To nie było ryzyko trenera, ale wymuszona konieczność w sztafecie
Minionej nocy emocjonowaliśmy się występami sztafet w Edmonton. Sprinterzy polscy zajęli 7. miejsce w 4x100 m. Złoty medal zdobyli Amerykanie, srebrny zespół RPA, a brązowy Trynidad i Tobago. Sztafeta Brazylii, kandydat do medalu, zgubiła pałeczkę.
Finał nie przyniósł nam radości. Na ostatniej zmianie Marcin Jędrusiński biegł coraz wolniej. Dawała o sobie znać kontuzja, przez którą do tej pory nie uczestniczył w mistrzostwach. Szansa na 4. miejsce w sztafecie przepadła.
Później wyjaśniło się, dlaczego Marcin Urbaś nie startował w finale. Krakowianin podczas rozgrzewki doznał kurczu łydek. Nie mógł chodzić.
- Zaczęło się masowanie obolałej nogi - mówi krakowski sprinter. - Zgłaszałem chęć startu, ale trener nie chciał ryzykować. Mogłem bowiem w biegu zerwać ścięgno Achillesa. Powiedział, że woli mieć zdrowych zawodników, niż mieliby biegać za wszelką cenę.
Tak więc to nie było ryzyko szkoleniowca i nowa taktyka na finał, tylko trener Tadeusz Osik nie miał wyboru. Musiał zgłosić do startu w finale leczącego kontuzję Jędrusińskiego. Ten po biegu powiedział:
- Po 20 metrach poczułem ból, po chwili znowu i "wyluzowałem", aby chociaż dobiec do mety. Po młodzieżowych mistrzostwach Europy w Amsterdamie miałem nadzieję, że kontuzja nie jest poważna. Jednak już w Ottawie, w Igrzyskach Frankofońskich, odnowiła się. Dlatego nie startowałem w Edmonton na 200 m. W sztafecie pobiegłem z konieczności w sytuacji, jaka się wytworzyła.
Czy po biegu zapanowała wśród Polaków grobowa atmosfera?
- Na pewno nie - mówi Marcin Urbaś. - Znów udokumentowaliśmy przynależność do światowej czołówki, bo w kolejnej wielkiej imprezie znaleźliśmy się w finale. Tak jest bez przerwy od 4 lat. Teraz dokuczał nam pech. Nikt jednak nie ma żalu do nikogo, takie kontuzje sprinterskie mogą się zdarzyć każdemu z biegaczy. Taki jest sport.
A co o finale sztafet sądzi trener klubowy Urbasia (zarazem trener kadry) Lech Salamonowicz:
- Najpierw się wściekłem. Po udanym półfinale zobaczyłem skład bez Marcina Urbasia, tylko z Jędrusińskim. Zastanawiałem się, czy to nowy manewr kolegi Osika, który z nie znanych mi powodów znów przemeblował sztafetę. Dopiero po paru godzinach dowiedziałem się telefonicznie z Edmonton, co zaszło. Nie było wyjścia. Jakieś fatum wisi w tym roku nad grupą sprinterów, kontuzje, dyskwalifikacja. Teraz pozostaje gdybanie, ale jeśli sprawny Urbaś biegłby w finale, czwarte, a może trzecie miejsce było w naszym zasięgu. Owszem, co roku Polacy są w finale, ale__apetyty rosną. Na kolejne punktowane miejsce opinia publiczna przestaje zwracać uwagę, przydałby się medal... Coż, poczekajmy. Urbaś staje się dojrzałym zawodnikiem, w Edmonton pobrał kolejną naukę, chce nadal trenować i biegać. Wierzę, że nie powiedział ostatniego słowa. Na pewno o nim usłyszymy. Za tydzień wybieram się z nim i grupą lekkoatletów na uniwersjadę do Pekinu.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?