Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Drewniane jajo z zajączkiem lub góralem

Katarzyna Hołuj
Pani Małgorzata ze swoimi drewnianymi pisankami
Pani Małgorzata ze swoimi drewnianymi pisankami Katarzyna Hołuj
Tradycja. Małgorzata Malinowska-Pazderska z Myślenic 30 lat temu znalazła sposób na trwałe pisanki i zaczęła je robić z drewna.

Ma dyplomy chemika i budowlańca, ale przez większość życia malowała. Jej specjalnością stały się drewniane pisanki, na pomysł których, jak mówi, wpadła sama w końcówce lat 80-tych.

Malować jajka zaczęła nie z miłości do malowania, choć je lubi, ani tym bardziej z miłości do jajek. Jeśli już to z miłości do dzieci, których ma siedmioro. Dziś są już dorosłe, ale kiedy były małe, pani Małgorzata szukała zajęcia, które pozwoliłoby jej być pełnoetatową mamą, a przy okazji zarobić. Spośród zajęć chałupniczych odnalazła się w malowaniu drewnianych drobiazgów: krakowskich skrzynek, łyżników, solniczek itp. jakich pełno np. w Sukiennicach, a dawniej również w Cepelii.

Malowała również jajka.

- Jajko to życie. Zawsze mi się dobrze kojarzyło. Zaczęłam od wydmuszek, ale pomyślałam, że przecież drewno jest trwalsze - opowiada. - Wymyśliłam to drewniane jajo. Jest moją chlubą i tym się cieszę. Mimo to nie uważa się za twórcę. - Kocham i cenię ludowość i rękodzieło w każdej formie. Jestem dobrym rzemieślnikiem, ale nie artystą - mówi.

Długo szukała tokarzy, którzy wykonaliby dla niej „surowe” drewniane jaja. - Oni toczyli „główki” do karniszy. Długo szukałam takiego, który by utoczył jajko. To jest tylko kwestia wystawienia noża z tokarki i wymodelowania na kształt jajka. Znalazłam kogoś takiego i przez lata z nim współpracowałam - opowiada.

Jajko to życie. Zawsze mi się dobrze kojarzyło. Zaczęłam od wydmuszek, ale pomyślałam, że przecież drewno jest trwalsze

Pierwsze zamówienia odbierała sama. - Plecak ważył 80 kg, a ja… 50 kg - mówi i wspomina, jak kiedyś ucieszyła ją propozycja pewnego mężczyzny, który na dworcu zaoferował, że poniesie za nią plecak. Radość nie trwała długo, bo pan nie wytrzymał ciężaru i szybko oddał jej bagaż.

Potem zainwestowała we własną tokarkę, maszyny i drewno . I nic dziwnego, bo takiej liczby jajek żaden plecak, a już na pewno żaden kręgosłup by nie przetrzymał. W kulminacyjnym okresie malowała 4000-5000 jajek miesięcznie. Rocznie było ich około 50 000!

Na początku malowała farbami, które trzeba było łączyć z rozcieńczalnikiem. Dopiero później w Szwecji wypatrzyła akryle, dziś dostępne także w Polsce.

Zanim jednak zabrała się za malowanie jajek, postanowiła poczytać co nieco o ich zdobieniu. - Dzień w dzień chodziłam do Muzeum Etnograficznego, zapoznawałam się z całą literaturą. Dowiedziałam się, że nie było czegoś takiego jak pisanka krakowska. Siedziałam tam całe lato. Tu gorący lipiec a tam... siarkowodór, bo wszystkie wzory są tam na autentycznych jajach. Odór niesamowity! - wspomina.

Dowiadywała co znaczą poszczególne zdobienia i że za każdym kryje się jakiś symbol.

Pierwsze jajka pomalowała na czarno, zgodnie ze zwyczajem niemieckim. Nie zyskały popularności, nie weszły do handlu. - To nie było „to”- mówi.

Ktoś życzliwy podpowiedział jej, żeby wymyśliła coś swojego, a nie odwzorowywała znane zdobienia. Pierwszym i być może największym hitem okazał się biały, „koronkowy” wzór na granatowym tle. Pokochali go zwłaszcza Bawarczycy. Pani Małgorzata, tłumaczy sobie to tym, że mieli również słabość do ceramiki z Bolesławca, która też przecież jest biało-granatowa.

Zaczęła też malować kwiaty i zwierzątka. Do dziś ma największy sentyment do pisanek z motywem kwiatowym.

Na swoje wyroby ubiegała się o atesty, które wydawała Krajowa Komisja Artystyczna i Etnograficzna a które uprawniały do preferencyjnej stawki VAT.

Zamówienia szły do Francji, Włoch i USA. - Dedykacje robiłam na jednej stronie - przydały się zajęcia z rysunku technicznego, które miałam na budownictwie. A na drugiej stronie jajka był rysunek: kościół Mariacki, dorożka, smok wawelski, Wawel itp.- mówi. Wszystkie te zabytki i miejsca, które malowała znała doskonale, bo w Krakowie się urodziła i mieszkała przez pół wieku, zanim przeniosła się do Myślenic.

Polonia amerykańska upodobała sobie najbardziej postaci górali i łowiczanek w ludowych strojach oraz orzełki. I to zamawiała najchętniej. Na Podhale szły z kolei wzory z Giewontem albo góralskimi chatami.

Były też oczywiście indywidualne zamówienia. Pani Małgorzata mówi, że kopiowała ze zdjęć podobizny różnych VIP-ów, ale nie zdradza, których.

Żadne zamówienie nie zaskoczyło jej tak, jak to z Australii. Nie dotyczyło jednak jajek, a bombek choinkowych, które też malowała. - Dostałam zdjęcia trzech kotów i dwóch psów, które odwzorowałam na bańce. Do tego epitafium na drugiej stronie każdej bańki. Ich właściciel nie potrafił się z nimi pożegnać i chciał je mieć na choince - opowiada,

Za szczyt kunsztu zdobienia jaj uważa pisanki huculskie, ale do własnego koszyczka nie wykłada ani swoich, ani huculskich, tylko zwykłe, barwione w łupinach cebuli.

Dziś pani Małgorzata obserwuje jak rynek zalewa „chińszczyzna”. - Nawet nasze, łowickie wzory „małpują” - mówi. Ale nie to ma najbardziej za złe chińskim producentom. Nie podoba jej się to, że ich produkty tylko udają ręczną robotę, a tak naprawdę robią je maszyny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski