Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do twarzy mu ze skrzydłami

Katarzyna Kachel
Andrzej Banas / Polska Press
Dwa domy, dwóch mężczyzn i dwie różne historie. Pozornie różne. Spotkanie Rafała Basisty z człowiekiem, który postanowił odbudowywać wiarę i rudery biednych krakowian, zmieniało losy ludzi. I dało kopa Rafałowi. Wtedy, kiedy był na jednym z trudniejszych życiowych zakrętów. Ten zakręt nazywał się: zwyrodnieniowa choroba nerek. Pierwszy zakręt. Bo za nim czaiło się świństwo, które wstrzymało przeszczep, kiedy wydawało się, że droga jakby trochę się prostuje.

U brał się w kolorową koszulę i dżinsy z najszerszymi dzwonami, jakie tylko miał. Uderzały rytmicznie o siebie jak skrzydła wielkiego, egzotycznego ptaka. Tak stanął przed obliczem Pana Majora, który kierował młodych, dzielnych ludzi do wojska. A Rafał Basista taki właśnie był. Młody i dzielny. Tyle że w mundurze nie było mu do twarzy. - Pan Major próbował rozpalić we mnie bojowego ducha walki i odpowiedzialności za losy ojczyzny. W katastroficznych wizjach, które roztaczał, Niemcy napadali na nasz kraj i na moją rodzinę, której ja nie potrafiłem obronić - wspomina, jak było. - Ja, równie barwnie, przekonywałem go, jak wielkim niebezpieczeństwem stanie się w moich rękach bagnet. Nie daj Bóg karabin maszynowy.

Pan Major wyciągnął z kieszeni ostatnią kartę przetargową: garnizonowy zespół muzyczny. Wiedział skubany, czym grać z Basistą, facetem, który o mały włos nie został muzykiem. Ale tamtego dnia nie ugrał nic. Rafał Basista nie został więc żołnierzem. Nie został też pracownikiem domu pomocy społecznej, jak planował („oj, będzie wam tam ciężko, starsi ludzie, wiecie, przewijać, trzeba, pampersy, zastanówcie się jeszcze”). Przy skierowaniu obywatela Basisty do zastępczej służby sam diabeł chyba zamieszał ogonem. Przez pomyłkę Pana Majora Rafał znalazł się w Ośrodku Pomocy Społecznej.

Przez pomyłkę i na chwilę.

Jak Rafał Basista nie został idealnym urzędnikiem

Dyrektorka Miejskiego Ośrodka Pomocy społecznej popatrzyła na Basistę niezbyt przychylnym wzrokiem. „Miałam takich jak pan, co to służbę przyszli odpracowywać. Trudne przypadki. Nie bardzo się przykładali, buntowali załogę” - usłyszał. Pół roku później dostał nagrodę, a na korytarzach mówiło się, że Basista pracuje niekonwencjonalnymi metodami. Jak pracował, tak pracował. Musiał sobie radzić. W pracy i poza nią. Żołd wynosił jakieś 400 złotych, trzeba było niezwykłej ekwilibrystyki, by związać koniec z końcem.

Może wtedy nawet zatęsknił do życia na ulicy, do muzyki? Nie przyzna się do tego. Mówi, że nigdy nie chciał być ani zawodowym perkusistą ani gitarzystą, choć przecież szło mu całkiem nieźle. Może dlatego, że za dużo się napatrzył na skundlony los artystów? Może. Po wujku, Tadeuszu Kożuchu, który grał z Markiem Grechutą i Andrzejem Zauchą, Rafał odziedziczył słuch muzyczny i wielką miłość do grania, ale życie na walizkach nie było dla niego. Wtedy nie. Nie potrafił tak z dnia na dzień, bez żadnego planu, bez grosza przy duszy. Może za blisko był z Gienkiem Loską, który klepał biedę i pogrążał się w nałogach. Pomógł mu zmartwychwstać, kiedy był na dnie, zorganizował koncert charytatywny, kiedy trzeba było zebrać na leczenie i krew, ale iść z nim tą samą drogą nie chciał.

Pomaganie zaczęło go wkręcać. I wykręcać. Bo nie da się wchodzić do rzeki i nie zmoczyć ubrania. Taka praca kosztuje. Bo za rubrykami, kartotekami i nazwiskami kryją się czasem najczarniejsze z czarnych historie. Pełne przemocy, ciężkich chorób, niespełnionych marzeń, nałogów. A w rękach pracownika socjalnego są czasem decyzje, które mogą zmienić los dziecka, jego rodziców, przestawić jakąś bardzo ważną zwrotnicę. - Nieraz trzeba było odstawić procedury i znaleźć sposób na to, jak rozwiązać sprawę, kierując się intuicją, analizą. Sercem - mówi Basista. Były nieprzespane noce, dylematy, całkiem niedobre chwile. Z drugiej strony adrenalina i speed. Bo jak się komuś pomogło, to tak jakby rosły skrzydła. A Basiście od zawsze było do twarzy ze skrzydłami.

Minęło półtora roku, kiedy pani dyrektor zawołała do siebie rockandrollowego pracownika. „Napiszcie podanie, dostaniecie etat” - usłyszał.

Nie musiał ścinać włosów.

Jak Rafał Basista poznaje Szefa

Na takie rodziny mówi się, że są biedni niczym mysz kościelna. Albo goli jak święty turecki. Tyle że takie porównania nie mówią nic, albo prawie nic o świecie, w którym się znaleźli. Gdyby nie takie rodziny jak Piechowie, kiedy trzeba poruszyć niebo i ziemię, Rafał Basista by fiknął. - No, napisz tak dokładnie, fiknąłbym - pilnuje, co notuję. - I fikałem nie raz, kiedy robiło się trudno. Kiedy trzeba było postawić granicę ingerencji w cudzy los. Po takich sprawach nie wstaje się od biurka ot tak i idzie do domu. Zwyczajnie.

Rodzina Piechów wymagała błyskawicznej akcji, bo chałupa waliła im się na głowę. A takie działania Rafał lubi. W sytuacjach trudnych, kiedy wydaje się, że nie ma wyjścia, gotów podpisać pakt z diabłem. Tym razem udało się bez, ale... - Ale z pomocą niemalże boską. Bo w sprawę włączył się sam Szef - uśmiecha się Rafał tajemniczo. I nie przesadza, bo to naprawdę niepojęta historia.

Droga do Szefa wiodła przez działkę, na której stała rudera pani Beaty Piech. Próbowała w niej przetrwać z dwójką niepełnosprawnych dzieci. -Wiedziałem, że trzeba nieprzeciętnych sił i wielkich pieniędzy, by im pomóc. Ale zacząłem od tekstów w prasie i materiału w Kronice TVP3 - opowiada Basista.

Nie wiadomo, czy Szef ogląda Kronikę regularnie, czy może akurat włączył ją tamtego jednego wieczoru. Wtedy, kiedy Basista zaapelował o pomoc, a kamera uchwyciła rozwalające się ściany „domu”, w którym kiedyś mieszkały zwierzęta, a dziś samotna matka z dwójką dzieci. Zobaczył pewnie klepisko, zagrzybione ściany i mały piecyk, tak zwaną kozę, która miała rodzinie dawać ciepło i światło. Na drugi dzień przed biurkiem Basisty stanął obcy człowiek i powiedział: „Przysłał mnie tu Szef. Chce odbudować dom pani Piech”. - Pomyślałem w duszy: Wariat? Szaleniec? Na głos powiedziałem: Spadł nam pan z nieba - wspomina. Warunek był jeden: mężczyzna chciał pozostać anonimowy.

To nie było zwykłe remontowanie. Szef pojawiał się na placu budowy, doglądał, wspierał. -Mógł dać pieniądze i sprawę uznać za załatwioną. Ale to nie w jego stylu. Chciał poznać rodzinę, zapytać, jak wyobrażają sobie swój nowy dom. Nawet meble pani Beacie skręcał - przypomina sobie Rafał. -Tym razem to nie my znaleźliśmy pomoc. To ona nas znalazła.

Zamiast kozy, pani Beata ustawia dziś niewielkie przekrętło na 23 stopnie ciepła. Jeśli tylu stopni akurat chce. W kuchni ma wszystko, o czym marzyła. Żyją wreszcie jak ludzie. Basista wklepał sobie w telefon numer komórkowy człowieka, którego nie chce nazywać sponsorem.

Zamiast nazwiska wpisał Szef.

Jak Rafał Basista nie potrafi opowiadać o sobie

Mówi córce, że ma brzydkie nerki. Dziś już właściwie jedną. Wielotorbielowatość to genetyczna choroba, która atakuje podstępnie i bezczelnie. Nie ma przy niej szans na fair play, nie można się na nią przygotować, tym bardziej zaprzyjaźnić. I Rafał też nie zamierza grać z nią sprawiedliwie, tym bardziej wchodzić w bliższe relacje. Najchętniej by o niej nie mówił. „Bo i po co, i dlaczego publicznie. Tak epatować. Nie, nie chcę”. Bo mało to chorób widział w swojej pracy, mało tragedii.

Ten akapit spokojnie można by przecież poświęcić na historie pana Andrzeja Wróbla. - Tego, wiesz, który był podopiecznym MOPS, a stwardnienie rozsiane przykuło go na całe lata do łóżka. I odebrało chęć życia. Pamiętasz? - pyta mnie. Pewnie że pamiętam. Bo kiedy Rafał zobaczył w jego domu gitarę i płyty, urządził mu najmniejszy koncert świata. W maleńkim pokoju pana Andrzeja pod batutą Basisty zagrał wtedy Gienek Loska i dwóch rasowych muzyków. Takich chwil się nie zapomina, pisała o tym cała krakowska prasa.

Albo lepiej byłoby w tym akurat miejscu - podpowiada mi Basista - napisać o projekcie, który jest jego rodzonym dzieckiem. O tym, że w ramach „Trzech Kolorów”uczniowie Centrum Kształcenia Praktycznego remontują mieszkania osób starszych i niepełnosprawnych. „I kurde, robią to naprawdę świetnie... Nie da się, Kaśka, nie da?”

Nie da. Dlatego Rafał mówi córce Zosi, że ma brzydkie nerki i szramę jak z bitwy pod Grunwaldem. Zośka wie, że z tą bitwą to żart, ale lubi takie żarty. -Wysiupali mi ją wraz z prawą nerką. Miała być maleńka dziurka, ale nerka była wielka, więc jest jak po mieczu. Nagim mieczu oczywiście - śmieje się. Bo Rafał, kiedy mówi o tym, co go spotkało, próbuje ironizować, szydzić. Taka jego gra.

Szarpnęło nim. Mocno. Bo gdyby nie szarpnęło, to znaczyłoby, że coś z Basistą nie jest tak. A choć bywa wariatem, jednak nie aż takim. Mówi:- Znałem scenariusz, wiedziałem, że czekają mnie dializy, że nerki przestaną pracować, że trzeba będzie zrobić przeszczep. Wszystko po kolei mi wytłumaczono. W jednym się tylko pomylili.

Zaplanowali taki scenariusz za 20 lat, tak po sześćdziesiątce, blisko siedemdziesiątki. Dziś Basista nie planuje: - Myślałem, że będzie szybko, krótka przerwa w pracy, rozumiesz, szast prast i niczym nowo narodzony wracam do roboty.

Męczył się. Bo choć nerki nie bolały, przejście paru kilometrów stawało się problemem. Dializy są uciążliwe, do tego ograniczenia z przyjmowaniem płynów. „Dość o tym, starczy”.

Był bunt? - Był, ale szybko spokorniałem - nie kryje. Nerkę zaproponowała młodsza siostra Kasia. Nie chciał, bo to ryzyko. Kiedy go przekonała i już odliczał czas do przeszczepu, przyplątało się kolejne świństwo, które znów zatrzymało mu życie w pół kroku.

Chirurdzy powycinali trochę z Basisty. Na przeszczep musi poczekać.

Jak Szef dzwoni drugi raz do Basisty

Leżał w łóżku. Był styczeń, koło 22, kiedy zadzwonił telefon. Na ekranie wyświetlił się Szef i Rafał zdążył jeszcze pomyśleć, że nie rozmawiali ze sobą od czterech lat. - Historia jak z filmu, nie? - szuka potwierdzenia. Przecież takie rzeczy normalnie się nie dzieją. Ale telefon naprawdę zadzwonił, a Szef naprawdę zapytał, co z nim nie tak i dlaczego zniknął na tyle lat. „Kolejny dom trzeba by wyremontować, co, panie Rafale?”

Szef ufał Basiście. I doceniał, że nigdy nie próbował wykorzystać znajomości, nadużyć jej, spróbować naciągnąć sponsora na kolejne akcje. Wiedział, że choruje, że ma przerwę od pracy. -Ale nie dał mi szansy. Nie mogłem mu odmówić po tym, co dla nas zrobił - tłumaczy Rafał. Dziś mówi, że telefon Szefa dał mu kopa. Poczuł, że jakoś bardziej chce mu się żyć.

Zaczął szukać rodzin, którym mogą pomóc. I znalazł. Kolejne dwa domy, kolejne trudne historie. Pierwsza, pani Beaty z dwójką dzieci, której woda leje się na głowę, druga, samotnej matki niepełnosprawnej z trójką dzieci. Dostaną: nowy dach, łazienkę, osobną część dla syna Damiana, by miał swoje miejsce na ziemi. No i dostaną też wiarę. Może takiego kopa, jak Rafał?

Wrócił do pracy na dwie piąte etatu. Do Ośrodka Pomocy Społecznej, w którym miał być chwilę, a został lat 18. Trzy dni w tygodniu ma dializy, więc żona Hanka musiała wziąć na głowę więcej rzeczy i zhardzieć. Rafał czeka na przeszczep. Tak od czterech lat. Nie chciał żyć na walizkach, z dnia na dzień, jak muzyk. Tak trochę jednak żyje: „Pasowałoby, żeby było w końcu dobrze, nie Kaśka”?

Rafała znam od kilkunastu lat. Pisaliśmy wspólnie teksty, zbieraliśmy pieniądze potrzebującym, wierzyliśmy, że w jakimś niewielkim stopniu można ponaprawiać ludzkie życia. W pracy jest wariatem, pozytywnym wariatem, który zna wszystkich swoich podopiecznych z imienia, wymienia z nimi płyty, pociesza, kiedy trzeba pocieszyć, i daje żółte kartki, gdy się należy. Wiedziałam, że Rafał choruje, że walczy, że wycofał się z pracy na jakiś czas. Kiedy wrócił, postanowiłam o nim napisać. Bo wierzę, że są historie, które trzeba opowiedzieć. Podejść było kilka, bo Rafał nie cierpi mówić o sobie. Nie cierpi roztkliwiania, nienawidzi litości. Tyle że ja nie chciałam roztkliwiania i litości. I chyba tak nie wyszło, co Rafał?
_____________________________
Rodzinie pani Beaty też mogą Państwo pomóc. Potrzebna jest lodówka meble do pokoju dzieci, telewizor dla dzieci komputer. Wpłat można dokonywać na konto: Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej Bank PKO BP nr rachunku
94102028920000590205899317 z dopiskiem „ Dla rodziny pani Beaty” . Pracownik koordynujący: Rafał Basista tel. 509 760 799.

WIDEO: Magnes. Kultura Gazura - odcinek 17

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski