Po posiłku i kilku rytualnych czynnościach – czytaniu porannej gazety czy pozostawieniu pocałunku na czole żony – mężczyzna odwozi dzieci do szkoły i udaje się do pracy. W ten oto sposób spełnia obowiązki głowy rodziny.
Ten typowy obrazek z życia amerykańskiej rodziny – ukształtowanej na wzór patriarchalnego modelu – powracał na przestrzeni ostatnich lat w wielu filmach. Konwencjonalni bohaterowie, wypełniający narzucone przez społeczeństwo sztywne role – matek i ojców – pojawiali się między innymi w takich filmach jak „Godziny” czy „Droga do szczęścia”. Ich twórcy dekonstruowali mit mieszkającej zwykle na przedmieściach, amerykańskiej rodziny.
Reżyserzy dwóch wspomnianych filmów skupiali się na problemach kobiet – przedstawionych jako ofiary ówczesnych czasów. Te ulegały jednak zmianie. Efektem społecznej ewolucji jest film „Gdybym tylko tu był” Zacha Braffa, który – podobnie jak w swoim poprzednim filmie „Powrót do Garden State” – zagrał w nim główną rolę. Jest jednak prawie dziesięć lat starszy od poprzedniego bohatera i boryka się z zupełnie innymi dylematami.
Ojciec dwójki dzieci i kochający mąż nie może odnaleźć się w tej roli. Żyje marzeniami o przeszłości, kiedy błogi rytm jego życia wyznaczał brak obowiązków, odpowiedzialności za najbliższych i pełna wolność. Kiedy to upajał się jedynie widokiem przyszłej żony, spędzając z nią całe dnie na kalifornijskiej plaży. Czar jednak prysł po ślubie. Pojawiły się dzieci i obowiązki, których bezrobotny bohater (w przeciwieństwie do swojej pracującej żony) nie potrafi udźwignąć.
Nie dorósł do bycia mężem i ojcem? A może nie został do tego właściwie przygotowanych przez rodziców?
Bohater musi zrozumieć, że rozwiązanie jego życiowych problemów nie polega na szukaniu winnych, a na uświadomieniu sobie, co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze. W ustaleniu priorytetów pomoże mu choroba ojca i czyhająca na horyzoncie śmierć.
Zach Braff przyzwyczaił swoich miłośników do bezpretensjonalnego, autorskiego podejścia do rzeczywistości; dalekiego od banału, pełnego świeżych obserwacji, odbijającego się od hollywoodzkiej sztampy, nieprzewidywalnego i przyprawionego ironicznym poczuciem humoru, w którym znakomity dobór muzyki budował intymny nastrój przedstawionego świata.
W „Gdybym tylko tu był” niby zastosował podobne chwyty, ale nie oddziałują już one na widza z taką siłą jak w „Powrocie do Garden State”.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?