Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Duża klasa

Redakcja
Kraków zawsze miał, ma i z pewnością – w przewidywalnym czasie – mieć będzie postacie barwne, niecodzienne, będące solą i pieprzem miasta, nadające smak na co dzień i od święta.

Jolanta Antecka: O PANIACH, PANACH I MIEJSCACH

Jedną z takich postaci była w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych (i wcześniej pewnie też) pani docent Helena Blum. Dziś tytułowalibyśmy ją doktorem habilitowanym. Nietytułowanie nie było brane pod uwagę; wszak w Krakowie jesteśmy.

Historyk (historyczka?) sztuki, etatowo związana z Muzeum Narodowym, sercem przy awangardzie, miała ogromną wiedzę o sztuce i celność w jej werbalizowaniu. Wielu z nas, dzieci czasu, gdy powszechnie (acz z marnym skutkiem) uczono tylko rosyjskiego, zazdrościło Pani Docent swobody, z jaką przechodziła z francuskiego na niemiecki i z powrotem. A ponadto autorka publikacji równie klarownych co śmiałych, nierzadko odkrywczych, była miarą roztargnienia, pewną jak wzorzec metra z Sevres. Było to roztargnienie wielkie, imponujące, ogarniające wszystkie dziedziny, oprócz sztuki, rzecz jasna.

Wychodząc z cmentarza po pogrzebie jednego ze znanych malarzy, rozejrzała się wokół i zagadnęła idącego obok znajomego:

– Hania dziś przyszła sama, gdzie jest Gienio?

– Właśnie go pochowaliśmy – odpowiedział zapytany, młody (wówczas) człowiek, gdy uzyskał pewność, że dobrze usłyszał. To zdarzyło się naprawdę!

– Czy to prawda, że pan się rozwodzi? – zapytała kiedyś Pani Docent naszego kolegę redakcyjnego, który miesiąc wcześniej brał ślub.

– Nie, skąd! Dlaczego? – wyjąkał niedawny pan młody.

– No właśnie... Dlaczego? – zastanowiła się Pani Docent, oddalając się pospiesznie.

Jak już była mowa, serce Heleny Blum należało do awangardy, ze szczególnym uwzględnieniem Grupy Krakowskiej – i międzywojennej, którą doskonale znała, i powojennej. Zrozumiałe więc, że konferencję prasową przed otwarciem wystawy jubileuszowej Jona-sza Sterna prowadziła Pani Docent. Po świetnym omówieniu twórczości jubilata wyznała:

– Muszę państwu powiedzieć, że Jonasza Sterna znam od lat i zapewniam was, że to był – tu przyjrzała się uważnie jubilatowi – nie, to jest bardzo przystojny mężczyzna...

Przyjrzałam się i ja artyście – i też zobaczyłam to, czego wiek nie odbiera: harmonijny układ kości twarzy pokrytej głębokimi bruzdami. Pani docent Helena Blum rzeczywiście umiała patrzeć i widzieć.

Jedno z ostatnich spotkań z Heleną Blum odbyło się w zimno-siny poranek, w jednej z długich kolejek w pamiętnych latach osiemdziesiątych. W którymś z zakoli kolejki tkwiły – wsparte o laski – dwie starsze panie z dobrymi tytułami naukowymi. Podeszłam, żeby się przywitać i stanęłam niepewna, czy banalnym „dzień dobry” mogę przerwać toczoną półgłosem, w kolejkowym dyskomforcie, debatę o wzajemnych relacjach sztuki i matematyki. W zmrożonym mózgu zakołatała myśl, że to jest prawdziwie wielka klasa.

Czasem powraca w pamięci, razem z żalem, że to pokolenie odeszło, i z satysfakcją, że dane nam było znaleźć się blisko.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski