Urodził się w Krakowie, ale futbolową przygodę zaczynał w województwie świętokrzyskim. Jako piłkarz doszedł do II ligi, grał w Błękitnych Kielce, w latach 80. i 90. solidnym klubie, który w mieście konkurował Koroną.
– Szybko zdecydowałem, że będę trenerem, ale chciałem też grać – i tak w 1987 roku trafiłem do czwartoligowej Sarmacji Będzin, jako grający szkoleniowiec. W klubie tym odniosłem pierwszy sukces, bo moim podopiecznym był Adam Bała, który trafił później do GKS Katowice i grał w europejskich pucharach. Miło patrzyło się w telewizji, jak ten zawodnik radził sobie na najwyższym poziomie – wspomina Marek Kowalski.
Trzykrotnie pracował w Sparcie Kazimierza Wielka. – Tam mieszka moja rodzina, a ja obecnie uczę wychowania fizycznego w miejscowym gimnazjum. Najpierw byłem grającym trenerem. Zespół spadł do klasy A, szybko awansowaliśmy i byliśmy czołową drużyną w klasie okręgowej. Za trzecim razem byliśmy blisko awansu do trzeciej ligi, odpadliśmy z rywalizacji w końcówce sezonu. Sportowo byliśmy najlepsi, ale klubu nie stać było na grę w trzeciej lidze – opowiada.
Trener Kowalski z powodzeniem szkolił też piłkarzy w innych świętokrzyskich klubach: Victorii Skalbmierz, Świcie Działoszyce, MKS Busko-Zdrój. W Małopolsce utrzymał w piątej lidze Słomniczankę, a Pogoń Skotniki w klasie okręgowej. Z Clavią Świątniki Górne awansował do klasy A, ze Zwierzynieckim zajął 7. miejsce w lidze okręgowej. Pracował też w JKS Zelków, a obecnie szkoli podkrakowską Michałowiankę.
– Cenię sobie pracę w Zwierzynieckim. Dla trenera z Kazimierzy Wielkiej angaż do tak znanego klubu był sukcesem. Myślę, że odpłaciłem za zaufanie, bo zająłem z zespołem najlepsze miejsce w lidze w historii klubu. Natomiast Pogoń Skotniki przejmowałem, gdy była na ostatnim miejscu w tabeli. Potem staliśmy się rewelacją rundy wiosennej – wspomina.
Gdy pytamy o największe atuty w pracy szkoleniowej, odpowiada: – Potrafię znaleźć nić porozumienia z piłkarzami, przychodząc do klubu bardzo rzadko sprowadzam zawodników. Raczej daję szanse tym, którzy są. Może to zabrzmi nieskromnie, ale trochę też wyprzedzam futbolowe trendy, choć jest w tym... sporo przypadku. W Zwierzynieckim miałem w składzie jednego napastnika. Klubu nie stać było na transfery, więc ustawiłem zespół tzw. diamentem, co później stało się standardem. W Sparcie z kolei miałem trzech dobrych obrońców. Próbowałem grać tradycyjnie na czterech defensorów, ale nie dawało to efektów, więc postawiłem na trójkę stoperów, co jest obecnie bardzo modne – mówi.
Marek Kowalski może liczyć na wsparcie rodziny. Żona Barbara jest kibicem i chodzi na niemal każdy mecz męża. – Z tego względu często w domu mamy dogrywkę – mówi ze śmiechem. Córka Anita skończyła AWF, syn Tomasz grał w piłkę, później został sędzią. Natomiast drugi syn Michał występował w trzecioligowym Dalinie Myślenice, teraz gra w Michałowiance, słuchając poleceń taty.
– Cenię sobie stabilizację, dlatego nie pracowałem w klubach wyższych klas, choć pewne propozycję miałem. Kończąc karierę piłkarską, założyłem firmę i musiałem poświęcić jej sporo czasu, teraz pracuję w szkole i cenię sobie to zajęcie. Być może dane mi będzie pracować na szczeblu centralnym, marzeń o tym się nie wyzbyłem – mówi na zakończenie Marek Kowalski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?