Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwie krople ciszy

Redakcja
Wyznania szczerego entuzjasty teatru

Paweł Głowacki

Paweł Głowacki

Wyznania szczerego entuzjasty teatru


Małgorzacie
Była bardzo krucha, może nawet za bardzo, była krucha kruchością całkiem nie z tego świata. Jak się na nią patrzyło, to jakby się widziało małą wiewiórkę ze szkła, na amen przylepioną do skutego mrozem pnia. Całkiem możliwe, że w jej bezpośredniej bliskości należało bardzo, ale to bardzo uważać z oddechem. Jednak nie, to nie tylko możliwe - to pewne. Byle kichnięcie oznaczało dla niej definitywny koniec. Byle kichnięcie, a co dopiero pomruki świata całego. Szkoda gadać...
Jeszcze nie była kobietą, już nie była dzieckiem. Jeszcze nie było płci, ale już była skóra. Oczy już coraz dłużej zawieszały się na innych oczach, coraz uważniej ślizgały się po innych ustach. Wciąż jednak lubiła zaskakiwać jakimś dziwacznym żartem. Żeby nie było nudno. I żeby nie było smutno. Jak pojawiła się pierwszy raz, z punktu wykonała swój popisowy numer, odstawiła wic na pohybel koszmarnie akuratnym niańkom, całkiem jak reszta świata nudnym i smutnym. Dopiero później zaczęła tańczyć, czyli mówić. Weszła więc najzupełniej normalnie, po czym naraz stanęła na palcach i udawać zaczęła, że oto idzie ostrożnie po zawieszonej gdzieś bardzo wysoko linie albo też stąpa po ostrej krawędzi, dzielącej ciemną przepaść od ciemnej przepaści. Szeroko rozchylała ramiona, jakby chwytając równowagę, chwiała się, a oczy mówiły, że wiewiórka bardzo się boi spaść. Nawiasem mówiąc, nie tylko kruchość była w niej z wiewiórki. Miała jeszcze rude, chłopięco krótkie włosy, wciąż uparcie sterczące we wszystkie strony, rude włosy i tę jakąś dziwną gotowość na ból. Taką samą, co u Gelsominy w "La Stradzie" Federico Felliniego, kiedy to ponury Zampano zapłacze po raz pierwszy w życiu. Albo taką samą, co u Ariela w mediolańskiej "Burzy" Giorgio Strehlera, kiedy Prospero wreszcie oddaje duszkowi wolność. Tyle tylko, że koniec historii wiewiórki będzie jednak trochę inny. Może jej popisowy numer nie był w istocie tak bardzo wesoły? Powtórzyła go przecież jeszcze raz, albo nawet i dwa razy, a koniec rzeczywiście miał coś z przepaści, i to raczej bez dna. Po prostu - w ostatniej scenie zimna krawędź brzytwy przesunie się wolno po nitkach żył, taniec się urwie. Świat nie zapłacze, a wolność - o ile to w ogóle wolność - okaże się zaledwie kompletną ciszą. To wszystko. Inaczej być nie chciało, inaczej być nie mogło, bo kruchość wiewiórki była rzeczywiście nie z tego świata i nie na ten świat. Wiewiórka była śmiertelnie krucha. On zresztą też. Piszę on, bo on również był w tej historii. Może jednak trochę mniej kruchy. Ale tak samo cichy na koniec.
Co ja tu próbuję robić? Ja tu próbuję opowiedzieć losy Romea i Julii. Opowiadam, a przecież wiem, że wszyscy je na pamięć znają, że nie ma psa, który by choć raz nie zapłakał nad tą miłością, co żadnych szans nie miała, wiem to wszystko - a jednak gadam. I będę gadał, bo w teatrze, w wielkim teatrze bywa, że stare historie, fabuły z taaakimi brodami, podawane są niczym świeże i jeszcze ciepłe bułki. Będę gadał, bo jak tu nie gadać, gdy Angelin Preljocaj, na zasadzie jakiegoś fenomenalnego cudu swej choreografii, opowiedział mi szekspirowski romans tak, że jestem dziś pewien, iż tej historii o dzieciakach, co kochali się w sobie, nigdy jeszcze tak naprawdę nie słyszałem.
Oto jedno ziarnko piasku zakochało się w drugim ziarnku piasku, a co właściwie może piasek, gdy gdzieś za plecami, albo gdzieś w górze, obracają się monstrualne koła zębate ponurego mechanizmu, który bezlitośnie kręci sprawami tego, jak powiadają, najlepszego ze światów. Właśnie to rozpięcie, ta dla dwóch kruchości katastrofalna dysproporcja, jest u Preljocaja najbardziej dojmująca. I doszczętnie wyzuta ze złudzeń. Z jednej strony monstrualny fantom jakiegoś niepoczytalnego militaryzmu, jakiś nieludzki amalgamat podziurawionego kulami muru, iście infernalnie zdobionych ścian i tej wieży jak widmo, co się na górze w mumię czarnej łodzi podwodnej przeistacza, z drugiej - delikatność wręcz milimetrowa, uczucie delikatne jak ziarnko piasku właśnie. Z jednej strony taniec niczym pruski dryl, taniec kwadratowy, jakby nieodwołalny, taniec ściśle ustawiony przez mózg ponurego mechanizmu, taniec jak sześcian z lodu, z drugiej - taniec złamany, taniec już na krawędzi tańca, taniec jakby po drugiej stronie lustra, taniec, który już nie chce wdzięczyć się do samego siebie. W duetach Romea i Julii u Preljocaja jest wszystko, co jest u Szekspira. Ten sam gorzki smak, to samo ciepło, ta sama desperacja, ten sam cień wiadomego finału. I ten sam kompletny brak jakiegokolwiek sentymentalizmu i łzawej czułostkowości. Ta sama bezradność serca. Ale Preljocaj wcale nie mówi najwięcej, gdy każe wirować. Brak piruetów jest milczeniem tańca i dokładnie wtedy powiedziane jest najwięcej. Powiedziane jest wszystko. Preljocaj wiele razy zatrzymuje taniec, każe na chwilę dać spokój. To są zatrzymania najwyższej teatralnej próby. Jest cicho, nuty Sergiusza Prokofiewa nie tną powietrza, są tylko oddechy. Czyjeś czoło otrze się o czyjeś usta, które zadrżą. Czyjeś palce na długo zginą w czyichś włosach. Ktoś wzruszy ramieniem, ktoś usiądzie, komuś opadną powieki. Wiewiórka znowu zacznie smutno żartować, że chodzi nad przepaścią, a Romea to wcale nie rozśmieszy. Jakby wiedział, że już raczej nic się nie da zrobić. Można jedynie znowu zacząć tańczyć. W końcu nie zostało wiele czasu, a tu przecież nie było jeszcze pierwszego dotyku.
Ona jest boso, jak zwykle. Od początku tak właśnie ociera się o świat i tak już zostanie do końca, jakby nawet stóp nie umiała obronić. Jest boso i w tej swojej białej koszulce dla lalek, w której rękawach giną jej niemożliwie małe dłonie. On jest cały w kloszardzich łachmanach, które w efekcie przekreślą wszystko. Ale póki co dwie kruchości tańczą fenomen pierwszego uścisku, są jak doskonałe węże, splecione w czas godów, wciąż lekko wymieniające pion z poziomem, poziom z pionem. Jest jednak coś jeszcze, jest ich marzenie. Za mgiełką tiulu cztery inne pary tańczą to samo, ale są jakby zupełnie nagie. Tak, dwie kruchości poczuły nagle własne skóry. Bez znaczenia to jednak. Dalej sprawy idą już bowiem bardzo szybko.
Ksiądz wymyśli, że trzeba oszukać ponury mechanizm, udając śmierć. Julia posłucha, owinie się czerwonym jedwabiem i mocno zaciśnie powieki. On będzie, niestety, jak ślepy. Pomyli się. Weźmie sen za sen definitywny. Ostra krawędź brzytwy przejdzie przez jego brzuch. Pomylił się, ale wiewiórka się nie pomyliła. Otworzyła oczy i zobaczyła wolno stygnący bezruch. Czuła, że kruchość w łachmanach już nigdy dla niej nie zatańczy. Bała się tego spokoju jak widma, dłonie nie chciały dotykać coraz zimniejszej skóry, zrobiła więc, co on jeszcze przed chwilą próbował robić z nią. Chwyciła jego dłonie ustami - najpierw prawą, później lewą - i podniosła, jakby wierzyła we wskrzeszającą moc wilgotnego języka, w dreszcz życia, idący z zębów. Niestety. Dłonie opadły. Cóż było robić?
Wiewiórka bierze na ręce ten wielki bezruch, sadza na krześle, a zimna krawędź brzytwy wolno przechodzi po nitkach żył. To wszystko. Jeszcze tylko wskoczy mu na kolana, jeszcze skuli się, niczym kot - i tak już sobie zostaną, aż do zupełnej ciemności. Stygnąca kropla ciszy na kolanach stygnącej kropli ciszy.
VI Krakowska Wiosna Baletowa. Preljocaj Ballet (Francja) "Romeo i Julia". Choreografia Angelin Preljocaj. Dekoracje Enki Bilal. Kostiumy Enki Bilal i Fred Santhal. Muzyka Sergiusz Prokofiew "Romeo i Julia". Występ na scenie Teatru im. Słowackiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski