Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Droga na Rynias

Redakcja
13 listopada 1987 roku, w przysiółku zapaliły się pierwsze żarówki... - Jak trafić na Rynias?

Jacek Świder

Jacek Świder

13 listopada 1987 roku, w przysiółku zapaliły się pierwsze żarówki...

 - Jak trafić na Rynias?
 Dziesięcioletni chłopak, w świeżo uprasowanej koszuli, bo to niedziela, odpowiedział pytaniem: - A spojlery macie?
 Minęła chwila zanim zrozumiałem, że pyta o dolne spojlery przy błotnikach i progach samochodu. Takich nie miałem. W ogóle żadnych spojlerów nie miałem, więc pytam jeszcze raz: - A dojadę tam autem?
 - Jak nie macie spojlerów i alufelg, to może i dojedziecie. Chociaż ulewa była, to możecie się zabuksować - wygłosił krótkie przemówienie, gwarą przemieszaną z motoryzacyjnym slangiem. Zmrużył chytrze dziesięcioletnie, góralskie oczy, przekrzywił głowę i patrzył, jak odchodzę.
 Nie zaufałem łobuzowi. Zaparkowałem przed remizą w Brzegach, zjadłem oscypek, kupiony wcześniej w Bukowinie, i ruszyłem kamienistym traktem na Rynias. Usłyszałem za sobą ściszony śmiech i słowa: - Tylko z drogi nie schodźcie, bo się w lesie zgubicie i wilki was zeżrą!
 Zanim zdążyłem cokolwiek odkrzyknąć, mały biegł gdzieś w sobie tylko wiadomym celu.

\\\*

 Polana Rynias.
 Staszek, Marysia i ich dwie córki: Basia i Kasia. Razem z dziadkami - sześć osób. Kolejne sześć w domu kuzynki Marysi, po drugiej stronie
polnej drogi. Powyżej duży dom Anny i Stanisława - gazdują na Ryniasie od wielu lat. Na wzgórzu zabudowania Marii Florek - mogłaby godzinami opowiadać o dziesiątkach śnieżnych zim i deszczowych lat, gdy znad Lodowego, Łomnicy i Rysów nadpływały granatowe chmury, ciężkie i grzmiące, plujące gradem wielkości czereśni. Mogłaby, ale woli wspominać papieską mszę na krakowskich Błoniach, na którą pojechała z parafią.
 Chowańcowie już tutaj nie mieszkają. Sprzedali dom Radiu Maryja, które urządza niewielki ośrodek rekolekcyjny. Urządza powoli, bo nie ma się gdzie spieszyć.
 I jeszcze, żeby nie zapomnieć. Czasami przyjeżdża Michał. Nazywa się Żebrowski. - No jak to, nie znacie, to taki ładny aktor - tłumaczy Maria Florek. Wszyscy pamiętają, jak w czasie wakacji z innymi dzieciakami krowy za ogony ciągał, więc na Ryniasie Żebrowski to po prostu Michał. Dawniej przyjeżdżał z matką. Dwa tygodnie temu wpadł na kilka dni, żeby odpocząć. Właśnie wrócił z Londynu. Miał dosyć dzwoniących bez przerwy telefonów komórkowych, a tutaj nie dość że komórki nie łapią sygnału, to zwyczajną anteną łatwiej telewizję węgierską namierzyć niż jakiegoś polskiego Wielkiego Brata, Amazonki albo inne cholerstwo.
 Marysia i Staszek kupili satelitę. Maria Florek nie kupiła. Mówi, że telewizja ludzi psuje.

\\\*

 Polana Rynias.
 Kilka drewnianych góralskich chałup. Od południa wysokie Tatry. Na zachodzie Podhale, na północy spiski Jurgów. Kilkaset metrów w dół spieniona Białka - wyznacza granicę ze Słowacją. Niesie zimną wodę z Dolin Roztoki i Rybiego Potoku. Do drogowego przejścia granicznego w Łysej Polanie pół godziny, no, może godzina - przez las. Uwaga, można spotkać patrolującego pogranicznika albo stado zabłąkanych owiec, które truchtem przebiegną leśną drogą.
 Do Brzegów, najbliższej wsi, niecała godzina przez las lub kamienistą drogą, trochę naokoło. Przy odrobinie szczęścia, bez spojlerów, można dojechać autem. Oczywiście latem. Zimą wszystko się zmienia. Rynias jest odcięty od świata, a dzieciaki mają frajdę, że w drodze do szkoły, do Brzegów, trzeba się przedzierać przez zaspy.
 Właściwie to nie wiadomo, kto pierwszy postawił gazdówkę na Ryniasie. Na początku pewnie tylko latem w nich mieszkano, w czasie wypasu. Na zimę wracano do Brzegów, Bukowiny, Białki.
 - Na Ryniasie po ćmaku gazdowali, gdy my już wiele lat przy elektryce siedzieli - tyle można się dowiedzieć w Bukowinie pod kościołem, po sumie. - Tam między chałupami chodziły corty, boginki krowom mleko odbierały, a zimą nijak tam trafić nie można było - jakiesik złe po lesie wodziło, z prostej drogi zganiało.
 Gdy w Poroninie górale kombinowali, jak się pozbyć Lenina na zawsze, na Ryniasie wciąż nie było prądu. Elektryfikacja, która mieszkańcom nizin kojarzy się z powojennym dwudziestoleciem, na Podhalu, Spiszu i Orawie przeciągnęła się niemal do kolejnej zmiany ustroju na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku. W Bukowinie prąd był, był w Białce Tatrzańskiej. Światło i siłę podciągnięto do Brzegów, a polana Rynias wciąż była na końcu świata, za lasem. Gdy wybuchła pierwsza "Solidarność", na Ryniasie wciąż siedzieli przy lampie naftowej.
 I wreszcie przyszedł pamiętny dzień - 13 listopada 1987 roku. Zapaliły się pierwsze żarówki. Z Brzegów przeciągnięto ziemny kabel - zboczem góry, przez las. Już po tej stronie, w dolinie Białki, kabel z ziemi wyłazi i zawieszony na słupach rozchodzi się po osadzie.
 Na początku diabeł skakał po drutach. Ciągle coś psuł, napięcie było za wysokie, pobór za niski. Strzelało coś na słupach, a starzy mówili: - Widzicie, i po co wam była ta elektryka!
 Czas upływał. Stare żelazka i ich dusze powędrowały na dno drewnianych komód. Gdy po paru latach metal ściemniał z bezczynności, wyniesiono je do szop. Razem z lampami naftowymi, które jeszcze zapala się w stajni, w ciemne zimowe dni, przy dojeniu.

\\\*

 Koryto Białki wyznacza granicę państwa.
 Za komuny było tak: konia kupowało się w Bukowinie albo Białce Tatrzańskiej. Można było także w Szaflarach, a nawet w Jurgowie, choć tutaj ceny już bywały mniej korzystne. W nocy prowadziło się go na Słowację. Nad ranem zawsze zjawiali się kupcy, niekiedy Cyganie, którzy jak nikt inny potrafili koniowi w zęby zajrzeć i targowali się skutecznie. No i cyganili przy okazji, ale widocznie taka ich natura.
 Najważniejsze, że za polskiego konia można było wziąć tyle koron, że wystarczało na skodę "stopiątkę". No, może nie nową, ale taką kilkuletnią. Jak to wszystko wędrowało przez granicę - to góralska tajemnica. Mówiono wtedy, że polskie konie jechały dalej - do Austrii, dlatego tak dobrze za nie płacono.
 Czasy się zmieniły, i jakoś zaraz, gdy nastał Balcerowicz, opłacało się przeprowadzać cielaki ze Słowacji do Polski. Tam widocznie było ich za dużo, u nas nie były tanie. Zmieniły się kursy, waluty, pensje, polityka. Polana trwała taka sama, ale ludziom przybywało lat. Marysia jeszcze niedawno uczyła się przy naftowej lampie. Dzisiaj nie potrafi rosnącym córkom - małej Kasi i starszej Barbarze - wytłumaczyć, że mogło być życie bez prądu, że w grudniu o czwartej robiło się ciemno i nie było telewizora rozświetlającego mrok. W latach dziewięćdziesiątych nie wszyscy wytrzymali, wynieśli się w wygodniejsze strony.
 I właśnie wtedy na Rynias trafiło Radio Maryja. Katolicka rozgłośnia kupiła dwa gospodarstwa. Miejsce dobre, na końcu świata, w sam raz na rekolekcje. Rozpoczęto remont domostw i szop - bo do dzisiaj nie można uzyskać pozwolenia na budowę nowego domu, można jedynie modernizować i unowocześniać. Staszek - mąż Marysi - mówi, że to z powodu bliskości granicy i parku narodowego.
 Koni przez granicę już się nie pędzi, to dawne czasy - zapewnia Staszek i pewnie wie, co mówi - pracuje w Urzędzie Celnym. Ceny w Polsce i na Słowacji na tyle zbliżyły się do siebie, że pozostały tylko przemytnicze legendy. Chociaż... - Gdyby tak pojechać pod Jurgów - uśmiechają się tajemniczo w Brzegach.
 Ci z Jurgowa pewnie tak samo mówią o sąsiadach zza miedzy.

\\\*

 Tak po prawdzie to elektrykę załatwiła Maria Florek. Mieszkańcy polany pisali podania, ale te leżały w gminie, bo kto by tam do lasu prąd ciągnął. Dopiero Maria pojechała do Krakowa, pogadała, z kim trzeba i załatwiła. Bo należy wiedzieć, gdzie, kiedy i do kogo. Teraz młodzi powinni się zająć drogą.
 - Mamy w planie wyasfaltowanie kilkuset metrów, ale na polanę to dobre kilka kilometrów - Bronisław Skowyra, sołtys w Brzegach, nie pozostawia złudzeń. Za duże koszty. Nie można wydawać majątku na poprawienie dojazdu do kilku domów, gdy tyle potrzeb w samych Brzegach.
 Nad Rynias nadciąga lipcowa burza, więc Maria sprowadza czerwoną krowę z łąki. Pierwsze wielkie krople uderzają w dach, krowa trochę się opiera, ale posłusznie wchodzi do obory. Trzy dwubarwne koty przyłażą nie wiadomo skąd i czekają - zbliża się pora dojenia.
 Maria powoli kreśli znak krzyża w powietrzu - nigdy nie wiadomo, gdzie jaki czort się schował, a przy dojeniu najłatwiej może doskoczyć. Nie będzie miał łatwo. Maria pod obrazem Matki Boskiej zawsze układa świeże kwiaty. Mocno czerwone maki, co same w polu urosły. Koty mrużą oczy i nerwowo kręcą ogonami.
 - A wy tam jakiego mikrofonu nie macie schowanego? - zagląda do fotograficznej torby i śmieje się do swoich myśli.
 - Bo ja wam tu nie będę opowiadała, jak to się bez prądu żyło. Tak samo się żyło, słoninę i kiełbasę mocno się wędziło i mogła leżeć, nie
trzeba było lodówek. Choć powiedzieć trzeba, że teraz lodówka się przydaje.
 Burza przeszła bokiem, wygrzmiała się gdzieś po słowackiej stronie. Maria cedzi mleko i mówi o drodze, bo teraz drogę na Rynias należy zrobić. Taka kamienista przez las może i wystarcza, ale tylko latem, gdy sucho. Zimą nie można przejechać. Gdyby tak wyasfaltowali? Ale kto do lasu drogę będzie
robił?
 Fot: Autor

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski