Po wykładzie
Chemikom dobrze znana jest historia odkrycia wzoru benzenu - substancji bardzo popularnej w przemyśle chemicznym. Niemiecki uczony Friedrich August Kekulé opowiadał, że pierścieniową budowę tego związku ujrzał po raz pierwszy... we śnie. Gdy razu pewnego zapadł w drzemkę, zobaczył atomy splatające się w łańcuchy i wyginające jak węże. Jeden z węży nagle chwycił się za własny ogon. Porażony tą wizją uczony raptownie ocknął się ze snu i resztę nocy spędził na opracowaniu struktury związku.
135 lat później świat podejrzliwie przygląda się uczonym: a nuż wymyślą znowu coś szkodliwego dla środowiska albo zgotują horror genetyczny na miarę monstrum Frankensteina. Bacznie na ręce badaczom patrzą również ci, którzy finansują ich prace. W zamian za wyłożone sumy oczekują konkretnych rezultatów. Nauka sprowadzona została do kontraktu: pieniądze za towar.
Laboratoria świata zatrudniają dziś całe armie naukowców. Jeśli jednak ludzie ci chcą dostawać pieniądze na prowadzenie badań, muszą spełniać oczekiwania instytucji dysponujących funduszami. Coraz częściej pracują więc nad tematami zleconymi, tematami o ściśle określonym celu. Od badacza oczekuje się, że rozwiąże postawiony przed nim problem i kropka - jak gdyby chodziło o wykonanie szarlotki według przepisu z kalendarza.
Niewiele tu miejsca na naukową fantazję, na odkrywanie nieznanych dróg.
Do wniosku o grant nie da się wprowadzić wieczornej drzemki. Może dlatego, mimo wspaniałych sukcesów w poszczególnych specjalnościach, wiek XX kończymy bez odpowiedzi na najbardziej fundamentalne pytania nauki.