Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dotknięcie iluminacji miłości

Redakcja
Zawodziński - reżyser rozmarzony Fot. Paweł Biegun
Zawodziński - reżyser rozmarzony Fot. Paweł Biegun
Reżyser Waldemar Zawodziński mówi o premierze opery "Madama Butterfly"

Zawodziński - reżyser rozmarzony Fot. Paweł Biegun

- Jest Pan zdenerwowany?

- Nie. Zdenerwowanie przecież nic nie daje.
- Pytam, bo choć ma Pan na swoim koncie wiele dramatycznych i operowych realizacji po raz pierwszy sięga Pan po operę "Madama Butterfly", jedno z najbardziej znanych dzieł w historii teatru.
- Podczas prób z biegiem lat jestem spokojniejszy, skoncentrowany na pracy, nie ulegam panice. Natomiast niezmiennie boleśnie przeżywam premierę. Od lat nie oglądałem żadnej z nich, tak bardzo się denerwuję. Dzień premiery jest dla mnie sądnym czasem.
- Gdzie Pan wtedy jest? W kulisach? Z aktorami?
- Kulisy oddaję inspicjentom, technice i przede wszystkim śpiewakom. To jest już ich świat. Jak potępieniec tłukę się po zakamarkach teatralnych, zaułkach, galeryjkach nad sceną. Zmieniam się w upiora w operze.
- Sięgnął Pan po operę, która od prapremiery w 1904 roku niemal nie schodzi z afiszy teatrów całego świata. Ten utwór reżyserowali najwięksi i śpiewali w nim najwięksi. Czy nie boi się Pan, że już wszystko zostało powiedziane na temat nieszczęśliwej miłości japońskiej gejszy do amerykańskiego żołnierza?
- Taki wybrałem sobie zawód, że ciągle efekty mojej pracy są konfrontowane. Ważne, aby się przyjrzeć innym realizacjom, zastanowić, po co reżyser stworzył taki a nie inny świat na scenie. I skoncentrować się na własnej opowieści.
- Zatem jaka będzie Pańska "Madama Butterfly"?
- Jaka będzie, tak naprawdę zobaczymy na premierze. Bardzo wiele będzie zależało od osobowości śpiewaczki odtwarzającej tytułową rolę. W zależności, która z pań będzie danego wieczoru na scenie, opera będzie się odmieniała.
- Trzem odtwórczyniom - Ewie Biegas, Aleksandrze Chacińskiej i Marii Mitrosz - musiał Pan nadać jednak wspólne cechy.
- Najważniejsze dla mnie to pokazanie bohaterki, która zachwyca tym, co niezmiennie od wieków fascynuje wszystkich, czyli wielką miłością. Ona taką miłość w sobie wzbudziła, miłość, która zachwyca, zdumiewa. Każdy chciałby choćby w znikomej części dotknąć takiej iluminacji miłości, jaka jest jej udziałem. Każdy chciałby być kochany miłością tak wielką lub w sobie doświadczyć tak wielkiej miłości, jaką ona w sobie nosi. Madama Butterfly dla tej miłości wyrzeka się wszystkiego: rodziny, kultury, wiary. W pewnym momencie to miłość określa jej tożsamość.
- Ale też ta miłość skazuje ją na samotność, marzenia, czekanie, a w końcu doprowadza do śmierci.
- Czekanie wyraża wiarę, czekanie jest siłą, daje moc, póki oczekujemy, mamy nadzieję. Są takie postaci...
- ...jak chociażby Penelopa...
- ...że człowiek staje się czekaniem. Później już jej nie chodzi o obiekt miłości. Śmiercią ocala miłość. Nie pozwala jej sobie odebrać. Oczywiście można mówić o śmierci w kategorii honoru, co w dzisiejszych dość cynicznych czasach będzie dla wielu odległe. Ale ta filigranowa postać urasta do miary życiowego giganta. To porażające jak można walczyć o miłość.
- Nie obawia się Pan, że w obecnych czasach pełnych egoizmu i egocentryzmu, gdzie nikt o nikogo nie walczy, postawa głównej bohaterki może być niezrozumiała dla współczesnego widza?
- Życie to jedno, a tęsknoty, marzenia i sny o miłości wielkiej to zupełnie coś innego. Tęskni się na ogół za tym, co nie znajduje się w naszym zasięgu. Jakbyśmy nie etykietowali naszych cynicznych czasów, nie jest to jednak epoka, która nas pozbawiła marzeń.
Rozmawiała: Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski