Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dokładnie sto lat temu przed południem mieszkańców centrum Krakowa obudził wybuch bomby. Kolejny ładunek eksplodował dwa tygodnie później

Marcin Banasik
Marcin Banasik
Bomba wybuchła na progu kamienicy przy ul. Studenckiej 3
Bomba wybuchła na progu kamienicy przy ul. Studenckiej 3 Andrzej Banaś
21 kwietnia 1923 r. o 11 w nocy mieszkańców ul. Studenckiej poderwał na nogi potężny huk. Na progu kamienicy pod nr. 3, będącej własnością rektora UJ Władysława Natansona, eksplodowała bomba. Zniszczeniu uległa brama, szyby posypały się aż do Loretańskiej. O przyczynach i sprawcach zamachu krążyły najróżniejsze wersje.

70 % firm wskazuje problem ze znalezieniem specjalistów

Kto podłożył bombę?

Lokalne gazety w zależności od opcji politycznej, tej czy tamtej, przydawały większe prawdopodobieństwo - Niemcy, Żydzi, endecy, komuniści. Śledztwo, choć prowadzone energicznie, jak zapewniała policja, nie doprowadziło do wykrycia sprawców. 2 tygodnie później w hotelu Abrahama Kellera przy Krakowskiej 23, w którym znajdował się lokal żydowskiego "Bundu", wybuchła kolejna bomba. Nabój, w ocenie eksperta, sporządzono podobnie jak ten użyty na Studenckiej, z nitrogliceryny z domieszką bawełny strzelniczej.

Trzecia eksplozja wstrząsnęła domami przy ul. Orzeszkowej wieczorem 16 maja. Bomba wybuchła pod nr. 7, w siedzibie wydawnictwa syjonistycznego "Nowego Dziennika", demolując pomieszczenia redakcji. Szczęściem nie było w niej nikogo. Nazajutrz policja przeprowadziła rewizję w mieszkaniach 4 aktywistów młodzieży wszechpolskiej, studentów wydziału lekarskiego UJ. Ich samych zatrzymano, poddano kilkugodzinnemu przesłuchaniu i zwolniono. Miasto owładnęła nerwowa atmosfera. Policja zasypywana była donosami i anonimami.

Naśladowcy z Warszawy

Wieść o "bombiarzach" w Krakowie obiegła prasę w całym kraju inspirując naśladowców. 23 maja wybuchły bomby w Warszawie, w budynkach redakcji "Gazety Porannej" i "Rzeczpospolitej". Ładunki były dużo silniejsze niż w Krakowie, szkody znaczne. Na szczęście i tu obyło się bez ofiar. Niestety, kolejny zamach, nazajutrz, w budynku Bratniej Po- mocy na UW, okazał się tragiczny. Zraniony profesor Orzelski zmarł w wyniku rozległych obrażeń. Jako podejrzanych zatrzymano dwóch nacjonalistów litewskich. Istotnie, zamachy ustały. Nie ma jednak w prasie z tego okresu żadnej wzmianki o dalszych wynikach tego dochodzenia, które najpewniej umorzono.

Kilka miesięcy później w sprawie nastąpił bowiem nieoczekiwany, dramatyczny zwrot, kierujący śledztwo na inne tory. 13 października o 9 rano potworny huk dosłownie wstrząsnął Warszawą. Był słyszany aż w Skierniewicach. Na Krakowskim Przedmieściu, Nowym Świecie i okolicy nie ostała się ani jedna szyba. Fala wstrząsów przeszła po drugiej stronie Wisły, wzdłuż Pragi powodując zarysowanie ścian wielu domów. Eksplodował skład amunicji w Cytadeli. Jego zapasy wojskowi obliczali na 200 wagonów. Nad miastem unosiły się chmury czarnego, gryzącego dymu. Wybuchła panika, zapanował kompletny chaos. Zginęło kilkadziesiąt osób, blisko trzysta było rannych.

Bombiarzy skazano na karę śmierci

Sprawców tego zamachu ujęto w ciągu kilkunastu dni. Już od pewnego czasu policja śledziła ich jako potencjalnych terrorystów. Byli to oficerowie WP, o skrajnie lewicowych poglądach: W. Bagiński, instruktor szkoły zbrojmistrzów, specjalista od demontażu pocisków artyleryjskich, i A. Wieczorkiewicz z ekspozytury II oddziału sztabu generalnego w Krakowie. Ich proces odbył się listopadzie 1923 r. Obu skazano na karę śmierci, zamienioną w drodze łaski na więzienie. W 1924 r. Rosja Sowiecka zaproponowała ich wymianę na polskich zakładników. W drodze ku granicy zostali zastrzeleni przez konwojenta Józefa Muraszkę.
24 maja 1925 r. przed południem przy ul. Gołębiej, w budynku konsulatu czeskiego (dziś użytkowanym przez polonistykę UJ) pojawił się 55-letni Jan Lech, były pracownik odlewni żeliwa na Morawach.

W 1900 r. uległ tam wypadkowi, rząd czeski wypłacał mu z tego tytułu skromny zasiłek. Ale od przeszło roku wypłatę zapomogi wstrzymano, pozbawiając go środków do życia. W konsulacie Lech zachowywał się agresywnie. Wymyślał grubiańsko urzędnikom, więc woźny konsulatu wyprowadził go siłą i wypchnął za bramę. Wówczas Lech wydobył rewolwer i postrzelił śmiertelnie woźnego, a potem przez okno wrzucił do konsulatu bombę własnej roboty. Na szczęście nie eksplodowała. Prócz rewolweru znaleziono przy nim bagnet i tzw. obrzyna, karabinek manlichera z obciętą lufą. Zeznał, że rewolwer i manlichera miał od wojny, zaś materiały wybuchowe z bomby lotniczej znalezionej na Prądniku Czerwonym. Zabrał ją do domu, rozebrał i sporządził granat z wojskowej manierki.

Maniak materiałów wybuchowych

W opinii oficera z okręgowego zakładu uzbrojenia, pocisk zaopatrzony w trzy zapalniki wykonany został fachowo i tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności nie eksplodował. W mieszkaniu Lecha znaleziono kilkanaście rurek z materiałami wybuchowymi. W opinii sąsiadów Lech był "maniakiem na punkcie kolekcjonowania i wytwarzania materiałów wybuchowych". Na przesłuchaniu robił wrażenie zaburzonego psychicznie. Jak się okazało, już w r. 1919 przebywał na leczeniu w Kobierzynie, skąd odebrała go żona, deklarując, iż otoczy męża opieką. Następstwa tej decyzji były jednak fatalne.

Wzrósł koszt produkcji wędlin

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Dokładnie sto lat temu przed południem mieszkańców centrum Krakowa obudził wybuch bomby. Kolejny ładunek eksplodował dwa tygodnie później - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski