Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dobry dzieciak, tylko zagubiony

Redakcja
Patryk Małecki - wulkan emocji FOT. WACŁAW KLAG
Patryk Małecki - wulkan emocji FOT. WACŁAW KLAG
O wyjeździe na Jasną Górę Patryk Małecki marzył od dawna. - Kilka razy nalegał, żebyśmy się wybrali. W końcu znalazłem trochę czasu podczas wakacji - wspomina ks. Piotr Pochopień, przyjaciel piłkarza.

Patryk Małecki - wulkan emocji FOT. WACŁAW KLAG

Na boisku diabeł wcielony, poza nim rozmodlony dobroczyńca. W krakowskiej Wiśle mają dość wycenianego na 2,5 miliona euro piłkarza. Kariera 23-letniego Patryka Małeckiego znalazła się na zakręcie.

 

Mieli tylko pomodlić się pod obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej i wracać. - Ale jak człowiek zabiega o kontakt z Bogiem, to Bóg daje więcej niż można by oczekiwać - dodaje duszpasterz. - Na miejscu okazało się, że za dziesięć minut rozpocznie się msza święta i ja będę mógł się przyłączyć do miejscowych księży. Założyłem ornat i powiedziałem Patrykowi, że odprawię ją w jego intencji. On się wyspowiadał, przyjął komunię. A po mszy trafiliśmy przypadkiem na dwóch zakonników, którzy interesują się piłką nożną. Oprowadzili nas po klasztorze, obejrzeliśmy cele, w których mieszkają. Wieczorem, w gronie 150 zakonników, zjedliśmy kolację. Patryk był pod wielkim wrażeniem tego, co przeżył.

W rewanżu 23-letni piłkarz zaprosił nowych znajomych do Krakowa, obiecał, że pokaże im stadion Wisły, zaprowadzi do szatni. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda mu się spełnić obietnicę. Właśnie za niesubordynację został zawieszony do końca sezonu i klub zamierza go sprzedać.

Patryk wychowywał się tylko z matką, rodzice rozeszli się, gdy był bardzo małym dzieckiem. Dziś mówi o tym niechętnie, rzuca, że nie chce mieć z ojcem nic wspólnego. Żyli w biedzie, matka pracowała od rana do nocy, a i tak czasem na jedzenie nie starczało. Pożyczała pieniądze po znajomych i czuła się z tym bardzo źle. Chłopak szybko się usamodzielnił, jako dziesięciolatek ciułał grosz do grosza myjąc samochody i zbierając makulaturę. Dzisiaj, gdy jako piłkarz drużyny mistrza Polski zarabia rocznie po kilkaset tysięcy złotych, nie pozwala matce pracować. Kupuje jej niezbędne rzeczy, wysyła pieniądze. - Wystarczająco się w życiu naharowała - powtarza.

W Krakowie mieszka od jedenastu lat. Pochodzi z Suwałk, w niewielkim klubie Wigry, w którym trenował od szóstego roku życia, wypatrzył go pochodzący z tamtych stron obecny prezes Wisły Bogdan Basałaj. Przenosiny na drugi koniec Polski nie były łatwe. 13-latek musiał zamieszkać w internacie, gdzie panowały zupełnie inne zasady niż w prowadzonym po bożemu domu. Szybko nauczył się ich przestrzegać. - Starsi pili, to trzeba było się z nimi napić - wspominał. - Miałem czternaście albo piętnaście lat jak po raz pierwszy spróbowałem alkoholu. Zaczęły się regularne wypady na dyskoteki i imprezy.

Balangi, nieprzespane noce, bójki, coraz większa frustracja wyładowywana na rywalach i sędziach... Jeden z kolegów, który podczas treningu zaczął mu docinać i obrażać matkę, skończył w szatni ze wstrząśnieniem mózgu. Ale jak Patryk wychodził na boisko to trenerzy cmokali z zachwytu. W meczach trampkarzy i juniorów strzelał po kilka bramek. Wtedy zwrócił na niego uwagę rumuński trener Wisły Dan Petrescu.

- Wziął mnie do pierwszej drużyny. Zobaczyłem, jak ciężko się tam trenuje i zrozumiałem, że nie dam rady, jeśli ciągle będę balował. Wziąłem się za siebie i od tamtej pory najważniejsza jest dla mnie piłka - przekonuje. - Teraz rzadko pijam alkohol, w sezonie nawet kropli wina, zero piwa. W przerwie między rozgrywkami, jak spotkam się z przyjaciółmi, to coś wypiję. Wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba znać umiar.
Niewielu wierzy w te słowa. Powątpiewa też Franciszek Smuda, który do reprezentacji Polski powoływał go tylko pod presją mediów lub kibiców Wisły. Na zgrupowaniach prawił mu kazania ("jeśli choć raz mnie skrytykujesz, do końca życia u mnie nie zagrasz") i upokarzał wpuszczaniem na ostatnie minuty meczu. Małecki cierpliwie to znosił, bo chciał zagrać na mistrzostwach Europy. W końcu nie wytrzymał. Palnął, że Smuda słucha gości po pięćdziesiątce, którzy siedzą w ogródkach na krakowskim Rynku i za postawioną kawę są gotowi sprzedać każdą plotkę. Wielce zasłużeni piłkarze, którzy zdobywali trofea dla Wisły, gdy Małeckiego jeszcze nie było na świecie, poczuli się urażeni. Andrzej Iwan, uczestnik mistrzostw świata z 1978 i 1982 roku, publicznie wysyłał krnąbrnego chłopaka na kozetkę do psychoanalityka.

Małecki go nie posłuchał. Wtedy miał już miejsce w jedenastce Wisły, był jedną z najważniejszych postaci ekstraklasy. Utemperował go trener Maciej Skorża. - Przegadaliśmy wiele godzin i nauczył mnie być bardziej pokornym - wspominał gracz. Ale wiosną 2010 roku Skorża został z Wisły zwolniony i zastąpił go Henryk Kasperczak. Kilka miesięcy później drużyna przygotowywała się do sezonu w Niemczech. Przy charyzmatycznym Kasperczaku młodzi piłkarze nie śmieli nawet podnieść oczu, ale Małecki do nich nie należał. Gdy podczas sparingu z drużyną Hannoveru 96 trener posadził go na ławce rezerwowych i nakazał wejść na boisko w drugiej połowie, piłkarz ostentacyjnie odmówił. Kasperczak mógł się poczuć osobiście urażony. Bo to on kilka lat wcześniej, gdy wiślaccy trenerzy juniorów chcieli Patryka po kolejnej rozróbie wyrzucić z klubu, zapytał: "To talent? No to jak talent, niech zostanie". Ściągnął na rozmowę ze Słupska do Krakowa matkę piłkarza, wprowadził nad nim ścisły nadzór. I uratował dla piłki.

Latem 2010 roku Małecki otrzymał od Kasperczaka kolejną szansę. Zapłacił karę, ukorzył się, wydał oświadczenie, które kończyło się słowami: "Obiecuję, że nigdy więcej taka sytuacja się nie powtórzy".

Ale wkrótce znów eksplodował. Na stadionie Cracovii niemal rzucił się na dziennikarza, który napisał kilka zdań nie po jego myśli. Podczas kolejnych derbów Krakowa zwyzywał Burundyjczyka Saidiego Ntibazonkizę, a krakowska prokuratura wszczęła dochodzenie, doszukując się przejawów znieważenia z powodu przynależności rasowej. - Nie jestem rasistą. Ntibazonkiza pierwszy mnie kopnął. Użyłem ostrych, niecenzuralnych słów wobec niego, za co przeprosiłem. Takie rzeczy podczas gry zdarzają się nawet najspokojniejszym piłkarzom. Sam jestem często obrażany na stadionach - tłumaczył.

Istotnie, w ostatnich latach w Polsce nikogo bardziej nie prowokowano. Ale grał coraz lepiej i wyglądało na to, że sobie z tą presją radzi. Czuł się mocny niczym jego nowy idol - "Silny" z filmu "Wojna polsko-ruska".
Puściły mu nerwy, gdy po słabym występie usłyszał gwizdy pod swoim adresem na stadionie Wisły. Był w szoku, że w taki sposób zachowali się także "jego" fani. Wyszedł z szatni do reporterów i zwymyślał kibiców od "pikników", wysyłając ich na drugą stronę Błoń. Upomniany przez prezesa klubu wystosował przeprosiny do fanów. Ale zdania nie zmienił: - Przeprosiłem tylko tych ludzi, którzy siedzieli tam i nie gwizdali na mnie, bo 20 tysięcy nie może gwizdać. Były tam też dzieci. Na drugi dzień przemyślałem to. Tych, którzy gwizdali na mnie i krzyczeli pod moim adresem pewne słowa, nie chcę znać i tyle.

Ojcowie paulini, których Małecki odwiedził w Częstochowie, nie mogli uwierzyć, że to ten sam chłopak, o którym tyle złego się nasłuchali. - Na boisku jesteś jak diabeł wcielony, a poza nim zupełnie inny z ciebie człowiek - usłyszał od nich.

No, ale czy diabeł wcielony po każdym strzale na bramkę patrzy w niebo i wykonuje dziękczynny znak krzyża? Albo tatuuje sobie na przedramieniu postać papieża i obnosi się z wizerunkiem Jana Pawła II na podkoszulku? - Codziennie chodzę do kościoła pomodlić się. A papież jest dla mnie wzorem - tłumaczy Małecki. Po tragicznej śmierci Lecha i Marii Kaczyńskich zdobył zaproszenie do kościoła Mariackiego, bo koniecznie chciał oddać hołd prezydenckiej parze...

Ks. Piotr Pochopień, jedyny na świecie licencjonowany piłkarski menedżer w sutannie, zna Patryka od sześciu lat. - Działacze Wisły poprosili mnie, bym pojechał z drużyną na turniej o Puchar Jana Pawła II do Rzymu. Po chłopakach wiele nie oczekiwałem. Ale byłem mile zaskoczony, bo gdy ogłosiłem, że codziennie o 9.30 rano będę odprawiał mszę, wielu chętnie na nią przychodziło. Wśród nich był Patryk - wspomina. - Uważam, że jego religijność nie jest udawana. Wyniósł ją z rodzinnego domu. Wiem, że w Krakowie codziennie chodził pomodlić się do ojców dominikanów, ale gdy go tam wyczaili kibice, zmienił kościół. Bo nie o rozgłos mu w tym chodzi. Tak samo jest z jego dobroczynnością. Pamiętam, jak podczas parafialnych rozgrywek sportowych wyciągnął z kieszeni dwa tysiące złotych, wręczył mi i powiedział, bym podzielił między chłopaków. "Tylko nie mów, że to ode mnie" - zastrzegł. Innym razem zbieraliśmy pieniądze dla mojej uczennicy, która miała poważny wypadek na motocyklu, jej rodziców nie było stać na leczenie. Nawet go nie prosiłem o pomoc, po prostu gdy o tym usłyszał, podszedł do bankomatu i wyjął dla niej pięć tysięcy.

Bywało, że dzwonili do księdza z krakowskiego klubu prosząc, by wpłynął na zachowanie młodego piłkarza. - Wiele razy rozmawialiśmy, wydawało mi się, że potrafiłem go wyciszyć i coś zaczął rozumieć. Sądząc po tym, co zrobił ostatnio, nie podając trenerowi ręki, a potem odmawiając udziału w meczu, chyba się pomyliłem. On działa impulsywnie, reaguje złością pod wpływem emocji, a potem zachowuje się jak dziecko, któremu jest przykro, że zawiodło rodzica. I wtedy przeprasza, naprawdę jest mu wstyd. Patryk wychowywał się bez ojca, w dzieciństwie brakowało mu silnej ręki. Jestem pewien, że nie ma problemu z alkoholem, nie pali papierosów. To dobry dzieciak, tylko zagubiony. Czasem byłem u niego nawet przez kilka dni, rozmawialiśmy o wielu sprawach. Zastanawiam się, czy to nie kwestia towarzystwa, w którym się obraca, może ktoś ma na niego zły wpływ? - mówi ks. Pochopień.
 

Kiedyś Patryk miał dziewczynę, ale chyba nie była dla niego stworzona. - Przecież jak się kogoś kocha, to chce się z nim być jak najczęściej, wspierać go. A jej się nawet na mecze, w których grał, nie chciało przychodzić - usłyszeliśmy od jednego z dobrych znajomych piłkarza.

Matka Małeckiego mieszka w Suwałkach, ale stara się bywać na każdym meczu syna, co jakiś czas przyjeżdża do Krakowa na dłużej. To dzięki jej zaradności Patryk nie roztrwonił niemałych przecież pieniędzy, kupił i umeblował mieszkanie.

Po odejściu Piotra Ćwielonga do Śląska Wrocław w Wiśle nie ma bliskich przyjaciół. Zresztą większość piłkarzy pierwszej drużyny stanowią teraz obcokrajowcy, a on nie zna żadnego języka, w Szkole Mistrzostwa Sportowego do nauki się nie przykładał. Dobrze za to żyje z kibicami Wisły, to znaczy z tą grupą najgłośniejszych, najmniej pokornych, których nie wysyłał na drugą stronę Błoń. W ubiegłym roku, gdy nie mógł zagrać w jednym z meczów, poszedł na trybunę do "młyna" i z mikrofonem w ręku dyrygował dopingiem. Był wśród swoich i cieszył się jak dziecko, któremu ktoś sprawił wymarzony prezent.

Jakże inaczej wygląda kadr z jego ostatniego występu dla ukochanej Wisły. 16 lutego krótko przystrzyżony chłopak, schodząc przedwcześnie z boiska, kopie ze złością w leżący na ziemi przedmiot i znika w tunelu prowadzącym do szatni. Nikt na wypełnionym 20 tysiącami widzów stadionie nie skanduje jego nazwiska, nikomu nie przychodzi do głowy, że być może w koszulce "Białej Gwiazdy" widzi go po raz ostatni.

KRZYSZTOF KAWA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski