, bo zaczyna się wyścig po pieniądze, do którego te studia były tylko przedbiegiem.
Tom Wolfe, Nazywam się Charlotte Simmons. Tłum. Maciejka Mazan. Albatros 2006
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?