Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dom pachnący przyprawami

Jolanta Ciosek
Teresa Starmach była wiceprezydentem Krakowa w latach 1998–2002
Teresa Starmach była wiceprezydentem Krakowa w latach 1998–2002 FOT. WOJCIECH MATUSIK
Znani seniorzy. Rodzina? Najważniejsza pod słońcem – mówi była wiceprezydent Krakowa Teresa Starmach.

Jest rodowitą krakowianką, pochodzącą z niezwykle barwnej rodziny. Jej imienniczka Teresa jest żoną jedynego brata Andrzeja – znanego marszanda sztuki, który wraz z żoną prowadzi wspaniałą galerię.

Bratanice też tworzą już legendę rodzinnego klanu: Ania – absolwentka historii sztuki, znana jest z zamiłowania do kulinariów i telewizyjnych programów typu Master Chef, Agata, studentka ASP, wspina się po ściankach, a Kasia doradzała w Europarla­mencie. I wreszcie nasza bohaterka Teresa Starmach, wiceprezydent Krakowa ds. edukacji za czasów prezydentury Andrzeja Gołasia.

Od roku 1980 działaczka „Solidarności”, brała udział w zakładaniu nauczycielskiej ,,Solidarności”. Od 1981 do 1998 zasiadała w zarządzie Regionu Małopolska NSZZ „S”. Od lat związana z Platformą Obywatelską.

Kolory dzieciństwa

– Moim pierwszym wspomnieniem z dzieciństwa jest pan Lauer, przedwojenny właściciel kamienicy, w której mieszkaliśmy, pobierający co miesiąc czynsz, którego wszyscy traktowali z wielkim szacunkiem. Był też objazdowy „ostrzyciel” noży i inkasent sprawdzający zużycie prądu. Ich wizyty pamiętam doskonale, bo wnosili koloryt w codzienne życie – opowiada mi Teresa Starmach.

Jej rodzina ze strony ojca pochodzi z Dąbia, a prababka była Węgierką. Na terenie dzisiejszej alei Pokoju ciotki i babki Teresy miały ogrody, gdzie rosły truskawki i poziomki.

– Na Dąbie, do tych ogrodów i moich ciotko-babć jeździłam na wakacje. Babcia miała drewniany dom blisko Wisły. Cała moja rodzina ze strony ojca i mamy to rodowite krakusy. Nie miałam babci na wsi – nie licząc Dąbia – i byłam nieszczęśliwa, że nie mogę jeździć na wieś na wakacje. Ojciec był miłośnikiem Krakowa, przede wszystkim jego historii, a także geografii. Stąd też w każdą niedzielę, po kościele, mama szła do domu gotować obiad, a tata zabierał mnie i Andrzeja na zwiedzanie miasta. Znaliśmy niemal każdy zakątek Krakowa, bo ojciec miał niebywałą wiedzę historyczną – był chodzącą encyklopedią.

Wstępowaliśmy też do ciotki Heleny, która robiła najlepsze lody na świecie. Nadszedł czas, że dąbskie łąki zabrano pod budowę linii tramwajowej, a dom ojca wyburzono i postawiono tam bloki. Dlatego ojciec marzył o własnym domu i wreszcie kupił ten na Woli Justowskiej, gdzie mieszkam do dziś. Z kolei babcia ze strony mamy i nasza mama urodziły się na Grodzkiej, czyli w sercu miasta. Kiedy zamieszkaliśmy w domu na Woli Justowskiej, to babcia zawsze powtarzała ojcu: Chłopie, a gdzieżeś ty mnie wywiózł! Na wieś, przecież tu kury gonią.

Rodzinne tradycje

Tradycją w rodzinie mamy było handlowanie. Prababcia handlowała na rynku krakowskim, babcia na placu Szczepańskim, a mama na Starym Kleparzu, sprzedając warzywa. Stąd też Andrzej twierdzi, że tabliczki mnożenia nauczył się właśnie na Kleparzu, pomagając mamie w handlu.

– Andrzej to wręcz kochał, fantastycznie sprzedawał kapustę, w przeciwieństwie do mnie. Gdyby mama miała swój „biznes” w dzisiejszych czasach, to zapewne zostałaby bizneswoman pierwszej klasy. Ja wolałam ugotować obiad i to pozostało mi do dziś.

A jak wyglądało wspólne życie rodzinne dwóch silnych osobowości: Teresy i Andrzeja?

– Żyliśmy raczej w zgodzie. Tłukliśmy się bardzo rzadko, a to zapewne dlatego, że rodzice wciąż mi powtarzali: Ustąp mu, bo jesteś starsza. To było moje przekleństwo. Jednym z nielicznych naszych „przestępstw” były ucieczki z domu do kina Wanda i Gwardia. Wyłaziliśmy przez okno, nieraz na dwa seanse dziennie. Z kolei w gotowaniu zawsze eksperymentowałam, ćwicząc „na Andrzeju” nowości. On skarżył się na moją jajecznicę z pokrzywami zbieranymi na Plantach. To był fantastyczny czas młodości.

Przez Beczkę do autorytetów

Ojciec chciał, by Teresa została inżynierem. Poszła na AGH, na kierunek elektryczny, ale z biedą wytrzymała rok. Stąd przeszła na WSP i ukończyła studia na Wydziale Matematyczno-Fizyczno-Technicznym oraz podyplomowe z fizyki na UJ. Od 1973 r. do przejścia na emeryturę uczyła fizyki w XV LO.

– Muszę powiedzieć, że zawodowo ukształtowały mnie na pewno studia, natomiast harcerstwo i duszpasterstwo akademickie u dominikanów, czyli Beczka ukształtowały mnie jako człowieka. Zarówno Andrzej jak i ja jesteśmy z Beczką związani do tej pory. Stamtąd czerpaliśmy siłę do działania i wiedzę. Nigdy nie zapomnę pierwszego wykładu księdza profesora Tischnera, z którego nic a nic nie rozumiałam. Wtedy wiedziałam: trzeba się douczyć, by zgłębić tego wspaniałego człowieka. Moja wizyta w Łopusznej i jego kazanie wygłoszone gwarą – to było coś na kształt olśnienia.

Poprzez Beczkę mieliśmy wówczas dostęp do największych autorytetów, które głosiły kazania czy rekolekcje. To byli ludzie różnego pochodzenia duchowego: katolicy, protestanci, prawosławni. Cudowne, mądre spotkania. I ojciec Tomasz Pawłowski wspaniały nasz przywódca. To te czasy zaprowadziły mnie do „Solidarności” zaraz po jej powstaniu. Zaangażowałam się w działalność po uszy, byłam m.in. delegatem na zjazd regionalny i zostałam wybrana do Zarządu Regionu. Dziś wielu spraw wywalczonych przez ,,Solidarność” nikt nie pamięta, jak choćby przywrócenie w szkołach prawdziwej, a nie zakłamanej przez komunistów historii. Solidarność była lekarstwem na wiele niedostatków bytowych.

Opozycja i ,,skok przez płot”

Jak żartuje pani Teresa, w pewnym momencie „przeskoczyła płot” i została wiceprezydentem Krakowa. – Widać, coś w tych elektrykach jest.

Wcześniej Teresa zaangażowała się w działalność opozycyjną. Z domu wyniosła wychowanie w duchu patriotyzmu i to kontynuowała też w swoim życiu. W okresie stanu wojennego działała w podziemiu, swoim maluchem woziła bibułę i różne sławy opozycji, jak Lis, Bujak, Hardek czy Pinior.

– Jestem dumna z moich znajomych. Nikt nigdy nie odmówił mi mieszkania na nocleg czy tajne spotkania, a przecież to wszystko było nielegalne. Przez cały czas stanu wojennego kolportowaliśmy książki, zbierali składki dla rodzin internowanych. W zakresie pomocy współpracowałam z kurią krakowską, dostarczając wsparcie osobom ukrywającym się. Nieraz z piwnicy mamy podkradłam przetwory, które szły w ludzi. Józio Pinior przekazał na naszą działalność część pieniędzy ze słynnych 80 milionów, które ukrywał w klasztorze ojciec Andrzej Kłoczowski, a biskup Życiński odbierał ode mnie pocztę, którą przekazywał z kraju za granicę. Takie persony kryły się za naszą działalnością.

,,Dużo jemy i dużo działamy”

Niesienie pomocy innym pozostało pani Teresie do dziś. Nie chce o tym mówić, bo jest osobą bardzo skromną, ale ma podopieczną, której pomaga. Podczas pracy w szkole też ma pod swoją opieką dzieci niepełnosprawne, którym poświęca wiele serca.

Ważny jest czas wicepre­zydentury pani Teresy, który tak wspomina: – Jako wiceprezydent przeprowadziłam z sukcesem reformę edukacji wprowadzającą do systemu oświaty gimnazja. Dzięki mojemu zaangażowaniu wybudowano 18 sal gimnastycznych, 3 przedszkola, a wiele placówek oświatowych zostało zmodernizowanych i wyremontowanych. Kiedy liczne instytucje kultury zostały przejęte przez samorząd krakowski, to dzięki mojej zapobiegliwości zawsze miały odpowiednie środki na swoje funkcjonowanie. Z tego jestem dumna – mówi i dodaje: – Dziś największą radość sprawia mi najnowocześniejsza w Polsce Małopolska Szkoła Gościnności w Myślenicach, kształcąca ludzi obsługi turystycznej, która powstała dzięki moim staraniom, Małopolski Festiwal Zawodów w Krakowie oraz praca z niepełnosprawnymi dziećmi.

Kucharzenie i przetwórstwo domowe to wspólna działka wszystkich pań w rodzinie Starmachów. Już po 15 lipca zakłada się ogórki do słoików, potem są soki, konfitury. A słynne pierogi, szarlotki i pasztety w wykonaniu pani wiceprezydent nie mają równych (jadłam, wiem, co piszę). W okolicach świąt pani Teresa wypieka multum pasztetów, po które przychodzą znajomi, przyjaciele i różne znakomitości Krakowa. To jest dom pachnący przyprawami, zapachami świetnej kuchni.

A rodzina? – Najważniejsza pod słońcem. Szczególnie taka jak nasza, typu włoskiego, jak zawsze mówi Ania: dużo jemy, dużo krzyczymy, każdy lubi rządzić, mówimy wszyscy naraz i dużo działamy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski