Z pozycji gracza
Paradoksalnie środowa decyzja RPP o podwyżce stóp procentowych nadała notowaniom giełdowym wigoru. Indeksy systematycznie rosną, a spółki z sektora TMT w zwiększającym się tempie odrabiają straty z ostatnich pięciu miesięcy. Komentatorzy szukając uzasadnienia tego faktu korzystają ze standardowego tłumaczenia: rozmiary podwyżki były takie, jak przewidywali inwestorzy i została ona uwzględniona w kursach. Inni zwracają uwagę na fakt, że najprawdopodobniej jest to kończąca cykl podwyżka, a teraz inflacja zacznie maleć, co spowoduje, że stopy będą systematycznie obniżane. Trochę to przypomina zaklinanie deszczu. Wiele czynników inflacjogennych nie zanikło, gdyż część z nich jest wbudowana w tkankę naszej gospodarki, a część zupełnie niezależna od kogokolwiek z krajowego podwórka. Gdy w czwartek zobaczyłem, jak cena ropy naftowej przekracza na świecie 35 dolarów za baryłkę, przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Do podwyżki cen paliw związanych z rosnącą akcyzą za kilka dni dojdzie kolejna, związana z ruchem cen paliw na światowych giełdach. Zauważyłem, że już mało kto pamięta o tym, że jeszcze 20 miesięcy temu baryłka ropy kosztowała 10 dolarów. Skojarzenia z latami 70. są oczywiste. Wtedy koniec wojny wietnamskiej i kolejne szoki naftowe pchnęły światową gospodarkę w recesję, a inflacja siała spustoszenie na kontach i w kieszeniach przede wszystkim zwykłych ludzi. Jeżeli ceny paliw będą nadal rosły, to na zmniejszenie inflacji będziemy jeszcze długo czekać. Oczywiście wzrost wydatków dewizowych za ropę naftową zaszkodzi na pewno naszemu i tak fatalnemu bilansowi handlowemu. Prawdopodobieństwo kryzysu walutowego w ciągu najbliższego roku jest wcale nie małe. Jak uczy historia, wysokie stopy są pewnym gwarantem braku spekulacyjnych ataków na walutę słabych ekonomicznie krajów.