Najsłynniejsza pierzeja krakowskiego Rynku - linia A-B FOT. WOJCIECH MATUSIK
LINIA A-B I "BARANY" * "CIELĘTNIK", CZYLI PANNY NA WYDANIU * POWÓZ HRABIEGO * ANTKI, CZYLI PRZYBYSZE Z PRZEDMIEŚĆ * KOTYLION I KONTREDANS ORAZ STÓŁ DOBRZE ZASTAWIONY
...staroświecko prezentowali się starsi panowie, w niedzielne przedpołudnie rozsiani wzdłuż linii A-B. Wąsami, laskami, sutymi futrami odbijali od codziennej komunistycznej szarzyzny, ale także od pstrokatych, kolorowych niczym papugi bikiniarzy, zwanych też dżolerami lub dżolami. Byli godni i osobliwi jak mamuty, którym udało się przeżyć własny gatunek. Osobliwy był też sposób noszenia przez nich - już tylko przez nich - zakupionych w cukierniach ciastek. Stara tradycja nakazywała zajadać po niedzielnym obiedzie ciastka kupione w którejś ze znanych krakowskich cukierni - u Wintera lub Scherharda, a jeżeli mieszkało się na Zwierzyńcu - u Janasa z ulicy Felicjanek. Starsi panowie przedwojennym sposobem, z wystudiowaną niedbałością, nosili paczki ciastek przytroczone do guzików długich, ciemnych futer. Rozsiewali woń naftaliny, wody kolońskiej i wanilii.
Nie inaczej było w międzywojniu, nie inaczej w dziewiętnastym stuleciu. Linia A-B była salonem, promenadą, miejscem, gdzie należało się pokazać. Nazywano ją "Cielętnikiem", bo tutaj czcigodne matrony przyprowadzały swe dorastające do zamążpójścia córki, aby zaprezentować je światu. Na A-B wymieniano ukłony i plotki, które później rozprzestrzeniały się na całe miasto. Było tak jak w wierszyku Boya:
Ach, czy już pani wie,
Moja panu, moja pani,
Ach, czy już pani wie,
Co się stało na A-B?
Nic więc dziwnego, że spragniony pochwał snob, hrabia Brześciański, wybrał linię A-B jako miejsce prezentacji swojego nowego powozu. Oddajmy jednak głos Marii Estreicherównie:
Gdy przybył pierwszy raz do Krakowa około roku 1847, kazał stangretowi zajechać na Rynek w południe, gdy ruch był największy, sam zaś wmieszał się w tłum, spacerujący po A-B. Gdy powóz zajechał, zatrzymał się przed nim i zawołał głośno: "Co za konie cudowne, co za kocz! Czyjże to ten cug przepyszny?" Stangret, który otrzymał odpowiednią instrukcję, odpowiedział: "Jaśnie wielmożnego pana hrabiego Brześciańskiego", po czym zawrócił do domu. Mieszkańcy małego miasta, znający się wybornie między sobą, poznali od razu, że to sobie robił reklamę sam właściciel, który odtąd stał się celem drwin i kawałów.
Od tego czasu nieszczęsny Brześciański, mówiący o swojej żonie "pani hrabina", stał się w Krakowie przedmiotem kpin. W karnawale 1852 roku w jednej z krakowskich oberży wywieszono ogłoszenie:
Bal wyprawiony będzie dziś o dziewiątej punktualnie pod szlachtuzem na Psiej Górce. Zaprasza się wszystkich, którzy mają nogi, bo bez nóg nie przyjmuje się. Nie wolno przychodzić w czamarach lub strojach narodowych, ale we frakach. Biletów można dostać u JWPana Hrabiego Aleksandra de Brześciańskiego de Górka Narodowa, który jest entreprenerem i gospodarzem balu. Szczodrobliwości nie kładzie się szranków.
Niewtajemniczonym należy się wyjaśnienie - Psia Górka to miejsce u zbiegu ulic Wielopole i Starowiślnej, na którym stoi dawny Pałac Prasy, niegdyś siedziba "Kurierka", czyli "Ilustrowanego Kuriera Codziennego", później "Dziennika Polskiego". Miejsce było szczególne, tutaj niegdyś znajdował się kalwiński cmentarz, a ponieważ kalwinistów zwano "psami", dziwna nazwa przetrwała do XIX stulecia.
Brześciański, który na własne oczy widział obwieszczenie, był zdruzgotany. "Fe, fe... mnie... ja, pan z panów, fe... mnie, magnata tak wyśmiewać!"
Jak się rzekło, linia A-B była wprawdzie salonem, ale dostępnym dla wszystkich. Także dla krakowskich antków. W ten sposób nazywano mieszkańców Półwsia Zwierzynieckiego, Krowodrzy, Dębnik, dowcipnych cwaniaków, pogodnych uliczników - krakowskich gawroszy, dzięki Bedekerowi znanych w całej Europie.
Choć pochodzili z przedmieść, trzymali się Rynku niczym gołębie. Rzewnie wspominał ich Marian Turski:
Z czego żyli? Trochę żebrali. Jednak bez nachalstwa, nawet z pewną nonszalancją: dasz - dobrze, nie - pal cię sześć. Poza tym mieli swoje interesy i przedsiębiorstwa indywidualne i spółdzielcze: gołębiarstwo, króliki, rybołówstwo i drobne usługi świadczone miejscowym i przyjezdnym na dworcach, przy hotelach i sklepach. Mieli wiele specyficznej godności, byli uczciwi - nie zdarzało się, aby któryś z nich coś ukradł - w miarę uprzejmi, ale przede wszystkim dowcipni. O tym dowcipie rozwodził się Bedeker. Na przykład: "Kiedyś wracałem w nocy przez Rynek. Koło Baranów, na rogu św. Anny, zaczepił mnie mały, może ośmioletni pędrak: -Panie radco, parę groszy! - Na moją uwagę, dlaczego się po nocy po mieście pęta, odpowiedział bez zająknienia: -"Dobrze panu mówić, ale moja żona rodzi, a nie mam na akuszerkę. - Czyż mogłem oprzeć się takiemu argumentowi?"
Oprócz czcigodnych, rozplotkowanych matron i ich córek, na linii A-B pojawiały się także, ale nieco późniejszą porą, także panienki lekkich obyczajów, co także odnotował Boy w w wierszu "Ko- kotka krakowska z linii A-B":
Gdy noc zstępuje z chmur
I Kraków tonie w mgłach,
Orszak wesołych miłości cór
Mknie tam, gdzie wzywa fach
Taki był pierwszy z krakowskich przyrynkowych salonów, drugi, pałac Pod Baranami, siedziba Potockich, zamykał linię C-D. Także tutaj prezentowano panny na wydaniu, ale z zupełnie innych sfer. Na A-B przeważało mieszczaństwo, Pod Baranami bywały wyższe sfery. Jak pisała Magdalena Samozwaniec:
Pani Potocka nie była wcale osobą zacofaną i na bale "Pod Baranami" przysyłała zaproszenia "wraz z rodziną" wybitnym artystom i profesorom. Ale dziwnym trafem bywający u niej malarze byli jakoś zawsze pochodzenia szlacheckiego, a profesorowie uniwersytetu mieli tytuły hrabiowskie.
Na zaproszenie nie mógł liczyć na przykład Jacek Malczewski herbu Tarnawa. Pochodzenie miał dobre, jego babka była kandydatką na błogosławioną, ale żona pochodziła z aptekarskiej rodziny...
Zaproszenie na jour-fixe było czymś w rodzaju zawiadomienia o egzaminie, po którym panienki wraz z matkami albo otrzymywały zaproszenia na bal, albo nie. Na balu tańczono kontredansa, kotyliona, mazura, który podrywał nawet starszych panów. Starsze panie nie tańczyły, oddając się kulinarnym rozkoszom:
... nakładały sobie na talerze galarety, zimne mięsa lub kawior, potem jakieś vol-au-vent z drobiu lub chaud-froid z kuropatw, następuje "coś z ryb" - łososie z rusztu lub sandacze w sosie rakowym potem piękne czerwone płaty polędwicy. Z upojeniem frygały po tych daniach pieczyste, jakieś kapłony nadziewane kasztanami lub perliczki z borówkami. Następnie szparagi lub karczochy. Po tym jarskim daniu rzucały się z zapałem na bomby z lodów...
ANDRZEJ KOZIOŁ, dziennikarz
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?