MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Do Smoleńska poleciał tylko paszport Zofii. Była jedyną osobą, która nie stawiła się do odprawy

Dorota Abramowicz
Nie rozpamiętuje tamtego dnia, nie wraca...
Nie rozpamiętuje tamtego dnia, nie wraca... Fot. archiwum prywatne
Ktoś zadzwonił. Powiedział, że rozbił się prezydencki jak. Pomyłka, pomyślałam. Ale potem zaczęły napływać kolejne, przerażające informacje. Przewijały się nazwiska i twarze, które znałam - wspomina Zofia Kruszyńska-Gust, wiceszefowa gabinetu Lecha Kaczyńskiego.

Nigdy mi się nie śniło, że wchodzę na pokład tupolewa - mówi Zofia Kruszyńska-Gust. A przecież mogłoby, codziennie. Powracać jak nigdy nieprzeżyty koszmar. Była jedyną osobą, która 10 kwietnia nie pojawiła się na lotnisku Okęcie, gdzie trwała odprawa lotu rządowego samolotu. Zachorowała. Tuż po wieczornej wizycie w Belwederze, kiedy Lech Kaczyński dzień przed wyjazdem wezwał ją, by wysłuchała przemówienia, które miał wygłosić w Katyniu. Pamięta, jaką odczuwała dumę. To właśnie jej mówił o polskiej historii, godności, pamięci. Jej, jako ostatniej.

Ocalona

Przygotowania do wyjazdu polskiej delegacji 10 kwietnia 2010 roku do Smoleńska trwały od końca 2009. Ni stąd, ni zowąd okazało się, że premier poleci wcześniej, 7 kwietnia. Wtedy w kancelarii zadecydowano, by wszystkie spotkania w tej sprawie protokołować, żeby nie doszło do przekłamań. Tak to pamięta. Jej nazwisko znalazło się na liście pasażerów prezydenckiego tupolewa. Chciała lecieć.

Choroba ocaliła jej życie. I to żadna poważna choroba. Zwykła niedyspozycja, która jednak uniemożliwiła uczestniczenie w państwowych uroczystościach. Wróciła do Gdańska. Do Smoleńska poleciał jej paszport.

Pamięta dobrze, że ktoś zadzwonił. Powiedział, że rozbił się prezydencki jak. Pomyłka, pomyślała, prezydent nie leciał jakiem. Ale potem zaczęły napływać kolejne, przerażające informacje. Przewijały sie nazwiska i twarze. Lecha i Marii Kaczyńskich, Władysława Stasiaka, Aleksandra Szczygły, Pawła Wypycha, Barbary Mamińskiej, Arama Rybickiego, ks. Romana Indrzejczyka, funkcjonariuszy BOR-u... 96 osób, z których większość poznała.

Wróciła do Warszawy. Była w traumie. Następne miesiące przeżyła jak we śnie. Po objęciu stanowiska prezydenta przez Bronisława Komorowskiego przeszła na wcześniejszą emeryturę.

I znów nie ma nic wspólnego z polityką. Bo, jak podkreśla, choć sama przez lata była blisko polityki, to polityka nie była jej bliska.

Zamierza pani pisać pamiętniki?

Cisza. Potem uśmiech. - Myślę o tym.

Ma o czym opowiadać.

Sekretarka Wałęsy

Nie wiedziała, że była rozpracowywana -jako jedna z działaczek Ruchu Młodej Polski - przez Służbę Bezpieczeństwa w ramach kryptonimu „Alka”. - Ciekawe - uśmiecha się, gdy na początku spotkania cytuję fragment jej życiorysu z Encyklopedii Solidarności. - Nigdy nie zaglądałam do swoich akt w IPN - przyznaje. Nie będzie więc opowieści o prześladowaniach, zagrożeniu życia, akcjach. Żadnej martyrologii.

- Nie było aż tak niebezpiecznie - ucina. Z opozycją związała się pod koniec lat siedemdziesiątych. Razem z mężem, Ireneuszem, podpisali w 1979 r. deklarację ideową Ruchu Młodej Polski. W sierpniu 1980 on strajkował w gdańskim porcie, ona wspierała strajkujących.

- Z pracą w sekretariacie Zarządu Regionu, a potem Komisji Krajowej Solidarności tak się jakoś naturalnie złożyło - wspomina Zofia Kruszyńska-Gust. - Wcześniej, z powodów politycznych, zostałam zwolniona ze szkoły, gdzie uczyłam polskiego. Powód? Lekcja poświęcona „Kamieniom na szaniec” Aleksandra Kamińskiego. Zarzucono jej, że książka opowiadająca o losach chłopców walczących w Szarych Szeregach, nie była na liście lektur.

Podczas pracy w sekretariacie poznała Lecha Wałęsę. Sporadycznie stykała się także z Lechem Kaczyńskim.

Już po stanie wojennym otrzymała propozycję prowadzenia sekretariatu Lecha Wałęsy. W jego domu, na gdańskiej Zaspie. - Początkowo przychodziłam raz w tygodniu, później codziennie, między godziną 14 a 17, po powrocie Lecha z pracy... Nie bała się o siebie, o dziecko? - Byłam obserwowana, ale przecież nie można mówić o żadnym bohaterstwie - wzrusza ramionami. - W opiece nad córką pomagały babcie. Wiele lat później pytałam Anię, czy ma mi za złe, że mnie wtedy nie było. Odparła, że wcale nie odczuła mojej nieobecności.

W sekretariacie Wałęsy dyżury pełnili także politycy opozycyjni. We wtorki porad prawnych udzielał Lech Kaczyński. Wtedy poznali się nieco lepiej.

Współpraca z Lechem Wałęsą skończyła się trzy dni po tym, jak został prezydentem. Nie mówi o nim wiele. Podkreśla jedynie, że jego najlepszym okresem był ten, gdy otaczali go mądrzy ludzie z różnych opcji, a on umiał z tej z wiedzy korzystać. - Leszek Kaczyński nie zapominał o mojej współpracy z Lechem Wałęsą - zaznacza Zofia. - Czasem oficjalnie przedstawiał mnie jako osobę, która prowadziła sekretariat Wałęsy. Jak to działa, zobaczyłam podczas podróży apostolskiej papieża Benedykta do Polski w 2006 r. Reakcja papieża i osób mu towarzyszących wyraźnie pokazała, co dla gości ze świata znaczyło nazwisko tego gdańskiego robotnika.

W latach 90. zajmowała się domem i dzieckiem. Kiedy w 2001 roku zmarł Ireneusz Gust, zostały z córką same. Podejmowała się różnych zajęć. - Rok po moim mężu, w październiku 2002 r. zmarła Alina Pieńkowska - wspomina. - Po pogrzebie podeszłam do Leszka, by podziękować mu za nekrologi, które dał po śmierci męża. Wtedy Lech Kaczyński spytał, co porabia dawna opozycjonistka?

Pracowała w sklepie meblowym.

Miesiąc później, po wyborach samorządowych zastępcą prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza została Anna Fotyga. Lech Kaczyński poprosił ją o zatrudnienie Zofii. Najpierw prowadziła sekretariat pani wiceprezydent, potem została inspektorem w Urzędzie Miasta. Gdy Anna Fotyga zdobyła mandat w europarlamencie, Zofia została dyrektorką jej biura.

W drugiej turze wyborów prezydenckich, 23 października 2005 r. Lech Kaczyński pokonał Donalda Tuska, otrzymując 54,04 proc. głosów. Kilkanaście dni później Zofia Kruszyńska-Gust otrzymała propozycję pracy u głowy państwa. Kiedy pierwszy raz usłyszała, że ma zostać szefem sekretariatu prezydenta RP, poczuła ogromną tremę. Była obca, znała tylko Macieja Łopińskiego, gdańskiego dziennikarza, który został sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta RP odpowiedzialnym za politykę medialną.

„Mogę się tylko cieszyć, bo nie miałem do niej najmniejszych zastrzeżeń” - tak wówczas skomentował dla „Życia Warszawy” nowe miejsce pracy Zofii jej były szef Lech Wałęsa. I dodał, że jeśli pani Zofia z nim wytrzymała, to nadaje się do pracy z każdym prezydentem.

- Nie było łatwo - przyznaje Zofia. - Podejrzliwe spojrzenia, początkowa nieufność, pytania, kim jest ta nieznana kobieta w sekretariacie. Sama się sobie dziwię, że przetrwałam.

Z czasem objęła stanowisko zastępcy szefa Gabinetu Prezydenta RP. Była urzędnikiem, a nie politykiem. Unikała rozgłosu. Tylko raz „Gazeta Wyborcza”, wymieniając jej nazwisko, zacytowała anonimowego współpracownika prezydenta, który oświadczył, że bez Zofii Kruszyńskiej-Gust kancelaria chyba przestałaby funkcjonować. „To ona de facto ustala porządek dnia, umawia wizyty, plan wyjazdów, przynosi prezydentowi dokumenty do podpisu. Bez jej zgody nikt do niego nie wejdzie” - powiedział.

- Przesadzili - twierdzi dziś pani Zofia.

Pięć dobrych lat

Zofia mówi, że w Kancelarii Prezydenta RP przeżyła pięć fascynujących i niełatwych lat jej życia. Miała wówczas poczucie sensowności tego, co robi. - Lech Kaczyński był bardzo mądrym człowiekiem, posiadał ogromną wiedzę i umiał się nią dzielić - twierdzi.

Uważnie pracował nad wystąpieniami. Nawet jeśli wcześniej zostały już przez pracowników napisane, traktował je jak bazę. Zawsze mówił bez kartki.: - Najważniejsze były dla niego państwo, naród, walczył o naszą suwerenność. Słyszałam, jak jeden z zagranicznych polityków wspomniał, że nasz kraj miał - przez zabory, nieudane powstania - smutną historię. Prezydent wówczas odparł, że nie mamy się czego wstydzić, gdyż zachodni świat co najmniej dwa razy wiele Polakom zawdzięczał. Bitwa pod Wiedniem ocaliła chrześcijańską Europę przed Imperium Osmańskim, a bitwa w 1920 r. pod Warszawą powstrzymała bolszewicką inwazję na zachód.

Mówi: - Prezydent był szefem wymagającym, ale sprawiedliwym. W sytuacjach konfliktowych zawsze wysłuchiwał obu stron i po zastanowieniu podejmował decyzję. Najwyższa funkcja w państwie nie oddzieliła go od dawnych przyjaciół i znajomych. Jeśli wcześniej był z kimś na ty, to nie pozwalał na tytułowanie go prezydentem. No, chyba że w oficjalnych sytuacjach.

Bywały też te nieoficjalne. Ciągnące się do późnej nocy dyskusje. Zdarzało się, że interweniowała Maria Kaczyńska, która nie mogła doczekać się powrotu męża. Schodziła na dół z psami i próbowała namówić go na odpoczynek. Czasem jednak przysiadała do rozmówców i rozmowa zamieniała się w sympatyczne spotkanie. - Z jednej strony wielka dama, poliglotka, znająca się na muzyce, sztuce, kulturze, z drugiej - kumpelka z ogromnym poczuciem humoru - mówi o Marii Kaczyńskiej. Stanowili wyjątkowe małżeństwo. Nie wciągnęła ich „pałacowość”, byli bezpośredni, naturalni.

Pani Zofia opowiada też o „odzieżowym” problemie prezydenta. Nie da się ukryć, że stale trzeba było na to zwracać uwagę. Pani Maria pilnowała i do tego pilnowania zaangażowała też Zofię, by krawat nie był ubrudzony, marynarka pasowała do koszuli, a koszula nie była zgnieciona.

Czy Lech Kaczyński sterowany był przez brata-bliźniaka? - Nieprawda, że wszelkie decyzje Leszek konsultował z Jarosławem - mówi. - Owszem, spotykali się, ale nie tak intensywnie, jak dziś wielu próbuje przedstawić. Poza tym bracia świetnie się uzupełniali.

Pamięta majowy, słoneczny dzień, gdy wszystko kwitło. Prezydent zabrał ją na przejażdżkę po Żoliborzu. Pokazywał, gdzie mieszkał, gdzie chodził do szkoły... Wysiedli przed figurką Matki Boskiej. To u niej szukał wsparcia. - Był to czas medialnych ataków na prezydenta - wspomina Zofia. -Po objęciu władzy przez Donalda Tuska zdarzył się dzień, w którym premier poprosił o spotkanie z prezydentem. Było miłe, sympatyczne, a potem premier stanął przed kamerami i zaczął opowiadać, że został wezwany na dywanik... To wydarzenie obrazuje stosunki, jakie zapanowały między rządem a Pałacem Prezydenckim. Nie posądzam Tuska o to, że zorganizował zamach, uważam jednak, że narastający od tamtego czasu konflikt mógł przyczynić się do tragedii. I nie zgadzam się, by za katastrofę obwiniano pilotów, generała Błasika i Lecha Kaczyńskiego. Przyczyn trzeba nadal szukać, bo być może próba skompromitowania prezydenckiej wizyty w Katyniu poszła za daleko. Niektórzy ludzie nie chcą znać tych okoliczności - dodaje.

Dziś

Siedzimy w mieszkaniu wypełnionym po sufit książkami . W Gdańsku Wrzeszczu. Zdjęcia córki, wnuczki, biszkoptowy kot rządzący na kanapie. Pani Zofia, od pięciu lat na emeryturze, rzadko udziela się publicznie.- Z zasady nie udzielam wywiadów - nie kryje. - Chociaż muszę przyznać, że przed laty, pracując z Wałęsą, pojawiła się myśl, czy nie spisać wspomnień. Wówczas zabrakło czasu. Potem też.

Kiedyś media nazwały ją „sekretarką Lechów”. I może właśnie o tym napisze wspomnienia?

***

Mówi, że choć sama była blisko polityki, to polityka nie była jej bliska. Jest dumna z trwającej pięć lat współpracy z Lechem Kaczyńskim, którego uważa za mądrego, dobrego człowieka i najlepszego z polskich prezydentów. Przed sześcioma laty miała lecieć prezydenckim samolotem do Smoleńska. Zachorowała, nie weszła na pokład. Jako jedyna nie pojawiła się na odprawie. Zofia Kruszyńska-Gust, absolwentka polonistyki, nauczycielka, współzałożycielka Ruchu Młodej Polski, prowadziła sekretariaty dwóch prezydentów: Lecha Wałęsy (do czasu jego wyboru i przez pierwsze trzy dni prezydentury) i Lecha Kaczyńskiego w latach 2005-10.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski