czyli jak ojciec Punar Bhava pocieszył i uzdrowił baronównę von Zeidlitz
Wroku 1784 Benjamin Franklin, podówczas ambasador Stanów Zjednoczonych w Paryżu, został zaproszony do udziału w pracach specjalnej komisji królewskiej. Zadaniem tego gremium, w którego skład wchodzili również chemik Lavoisier, astronom Bailly i doktor Guillotin, było wydanie opinii w przedmiocie leczniczej, z pomocą magnetyzmu, metody Mesmera. W protokole Franklin zanotował, iż istotnie, w trakcie seansu "osoba ogarnięta konwulsjami wykonuje gwałtowne i mimowolne ruchy wszystkich kończyn całego ciała, ma roztargniony wzrok, wydaje z siebie okrzyki, płacze, czka i śmieje się gwałtownie. Przed albo po konwulsjach występuje stan omdlenia i majaczenia, przygnębienia, a nawet śpiączki". Badający chcąc przekonać się, na ile objawy te wywoływane są przez magnetyzera, przeprowadzili wiele pomysłowych eksperymentów. Wykazały one, że skutki przypisywane magnetyzmowi występowały również wtedy, gdy pacjenci nie byli poddawani magnetyzowaniu, choć sądzili, że tak właśnie było. Z drugiej strony brak było ich reakcji, gdy byli magnetyzowani, ale o tym nie wiedzieli. Wniosek? Czynnikiem powodującym objawy było nie tyle działanie magnetyzera, co przekonanie pacjenta, iż magnetyzer je powoduje.
Tu i teraz ich oczywiście nie rozstrzygniemy. Zajmijmy się więc raczej, na poboczu zagadki hipnozy, uprawą naszej właściwej, kryminalnej działki. W ciągu
200 lat badań nad hipnozą i przy stosowaniu jej w celach terapeutycznych nieustannie dochodziło do nadużyć, czynów nagannych nie tylko z punktu widzenia etyki, ale i prawa karnego. Z jednej strony sumienni, dbali o obiektywizm badacze, z drugiej oszuści, szarlatani, cyniczni wydrwigrosze. A pośrodku osoby trudne do jednoznacznego zakwalifikowania, przedziwne, pełne sprzeczności indywidua, dociekliwi amatorzy pasjonaci ze sporą wiedzą, która wspiera jednak czyny o niejasnych intencjach i dwuznacznej moralności. Przypomnimy dziś historię jednego z nich.
Na przełomie XIX i XX stulecia znaczny rozgłos w Polsce i krajach ościennych zyskał okultysta i hipnoterapeuta Czesław von Czyński. Jedni uważali go za naukowy autorytet w dziedzinie zjawisk paranormalnych, w oczach innych uchodził za zwykłego oszusta i naciągacza. W każdym razie nie był postacią tuzinkową. Nawet w Polskim Słowniku Biograficznym znajdujemy o nim wzmiankę, pióra Ludwika Szczepańskiego, komisarza krakowskiej policji kryminalnej w latach międzywojennych, badającego zastosowanie jasnowidzenia w kryminalistyce. Czyński urodził się w roku 1852 w ziemiańskiej rodzinie w Turzenku, miasteczku położonym wg Szczepańskiego w Galicji, wg innych źródeł w guberni warszawskiej. Zapewne gdzieś na pograniczu, bo sam Czyński niekiedy podawał się za poddanego rosyjskiego, innym razem za austriackiego. W młodości spędził kilka lat we Francji, miał rzekomo studiować medycynę w Paryżu. Znał więc biegle język francuski i uczył go w gimnazjum w Krakowie, gdzie mieszkał do roku 1889. Pełnił nadto funkcję tłumacza przysięgłego przy Wyższym Sądzie Krajowym. W wolnych chwilach zajmował się hipnozą, grafologią, chiromancją, okultyzmem, uprawiał też lecznictwo, stosując sugestię i magnetyzm. Ogłosił drukiem kilka broszur i książek na ten temat, m.in. "Hypnotyzm i magnetyzm" wydaną w roku 1889, a przedstawiającą ówczesny stan wiedzy i badań nad tymi zjawiskami. Czytana dziś bawi staroświeckim stylem i językiem, zawiera też sporo bałamutnych informacji. Autor zaskakuje nas jednak swoją rzetelnością i obiektywizmem w przedstawianiu poszczególnych teorii i szkół. Poglądy i hipotezy uznanych i cytowanych do dziś autorytetów naukowych prezentowane są bezstronnie, z uwzględnieniem ich słabych punktów i krytycznych ocen adwersarzy. Czyński uzupełnia ten przegląd własnymi doświadczeniami i spostrzeżeniami, nie tuszując niepowodzeń, ostrzegając przed nadużyciami i wyciąganiem pochopnych wniosków.
Czyński jednak na tym nie poprzestał. Być może czuł się w Krakowie niedocenianym lub lekceważonym amatorem dyletantem, może obrzydła mu proza belferki, dość na tym, że w roku 1890 spakował manatki i wyjechał do Warszawy. Z tą chwilą zaczyna się mityczna część jego biografii. Z panegiryku na cześć naszego bohatera spisanego przez entuzjastycznego wielbiciela, kryjącego się pod inicjałami E.L., dowiadujemy się, iż w Warszawie i wielu innych miastach Polski wygłaszał odczyty o hipnotyzmie, spotykając się wszędzie z powszechnym entuzjazmem. Jest już profesorem von Czyńskim, z wydziału filozoficznego uniwersytetu lwowskiego, po praktyce w słynnym szpitalu Charite i u nie mniej sławnego profesora psychiatrii Charcota w Salpetriere. Ma za sobą również owocne podróże po Grecji, Turcji, Egipcie i Indiach; wszędzie tam odwiedza centra wschodniego wtajemniczenia. Dostępuje wtajemniczenia z rąk swego mistrza Papusa (Gerarda Encausse, słynnego francuskiego maga i okultysty) i zostaje zaliczony w poczet elitarnego zakonu martynistów. Buja coraz bardziej w astralnych obłokach. Powraca z nich na ziemię jako Punar Bhava, co w przekładzie z sanskrytu oznacza "duszę dążącą do wyzwolenia" i rozpoczyna swą apostolską misję.
Od roku 1892 Czyński występuje z odczytami i seansami hipnotycznymi w Poznaniu i okolicach, potem w miastach Prus. Wszyscy są pełni zachwytów, z wyjątkiem policji, która na całym świecie, nie wiedzieć czemu, żywi jakąś nieprzepartą niechęć do wszystkich proroków i apostołów. Na jej wniosek wiosną 1893 roku zostaje wydalony z Prus. Zarzuca mu się, że za pomocą przedstawień, rzekomo filantropijnych, uzyskuje od liczących na jego pomoc beznadziejnie chorych osób znaczne dochody obracane na własną korzyść. Czyński przenosi się więc do Saksonii, do Drezna. Kontynuuje tu swoje wykłady i drukuje w czasopismach ogłoszenia o swej cudownej metodzie leczniczej. Jeden z anonsów zwraca uwagę baronówny Jadwigi von Zeidlitz auf Luga, od dawna cierpiącej na newralgię. Czyński jest elokwentny i przystojny, baronówna zaś jest panną lat blisko czterdziestu, bajecznie bogatą. Po dwóch miesiącach hipnotycznych seansów pomiędzy terapeutą a pacjentką dochodzi do zbliżenia nie tylko astralnego. Baronówna wierzy, że wcieliła się w nią dusza indyjskiej Utsarpini, "dusza wyzwolona i wyzwalająca". Kogo? Oczywiście inną duszę, którą tego pragnie i do tego dąży - Punar Bhavę. Środkiem wyzwolenia ma stać się rentowna posiadłość panny von Zeidlitz-Luga. Szczęściu na przeszkodzie stoi jednak fakt, iż Czyński ma w Krakowie żonę, a pod bokiem w Dreźnie Justynę Marger, konkubinę z potomkiem, podobnym do "mistrza nauk hermetycznych" jak dwie krople wody. Czyński odprawia konkubinę, z krakowskim małżeństwem też sobie radzi. Ślubu z baronówną udziela mu przyjaciel, Wartalski, który zgadza się na czas jakiś wystąpić w roli protestanckiego pastora, udzielić rozwodu, a potem pobłogosławić nową szczęśliwą parę. Niestety, szczęśliwą na krótko, bowiem w całą aferę wdali się "mściwi zazdrośnicy", ojciec i brat panny Z. Ich zdaniem, mistyczne zbliżenie dusz było zwyczajnym uwiedzeniem po sparaliżowaniu hipnozą oporu ofiary. Zażądali aresztowania ojca Punar Bhavy i postawienia go przed sądem.
Akt oskarżenia został przedłożony sądowi w Monachium, w grudniu 1894 roku. By uzyskać wyrok skazujący prokurator musiał przekonać ławę przysięgłych, iż z pomocą sugestii hipnotycznych można owładnąć nie tylko wolę innej osoby, ale też narzucić określone uczucia, zniweczyć wrodzone lub wpojone przez wychowanie zasady moralne. Powołał się w tym celu na opinie najwybitniejszych znawców hipnotyzmu: Bernheima, Liegeois, Schrenz-Notziga, Grasseta, Preyera i Forela. Ich zdaniem, osoby podlegające doświadczeniom hipnotycznym popadają często w zupełną i długotrwałą zależność od hipnotyzera, szczególnie z zakresie życia erotycznego. Sąd podzielił ten powszechnie akceptowany pogląd. Uznał czyn oskarżonego za udowodniony i skazał go na trzy lata więzienia.
Po odbyciu kary Czyński powrócił do Warszawy, lecz długo tam nie zabawił. Gdy próbował wznowić praktyki uzdrowicielskie, niepomny ich fatalnych następstw, miejscowa prasa ujawniła szczegóły drezdeńskiej afery. Hipnotyzer, teraz już także "Doktór Hermatyzmu Paryskiej Wyższej Szkoły" powędrował dalej na wschód, do Rosji, w której od cesarskiego dworu, gdzie rządził demoniczny Rasputin, aż po najdalsze, zapomniane od Boga i ludzi wioski, talenty takich ludzi jak von Czyński były w cenie. Osiadł w Petersburgu. Jego mieszkańcy dowiedzieli się, że mają zaszczyt z "kapłanem okultnych nauk, jednym z tych rzadkich uczonych, którzy nie łakną popularności, unikają towarzystwa i usuwają się do ciszy swego gabinetu, aby rozmyślać o wielkich zagadnieniach nadzmysłowego świata". Każdy, kto chciał upewnić się, czy istotnie uczony pędzi odludny, poświęcony kontemplacjom żywot, mógł sprawdzić to w godzinach od 10 do 4 po południu, pod dołączonym do informacji adresem magicznego gabinetu: Kuzniecznyj zaułok nr 16, Sankt Petersburg. Tam "suwerenny generalny delegat zakonu martynistów na Polskę i Rosję" dorobił się sporego ziemskiego majątku Koczewo w guberni nowogrodzkiej. Wydał też kilka nowych książek m.in. "Magiczne poszukiwania Gilewicza" (zaginionego w nie wyjaśnionych okolicznościach bankiera), "Jak stać się magiem?", "Jak rozwinąć w sobie szósty zmysł". Niestety, wojna i bolszewizm, który miał własnych, konkurencyjnych proroków, zrujnowały Czyńskiego zupełnie i zmusiły do powrotu do Polski. Zmarł w Warszawie w roku 1932.
Po śmierci mistrza grono byłych uczniów wydało jego "Przepowiednie polityczne w świetle jasnowidzenia". Żadna się nie sprawdziła.
Wracając raz jeszcze, na koniec, do procesu Czyńskiego. Czy istotnie był winien? Czy i dziś zapadłby podobny wyrok? W latach 70. w Australii został skazany w podobnym procesie pewien hipnotyzer amator, oskarżony o nadużycia seksualne wobec dwóch klientek. Terapeuta przyznał się do tych praktyk, ale twierdził, iż hipnoza nie miała z tym nic wspólnego; każda z kobiet mogła natychmiast przeciwstawić się jego zapędom, jeśli nie życzyłaby sobie ich spełnienia. Same poszkodowane zeznały, iż były świadome co się dzieje, lecz nie miały siły się sprzeciwić. Sąd dał im wiarę, ale analizując ten przypadek niektórzy z psychologów podnosili, iż w świetle wielu nowych obserwacji, o rezygnacji z oporu decydować może nie tyle wola hipnotyzera, co gotowość ofiary do poddania się. Hipnoza przez niektóre osoby może być traktowana jak alkohol, czyli jako sposób na pozbycie się odpowiedzialności za swoje czyny, bezkarne naruszenie obyczajowego tabu. Być może. Na wszelki jednak wypadek lepiej nie łączyć zalotów z hipnozą.
Jan Rogóż
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?