Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Diamentowe życie Janickich

Jolanta Ciosek
fot. Wojciech Matusik
Znani seniorzy. Krakowscy bracia bliźniacy Lesław i Wiesław Janiccy opowiadają m.in. o tym, jak szum szlifierki tulił ich do snu oraz jak ucząc się fachu, niszczyli precyzyjne narzędzia jubilerskie w warsztacie ojca.

Od najmłodszych lat zasypialiśmy przy szumie szlifierki do diamentów i z jej dźwiękiem budziliśmy się. Można więc powiedzieć, że mieliśmy brylantowe dzieciństwo - mówią wybuchając śmiechem bracia Lesław i Wacław Janiccy, właściciele firmy jubilerskiej w Krakowie. Ale to nie ona rozsławiła ich na całym świecie, a Teatr Cricot 2 Tadeusza Kantora, w którym mistrz wykorzystywał aktorskie zdolności i bliźniacze podobieństwo obu braci.

Szlifowane kieszonkowe

Lesław i Wacław Janiccy - urodzeni 8 maja 1944 w Lanckoronie aktorzy teatralni i filmowi, bracia bliźniacy występujący najczęściej jako duet, wieloletni artyści teatru Cricot 2 - rozpoznawani są niemal na całym świecie. Wszędzie tam, gdzie gościł Teatr Kantora.

Ich ojciec Tadeusz był szlifierzem diamentów. Lesław, starszy o dwie godziny brat Wacława, studiował malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, w pracowni Adama Marczyńskiego, natomiast Wacław - historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1966 r. rozpoczęli współpracę z Tadeuszem Kantorem, biorąc udział w happeningu „Linia podziału”. Od tego czasu występowali we wszystkich spektaklach teatru Cricot 2 aż do 1990. Od śmierci Kantora, w każdą jej rocznicę 8 grudnia, występują jako żywe pomniki - Chasydzi z Deską Ostatniego Ratunku, na ulicy Kanoniczej.

Ojciec zrobił uchwyt do przytrzymywania kamieni dla przedwojennego szlifierza diamentów Władysława Wachtela, który miał pracownię na ul. Podzamcze. Fachu uczył się jeszcze w Amsterdamie. Mistrz z uznaniem popatrzył na umiejętności ojca i powiedział: „panie Janicki, ja pana nauczę szlifowania kamieni”. Tak samo powiedział kiedyś ojciec do nas: „chcecie mieć kieszonkowe, siadajcie do warsztatu i pracujcie”. Dziś Janiccy śmieją się ze swych pierwszych młodzieńczych prób. Wspominają, jak mama sadzała ich na krzesło przy warsztacie ojca, a oni z zapałem niszczyli precyzyjne narzędzia jubilerskie. - Z tej praktyki u ojca wynieśliśmy jednak poszanowanie pracy i ogromną cierpliwość - opowiadają.

Lanckorońskie chłopaki

Niewielką pracownię jubilerską przy ul. św. Krzyża, która w 1993 r. została uznana za najlepsze wnętrze roku, zwiedzałam przed kilkoma laty. Wśród nowoczesnych, stalowych konstrukcji stała XIX-wieczna szlifierka do diamentów, nieopodal stylowa serwantka z kolekcją pięknych precjozów: rodowe sygnety, brosze z granatów, „drobiazgi” z brylantami, m.in. piękny pierścionek z 1770 roku, ale o bardzo nowoczesnej formie. Na stylowym stoliku leżała pożółkła karta oprawiona w ramki: „Zegarki, obrączki ślubne, biżuterie w bogatym wyborze, w cenach przystępnych polecają Janiccy z Poznania. Lwów, 1939”.

- Firmę we Lwowie założył nasz ojciec wraz z bratem Telesforem, a potem dołączył do nich trzeci brat Hieronim - wspomina pan Lesław. - Po wojennej tułaczce rodzice osiedlili się w Krakowie i ojciec otworzył najpierw zakład szlifierni kamieni szlachetnych, a później założył firmę jubilerską w naszym mieszkaniu przy ul. św. Sebastiana.

- Ale my urodziliśmy się w Lanckoronie, gdzie rodzice zatrzymali się na jakiś czas po ucieczce ze Lwowa. Jesteśmy lanckorońskie chłopaki - mówi pan Wacław, ale brat mu przerywa: - Powiedz skąd się wzięła szlifiernia diamentów.

- Było tak. Tuż po wojnie jeden ze złotników opuszczał Kraków i przekazał ojcu tę XIX-wieczną szlifierkę do diamentów mówiąc: „Ty jesteś świetny fachowiec i będziesz wiedział jak ją wykorzystać”. Właśnie jej szum tulił nas do snu. I tak wszystko się zaczęło. Jako kilkuletnie smarkacze ukradkiem zasiadaliśmy do tej maszyny i coś próbowaliśmy na niej majstrować. Później, już jako studenci, zdobyliśmy wszystkie potrzebne papiery: od ucznia, poprzez czeladnika, po majstra i tak zaczęło się nasze diamentowe życie. Pomagając ojcu, zarabialiśmy nasze kieszonkowe.

Szlify, ryty i gemmologia

Bracia przejęli pracownię po ojcu ponad 20 lat temu. - Z teatrem zwykle byliśmy pół roku poza krajem, co utrudniało nam prawdziwe angażowanie się w firmę. Ale na szczęście trafiliśmy na wyrozumiałość ojca i współpracowników.

W ciągu tych lat obaj panowie wyspecjalizowali się w jubilerskich zadaniach. - Nie wykonujemy bliźniaczych czynności - żartuje pan Lesław. - Ja jestem specjalistą od szlifowania diamentów i rytowania, głównie herbów w kamieniach szlachetnych. - A ja - mówi pan Wacław - ukończyłem w Niemczech kurs gemmologiczny, czyli badania i wyceny kamieni szlachetnych. To było możliwe dzięki zarobionym we Florencji pieniądzom, podczas realizacji spektaklu „Wielopole, Wielopole”.

Czy potrafi rozpoznać każdy kamień? - Tak być powinno. Do tej pory nie miałem żadnej wpadki. Gemmolog, jak saper, może pomylić się tylko raz, inaczej traci wiarygodność.

Na dowód tego, jakie czyhają na gemmologów pułapki, panowie pokazali mi przepiękny szmaragd - tryplet, wydawać by się mogło, o idealnie zielonej barwie, do złudzenia przypominający naturalny kamień, który w istocie jest imitacją.

Herby wykonywane w pracowni panów Janickich wędrują nie tylko do polskich rodzin, ale i do wielu rodów w Europie. - To nie jest żadna fanaberia ludzi, ale chęć zaznaczenia swoich korzeni i tożsamości - komentują bracia. Szlifują nie tylko diamenty, ale też inne kamienie szlachetne: szafiry, szmaragdy, akwamaryny.

Podróż z Kantorem

A teatr? Dziesięć lat po śmierci Tadeusza Kantora bracia Janiccy wydali nakładem oficyny Znak „Dziennik podróży z Kantorem 1979-1990”. Obserwując stosunki panujące między członkami zespołu i reżyserem, autorzy odsłaniają, w jaki sposób Kantor wykorzystywał prywatne życie aktorów do tworzenia pełnowymiarowych bohaterów swojego teatru.

Podróż Janickich z Kantorem rozpoczyna się od wyjazdu do Florencji (1979), a kończy w Krakowie 8 grudnia 1990 roku, w dniu śmierci założyciela Cricot 2. Zapiski nie są pozbawione elementów sensacyjnych, chwilami zaskakują swoją odwagą w opisie działalności teatru, mają przy tym niezaprzeczalną zaletę, która nie pozwala wątpić w ich rzetelność - powstawały na gorąco.

O swoim i rodzinnym fachu panowie Janiccy mogą z pasją opowiadać bez końca. Ich umiejętnościami chwalił się nawet mistrz Kantor. - Jak wiadomo, Kantor potrafił robić atmosferę wokół swojego teatru. Kiedy przyjeżdżaliśmy np. do Włoch, to chciał pokazać, że co prawda jesteśmy z komunistycznego obozu, ale swoją szlachetność też mamy. Na konferencji prasowej dokonywał takiej oto prezentacji aktorów: pani Lila Krasicka - hrabina, panowie Janiccy - szlifierze brylantów. I patrzył ukradkiem, jakie to robi na słuchaczach wrażenie - opowiada Lesław Janicki.

Słuchając opowieści obu braci trudno wywnioskować, co jest ich pasją, a co zawodem. Pytam więc, czym jest dla nich teatr, a czym jubilerstwo.

- Sztuka to jest powołanie. Wychodzi na to, że z powołania jesteśmy znani, a nie z naszego zawodu - mówią przemili rozmówcy i wybuchają śmiechem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski