Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla mnie ten klub to coś więcej niż tylko najemna praca

Rozmawiał Łukasz Madej
Bogdan Serwiński wywalczył z Muszynianką m.in. cztery mistrzostwa
Bogdan Serwiński wywalczył z Muszynianką m.in. cztery mistrzostwa Andrzej Banaś
Rozmowa z BOGDANEM SERWIŃSKIM, trenerem siatkarek Polskiego Cukru Muszynianki

- Jutro Pana drużyna rozpocznie 14. sezon w ekstraklasie.

- Niezależnie, czy minęło dwa, dziesięć lub czternaście lat, sport zawsze wywołuje emocje. Rutyna ich nie przysłoni.

- Ochota do pracy jest taka sama jak przed laty?

- Kiedy człowiek wejdzie w sezon, przychodzi naturalne zmęczenie, zwłaszcza po dużych emocjach w fazie play-off. Wtedy z wielką przyjemnością, powiedziałbym - wręcz z utęsknieniem, czeka się na czas przejściowy, w jakiś sposób urlopowy. Kiedy skończy się ostatnie spotkanie, bierze się głęboki oddech, ale minie kilka dni i już zaczyna tego brakować. I czeka się, kiedy w końcu ruszy okres przygotowawczy. A jak się rozpocznie, to już jest niecierpliwość, kiedy zaczniemy grać. To powtarza się cyklicznie, jest niezmienne chyba w psychice każdego trenera. A clou to mecze o stawkę.

- Nigdy Pana nie kusiło, żeby poprowadzić inny, może zagraniczny zespół? Oferty musiały być.

- Ofert nie brakowało, zwłaszcza kiedy graliśmy, i to z pozytywnym skutkiem, w europejskich pucharach. Ale moja rola w tej małej miejscowości jest specyficzna. Wspólnie z Grzesiem Jeżowskim budowaliśmy klub od podstaw, zaprzeczając twierdzeniom, że sport ekstraklasowy, na najwyższym poziomie, jest zastrzeżony dla wielkich ośrodków, że prowincja jakieś prawa ma, ale takie niestuprocentowe. Pewnie trenerski żywot dokończę w swoim klubie. Jakoś, na dzień dzisiejszy, nie wyobrażam sobie odejścia. To coś więcej niż tylko i wyłącznie najemna praca.

- Prezentując pod koniec maja kadrę, powiedział Pan tak: „Ten zespół ma nie tylko walczyć o medal. Ma go zdobyć, i tak się stanie!”. Podtrzymuje Pan tamte słowa?

- Startując do każdych rozgrywek, ma się wiarę w zespół, pewność, którą się przekazuje. Niemniej jednak zawsze jest świadomość, jakim dysponuje się potencjałem w stosunku do rywali. Mam, mówiąc w cudzysłowie, wojowniczy charakter, nigdy się nie poddaję i chyba jak kapitan, gdyby statek tonął, schodziłbym z niego ostatni. Zawsze będę wierzył, że sytuację da się odwrócić w dobrą stronę. Z takim nastawieniem wkraczam w sezon.

- Pełnego zadowolenia z przygotowań pewnie jednak nie ma?

- Główny powód to kontuzja Ani Grejman. Zaburzyła nam rytm. Wprawdzie udało się sprowadzić bardzo wartościową Marinę Cvetanović, ale potrzeba czasu, by wkomponować ją w drużynę. Dla mnie, a także całego sztabu, to jakiś dyskomfort. Ale tak samo dla zespołu, który zawsze „depresyjnie” odbiera kontuzję swojego członka.

- Szczególnie jeśli chodzi o jedną z liderek.

- Tak, ale to już nasza, sztabu, rola, żeby zespół z niekomfortowej sytuacji wyciągnąć. Tak, by rozgrywki rozpoczął z optymizmem i wiarą, że potrafi czegoś dokonać.

- Wyniki sparingów optymizmem nie napawają.

- Kazimierz Górski w 1974 roku zdobył na piłkarskich mistrzostwach świata medal, a przed wyjazdem przegrał sparing. Później jednak marsz, który rozpoczął się od meczu z Argentyną, był imponujący. Oczywiście, sparing jest jakąś miarą, ale taką dla pracy trenerskiej, natomiast popadanie w euforię z powodu zwycięstw w sparingach jest zgubne. Tak samo jak wpadanie w depresję z powodu słabszych w nich wyników.

- Kolejny raz postawił Pan na doświadczenie i młodość.

- Trzeba jasno powiedzieć, że w każdej dyscyplinie, w tym również w siatkówce, zespół konstruuje się w oparciu o możliwości finansowe. Nie jestem zwolennikiem czegoś takiego, a przede wszystkim prezes Jeżowski, żeby budować na kredyt. By najpierw tworzyć, a później martwić się sądami polubownymi z racji niewypłacanych zarobków. Zawsze byliśmy klubem stabilnym. Przeżyliśmy odejście głównego sponsora i z tym związane kłopoty. Musieliśmy wdrożyć program naprawczy, żeby wyjść na prostą. Kosztowało to bardzo dużo wysiłku. Zespół jest zbudowany na miarę możliwości. Ale jednocześnie uważam, że kompozycja zawodniczek młodych i doświadczonych to najlepsze rozwiązanie. Wprowadzanie młodych odbywa się w atmosferze spokoju. To ma najlepsze skutki. Takie drużyny są groźne.

- W tej układance ma Pan jednak aż 10 nowych elementów.

- I to jest cały problem. Zmora nie tylko siatkówki, ale w ogóle sportu drużynowego, że rotacja kadrowa jest zdecydowanie za duża.

- Z czego bierze się w siatkówce kobiecej?

- Głównie z tego, że jest zbyt mały potencjał kadrowy, jeżeli chodzi o polskie zawodniczki. Co tu dużo mówić, tym samym konkurencja klubów jest tak duża, że zawodniczki czy ich menedżerowie po prostu przebierają w ofertach. Trzeba poczekać jeszcze sporo czasu, żeby był dopływ młodzieży. Zawsze byłem zwolennikiem otwarcia rynku. Uważam, że zbyt wąski rynek, zbyt mała liczba siatkarek, nie powodują (wśród nich - przyp.) konkurencji, a tylko i wyłącznie problemy. Otwarcie rynku, przynajmniej czasowe, na Europę czy świat, dałoby stabilizację. Niestety, na razie nie wszyscy podzielają moje spojrzenie. Chociaż kiedy byliśmy na szkoleniu w Szczyrku, trener kadry Jacek Nawrocki wyraził opinię, że co prawda wcześniej był przeciwny moim pomysłom, za to teraz podpisuje się pod tą ideą obiema rękami. I być może coś w tym względzie drgnie. Podejrzewam, że wtedy nie byłoby tak dużych rotacji w składach, kluby nie wyrywałby sobie zawodniczek z rąk.

- Otwarcie rynku, czyli nawet same zagraniczne siatkarki na parkiecie?

- Nie, oczywiście, że nie. Nie mówię, by było jak kiedyś w koszykówce - bez ograniczeń, żeby grali sami obcokrajowcy. Dziś jest możliwość trzech takich szóstkowych zawodniczek. I to jest cały problem, bo to za mało. Uważam, by przynajmniej na dwa-trzy lata zwiększyć tę liczbę do czterech. Dałoby to możliwość konkurencji, a co za tym idzie - polepszenie jakości pracy od strony zawodniczej. To oznaczałoby większy potencjał dla klubu. Czyli czysta stabilizacja. Zwiększenie limitu da więcej plusów niż minusów. Są i tacy, którzy uważają, że na siłę trzeba trzymać młode zawodniczki w szóstce. Wydaje mi się, że te osoby zapomniały, że to przecież ekstraklasa, nie szkółki naborowe.

- Jaki Pana zdaniem będzie ten sezon?

- Głównym faworytem pozostaje Chemik Police. Potężne składy, duże możliwości, mają równie zespoły z Łodzi, Dąbrowy czy Rzeszowa. A jest także kilka, które chcą im deptać po piętach. Jak te z Wrocławia, Bielska czy Muszyny. Ambicje ma każdy. Przy 14 zespołach, długiej lidze, gry części drużyn w pucharach, niespodzianek, przetasowań będzie bardzo dużo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski