Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dlaczego za wszystko w życiu trzeba płacić?

Rozmawiał Paweł Gzyl
Piotr Rogucki
Piotr Rogucki Krzysztof Kapica
Rozmowa z wokalistą Piotrem Roguckim, z zespołu Coma, o jego nowej płycie „2005 YU55”, która odsłania odmienne oblicze muzyki formacji

- W ostatnich latach skoncentrowałeś się na muzycznych poczynaniach dzięki udziałowi w „Must Be The Music” i solowym płytom. Odpowiada Ci, że obecnie jesteś przez to bardziej postrzegany jako piosenkarz a nie aktor?

- Trudno mi to analizować, bo ja siedzę wewnątrz tego wszystkiego. Każdy wkłada mnie zgodnie z własnymi potrzebami do innej szuflady. Ale faktycznie – ostatnie lata to głównie poczynania muzyczne. Tak naprawdę kładę jednak w tym, co robię silny nacisk na syntezę wszystkich tych dyscyplin sztuki, którym się ostatnio poświęcałem. To nie jest jednak jakieś sztuczne założenie, tylko akurat przyszły mi do głowy takie pomysły, że splatają się w nich teatr, literatura i piosenka. Sposobem na wyrażanie tego wszystkiego jest jednak muzyczna scena.

- Dzięki solowym płytom i „Must Be The Music” zaistniałeś mocniej jako autonomiczny artysta. Nie kusiło Cię, żeby rozstać się z Comą i postawić na solową karierę?

- Takie myśli pojawiają się raz na jakiś czas. Ale ostatecznie dochodzę do wniosku, że to nie jest konieczne. Chłopaki są w moim wieku, kumplujemy się od prawie 20 lat, mamy podobną świadomość artystyczną. Dlatego dochodzimy do tych samych wniosków: że potrzebny nam jest rozwój i przewartościowanie pewnych sytuacji z naszego życia. Oni tak samo jak ja dążą do tego, aby zaryzykować i stworzyć coś nowego. To dodaje nam wiary i nowej energii, co powoduje, że nie tracimy do siebie szacunku, a więzi między nami się zacieśniają. Po co więc się rozstawać? Praca indywidualna jest ważna – ale nic nie zastąpi działania w zespole. To smakuje zupełnie inaczej. Samemu nigdy nie zajdzie się tak daleko, jak w grupie.

- Twoja ubiegłoroczna płyta solowa wskazywała jednak, że rockowa formuła Comy jest już chyba dla Ciebie za ciasna.

Coma też ewoluuje. Chłopaki słuchają innej muzyki i starają się korzystać z nowych brzmień. I też odcinają się od klasycznego grania. A w dodatku środek ciężkości odpowiedzialnych za tworzenie muzyki w zespole został przerzucony na innych ludzi: przedtem był to gitarzysta Dominik Witczak, a teraz – basista Rafał Matuszak i perkusista Adam Marszałkowski. To oni w większości stworzyli muzykę na nowy album. Dzięki temu podkreślony został rytm. Konstrukcja utworów jest też inna: nie ma w zwrotkach narastającego napięcia, zmierzającego do patetycznego rozładowania w postaci refrenu. Aranżacje zostały dopasowane do tego, co niosą ze sobą teksty.

- Wielu fanów jednak konsekwentnie domaga się, abyście ciągle grali mocnego rocka. Co z tym począć?

- Ludzie, którzy piszą takie rzeczy na naszym Facebooku są jak Polak, który wyjeżdża na miesiąc do Włoch, gdzie jest jedna z najbogatszych kuchni na świecie, ale i tak codziennie zamawia schabowego. To tego typu mentalność. My nową płytę zrobiliśmy dla tych, którzy lubią podróżować, ryzykować, podejmować nowe wyzwania. Oczywiście boimy się – bo to od fanów zależy nasza przyszłość. Jeśli przestaną przychodzić na koncerty, będziemy się musieli zwinąć. A przecież to nie tylko zespół, ale też cała ekipa, która liczy dwanaście osób. Jeśli jednak będziemy musieli zbankrutować – to przynajmniej pozostanie nam świadomość, że nie poddaliśmy się w naszych poszukiwaniach.

- Nie boisz się ryzykować również Ty sam: bo sięgasz na nowej płycie jako wokalista bo bardzo odmienne sposoby ekspresji.

- Starałem się w ten sposób uzyskać optymalną interpretację tekstów. Miałem wrażenie, że tym razem byłem w porównaniu z innymi płytami bardziej powściągliwy. Ale faktycznie – tych wokali jest dużo i są bardzo intensywne. Moim wzorcem był David Bowie, którego obserwowałem od pewnego czasu. On posługiwał się każdym środkiem wyrazu, nie bał się kraść od swoich kumpli po fachu, robił to z pełną świadomością. Dlatego i ja starałem się przede wszystkim zadbać o to, aby ten obszerny materiał muzyczny był ciekawy dla ludzi. Bo wiedziałem, że tylko dzięki temu słuchacz przebrnie przez tę „kobyłę” do samego końca.

- No właśnie: materiał literacki jest ogromny. Nie obawiałeś się, że ta płyta będzie przegadana?

- Taka była nasza koncepcja. Po raz pierwszy zaczynaliśmy tworzyć nowe piosenki od tekstu, a nie od muzyki. Najpierw powstał więc poemat, a potem spróbowaliśmy go włożyć w formę muzyczną. Okazało się, że zajęło to nam cztery i pół roku. Głównie chłopaki nad tym pracowali – ja od strony wokalnej potrzebowałem tylko osiem miesięcy.

- A skąd pomysł, aby sięgnąć w tekstach po fantastyczny wątek rodem z „Melancholii” Von Triera?

- On pojawia się tylko w momencie wizji głównego bohatera, którą ma na łące, a wydaje mu się, że rozmawia z kometą. Tak naprawdę koncept całości wynikł raczej z moich lektur. Czytałem bowiem dużo opracowań filozofii Platona i filozofii pierwszej. Tam szukałem odpowiedzi na pytania, których dzisiaj właściwie już sobie nie zadajemy, a gdybyśmy sobie zdawali, to żyłoby się nam lepiej. Najważniejsze z nich to: dlaczego za wszystko w życiu trzeba płacić? Ono pojawia się na samym końcu płyty. Odpowiedzią jest proste równanie matematyczne: skoro wyłoniliśmy się z zera i jesteśmy plusami, to na naszej drodze będziemy spotykać minusy, aby materia powróciła do zera, bo równowaga we wszechświecie musi być zachowana. To są sytuacje, które spotykają każdego z nas w życiu, ale nie każdy sobie je uświadamia.

- W Twoich nowych tekstach jest jednak więcej dystansu. To dlatego, że kiedyś fani Comy odbierali je nazbyt dosłownie?

- Tak. Ale cóż: być może kiedyś ja też byłem zbyt emocjonalny. Całe szczęście dojrzałem i dziś rozumiem, że pisanie tekstów dla Comy to nie jest kwestia życia i śmierci. Chciałbym też tego nauczyć naszych fanów. W pewnym momencie byli oni posądzani o to, że są... sektą zespołu Coma. Całe szczęście to się już skończyło. Być może dlatego, że zrozumiałem, iż śpiewanie nie jest najważniejszą rzeczą w moim życiu. Najważniejsze jest samo życie. A praca, pasja, miłość to tylko jego kolejne składowe, a jeśli człowiek nie nauczy się do nich dystansu, nie będzie potrafił ich kontrolować i wiecznie będzie płakał, smarkał krwią i miał żal do całego świata. Ja się tego dystansu uczę czytając coraz więcej – choćby Jerzego Pilcha.

- Przed Wami koncerty promujące nowy album. Będziecie go grali w całości?

- Nie. To by było nie do przyjęcia. Może damy takie 2-3 koncerty kiedyś. Podczas najbliższej trasy zagramy jednak tylko dziesięć piosenek z tego albumu, a pozostałe czternaście z wcześniejszych czterech. Te premierowe utwory sprawdzą się na żywo, bo gramy je na próbach i wiemy, że nie da się przy nich zasnąć. Raczej nikt nie będzie rozczarowany.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski