Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwugłos o filmie "Ubu król"

Redakcja
Udajemy królów, siedząc na śmietniku

Udajemy królów, siedząc na śmietniku

Udajemy królów, siedząc na śmietniku

Rozmowa z reżyserem PIOTREM SZULKINEM

    Na ekrany kin wszedł film Piotra Szulkina "Ubu król", zrealizowany według dramatu Alfreda Jarry’ego, dziejącego się "w Polsce czyli nigdzie". O filmie, jego związkach z aktualną sytuacją w Polsce, o pracy reżysera - mówią Piotr Szulkin i Katarzyna Figura grająca Ubicę.
   - Przez ostatnie 13 lat, przede wszystkim z powodu braku pieniędzy, nie kręcił Pan filmów kinowych. Jak się Pan teraz czuje, udzielając wywiadów przy okazji premiery wyreżyserowanego przez Pana "Ubu króla"?
   - Jest mi bardzo miło, że wprowadzenie filmu na ekrany odbywa się przy zawierusze prasowej. To znaczy, że "Ubu król" nie pozostawia nikogo obojętnym. Zdaję sobie jednak sprawę, iż wszystko jest rzeczą względną - i sukces, i jego brak. Jestem szczęśliwy, że wszystko się plecie tak jak się plotło, ale szczęściem nie tryskam. W ogóle chyba jestem smutasem.
   - Rozpoczyna Pan drugie życie?
   - Nie zgodzę się. Jestem tym samym człowiekiem, który nakręcił "Wojnę światów" czy "Ga, ga. Chwała bohaterom". To, że pracowałem na zwolnionych obrotach nic nie zmienia. Takie przerwy są niebezpieczne i demobilizujące dla młodego człowieka. Ja nie muszę sobie co rano mówić - umiem robić filmy.
   - Tadeusz Sobolewski napisał, iż w roku 1990 - kiedy na ekrany wszedł poprzedni Pana film "Femina" - był Pan "enfant terrible"__polskiego kina, teraz stał się Pan jego klasykiem. Zgadza się Pan?
   - To stwierdzenie bardzo prawdziwe i bardzo gorzkie. Wolałbym być dzisiaj "enfant terrible", zresztą w jakiś sensie udowadniam "Ubu królem", że nadal jestem. Mogę boleć, że to, co proponowałem, nie mogło się przebić przez biurka decydentów. Boleję też nad tym, iż moi najlepsi studenci czekają po sześć, siedem lat na swój debiut. Boleję nad rozkładem kosztów: jeśli wydaje się złotówkę na film telewizyjny, telenowela otrzymuje 20 złotych. To zabiegi bardzo niepatriotyczne, wymierzone w naszą świadomość. To kaleczenie i brudzenie naszych umysłów, zbiorowej wyobraźni. Mogę jednak nad tym tylko popłakać lub napisać bardzo poważny artykuł, z którego nic nie wyniknie…
   - Może wraz z nadejściem nowego prezesa w TVP zmieni się podejście do sztuki i kultury?
   - Obserwuję, jak się wybiera prezesa w TVP, i ręce mi opadają. Równie dobrze można by wprowadzić kategorię objętości brzucha w pasie... Tam nie ma słowa o merytorycznych zapatrywaniach na coś, co można nazwać wartościami programowymi telewizji. Jest za to ciągłe rozdmuchiwanie skąd, z której strony, kto kogo popiera, z jakiego klucza itd. Może w ogóle prezes telewizji publicznej powinien być bezpartyjny? To nikomu do głowy nie przyszło?
   - Określano Pana także mianem "zakneblowanego proroka" polskiego kina. Istotnie, zakneblowano Pana na 13 lat?
   - Knebel był... Tylko ja nie siedziałem bezczynnie przez 13 lat, choć do kina nie udało mi się przebić. Jestem dość widoczną osobą. Jeżeli o mnie się mówi "zakneblowany", sprawa staje się głośna. Gorzej, jeśli to stwierdzenie odnosi się do chłopaka, który nie jest tak znaną postacią jak ja. Jeśli student szkoły filmowej latami czeka na debiut. A tak dzieje się z całymi pokoleniami twórców. Ilu moich kolegów "poległo" i nic nie robi? Z mojego pokolenia tak naprawdę zostałem tylko ja i Filip Bajon. Gdzieś pogubiliśmy się, zostały same epitafia.
   - "Ubu króla" chciał Pan kręcić już 10 lat temu. Nie udało się. Czy tamtym filmem chciał Pan powiedzieć to samo co dzisiaj?
   - Z jednej strony, jako ludzie, przez te wszystkie lata nie zmieniliśmy się tak bardzo. Z drugiej strony - jako społeczeństwo - nabraliśmy cech korupcjogenności. Obserwując otoczenie, zauważyłem, że krokiem postępowym doszliśmy do niezłego poziomu absurdu. Gdybym teraz wrócił do filmu sprzed 10 lat, byłby on pewnie mniej odważny niż ten, który zrobiłem.
   - Jak bardzo uwspółcześnił Pan scenariusz?
   - Napisałem zupełnie nową wersję "Ubu króla" - bo i ja się zmieniam, i świat wokół mnie. Wszystko płynie, nie można wchodzić do rzeki i mówić, że za każdym razem to ta sama rzeka. Gdybym miał raz jeszcze rozpoczynać pracę nad "Ubu królem", byłby to inny film.
   - Czy możliwy jest ratunek społeczeństwa przed Ubu?
   - Wygląda na to, że nie. Wydaje mi się, że nam się podoba ta droga. Skaczemy z prawicy na lewicę, raz głosujemy tak, to znowu inaczej. To, na kogo oddajemy głos zresztą nic nie znaczy. Rządy są podobne, afery są podobne. Nikt nie stoi za naszymi plecami, nikt nam nie narzuca, jak mamy postąpić. Jesteśmy wolni. Dlatego my, my i tylko my jesteśmy odpowiedzialni za to, co się wyprawia. Proszę popatrzeć, jak spadają frekwencje wyborcze. Już nawet nie wierzymy, że od naszych głosów cokolwiek zależy.
   - W poprzednich swoich filmach, jeszcze w PRL-u, ostrzegał Pan przed manipulacją. Teraz, po zmianie systemu, okazuje się, że człowiek nadal się jej poddaje. Czy manipulacja jest nierozerwalnie złączona z jednostką?
   - Nie, gdyż nie jest ona wpisana w istotę społeczeństwa obywatelskiego. Ktoś kiedyś zrobił rewolucję francuską, wojnę secesyjną, powstała Karta praw człowieka, zręby cywilizacji demokratycznej. Bezwład nie jest immanentnie przypisany do jednostki czy zbiorowości. Wynika z naszego lenistwa i niezgulstwa.
   - W "Ubu królu" zdaje się Pan także ostrzegać, iż nie można czekać, że Europa o nas zadba. Powinniśmy przede wszystkim zadbać o siebie sami.
   - A dlaczego Europa ma o nas dbać? Na razie jesteśmy okropnym dzieciakiem, który rozrabia, a wpisywanie złych stopni do dzienniczka nie pomaga, bo ów dzieciak jeszcze bardziej rozrabia, kopie, gryzie, wygłupia się jak tylko może, macha szabelką na wszystkie strony, wykrzykuje liberum veto. Jeżeli Europa zaczęłaby się zachowywać w stosunku do nas tak, jak my wobec Europy, powinno się nas wypisać z Unii. Być może tak się stanie. Ostatnio coraz częściej mówi się o Europie dwóch prędkości.
   - Uważa Pan, że Europa postrzega nas jako państwo rządzone przez Ubu?
   - Jak tak rozrabiamy, to nas tak postrzegają. To nie jest związane z obecną władzą. Nie chodzi już nawet o jakiś konkretny rząd czy osoby. Sądzą nas wedle uczynków.
   - Pod koniec filmu mgła się rozwiewa i widzimy Ubu oraz Ubicę w samym środku współczesnej Warszawy. To aluzja do polskiej polityki?
   - Chciałem zerwać z kostiumem i dekoracją. Mój film to burleska, opera buffo. Z tego powodu przez większą część projekcji publiczność nie styka się z obecną rzeczywistością. Nagle, zza mgły, wyłania się miasto, które bohaterowie nazywają Paryżem. My jednak widzimy, że to Warszawa. Zresztą wszystko jedno, to po prostu duże, realne miasto. Dzięki temu widz może się otrząsnąć i zreflektować: "śmieję się z samego siebie".
   - Bohaterowie mówią często do kamery. Czy po to, aby "potrząsnąć" widzem?
   - To pewna bezczelność z mojej strony. Nie stwarzam wrażenia, że kamery nie ma. Kamera jest i nie udawajmy, że ciebie widzu za tą kamerą nie ma. Ty jesteś! I popatrz, co ja ci powiem.
   - Dzięki temu wciąga Pan widza, nie pozwala mu być wyłącznie biernym uczestnikiem wydarzeń. Przypomina to trochę relację telewizyjną na żywo.
   - Do telewizji jest jeszcze daleko. Bohaterowie mówią do kamery bardziej osobowo, a w telewizji się błyszczy. Tymczasem tutaj nie ma czym błyszczeć.
   - Może także z powodu estetyki, którą Pan wybrał. Przywołuje ona na myśl śmietnisko. Dlaczego?
   - A jaką miałem wybrać estetykę? Przecież żyjemy na jednym wielkim śmietnisku. Niech się pan przejdzie po Łodzi, po Wałbrzychu. Tu zresztą nie chodzi tylko o Polskę, ale o sytuację uniwersalną. Chciałem pokazać kontrast udawanej królewskiej wykwintności z przaśną rzeczywistością. To, że udajemy królów, a siedzimy na śmietniku, jest powszechne i w jakimś sensie "nasze".
   - "Ubu król" to nie koniec Pana ostrzeżeń dla Polski. Podobno chce Pan teraz zrealizować "Króla Maciusia" w wersji dla dorosłych?.
   - Chcę! Ale od mojego chcenia do realizacji jest jeszcze kawałek.
   - Na jakim etapie są prace nad tym filmem?
   - Na żadnym. To jest tylko projekt. Taki sam jak moja niedawna propozycja złożona w telewizji, by najlepsi reżyserzy mojego pokolenia nakręcili film nowelowy pod tytułem "Polska - Europa" lub "Europa - Polska". Gdyby takie dzieło powstało, być może pomogłoby w dyskusji, gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Projekt zgłosiłem półtora roku temu. Nie mam odpowiedzi. No, to nie! Nie robię filmów dla pieniędzy.
   - Jest takie niebezpieczeństwo, że "Król Maciuś" będzie czekał na Pana ekranizację równie długo, co "Ubu król"?
   - Oczywiście, że tak. Choć może ktoś jutro zadzwoni i powie: "proszę bardzo, niech pan pisze scenariusz". Na to jednak nie mam wpływu.
Rozmawiał: RAFAŁ STANOWSKI
Piotr Szulkin, ur. 1950, absolwent Liceum Plastycznego w Warszawie i Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi. Autor 6 filmów kinowych, obrazów telewizyjnych oraz ponad 30 spektakli teatralnych. Jest scenarzystą, okazjonalnie scenografem i aktorem, a także profesorem Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi na wydziale reżyserii. Laureat nagród na międzynarodowych festiwalach, m.in. w Trieście, San Sebastian, Madrycie oraz nagrody krytyków FIPRESCI.

Nie jestem Ubicą

- mówi aktorka KATARZYNA FIGURA

   - Długo starała się Pani o rolę w "Ubu królu"?
   - Paradoksalnie, przyszło mi to bardzo łatwo. Z Piotrem Szulkinem współpracowałam niemal dwadzieścia lat temu, jeszcze jako studentka szkoły teatralnej, przy filmie "Ga, ga, chwała bohaterom". Przez całe lata nie miałam kontaktu z Piotrem; jego propozycja pojawiła się w momencie, gdy kończyłam zdjęcia do "Żurka" Ryszarda Brylskiego. Jeszcze nie zdążyłam ochłonąć po wyczerpującej i trudnej roli Haliny, gdy otrzymałam propozycję tak diametralnie różną!
   - Trudno było przejść metamorfozę od zagonionej i przytłoczonej codziennością sprzątaczki z "Żurka" do krwawej i bezwzględnej królowej mitycznego państwa?
   - Lekkie przerażenie towarzyszyło przygotowaniom do zdjęć próbnych - bałam się, że nie uda się gładko wyskoczyć ze skóry Haliny i stać się szaloną Ubicą. Jednak wszystko potoczyło się wspaniale. Podczas naszego pierwszego po latach spotkania z Piotrem odbyliśmy długą rozmowę o życiu i świecie, najmniej chyba dyskutowaliśmy o filmie i mojej postaci. Poznawaliśmy się na nowo, pijąc czerwone wino. Piotr zrobił dla mnie wspaniałą kanapkę z szynką parmeńską. W ten sposób dostałam rolę.
   - Co okazało się najtrudniejszym wyzwaniem?
   - Ubica pełna jest pokus pójścia w przesadę, w kicz, jest jak stąpanie po cienkim lodzie. Na szczęście, partnerowałam niezwykłemu aktorowi - Janowi Peszkowi, który jest wymarzonym aktorem do roli króla Ubu. Piotr Szulkin jest także reżyserem bardzo na aktora czułym: pozostaje otwarty na propozycje, a jednocześnie wie, jaki efekt chce osiągnąć. Jan Peszek i Piotr Szulkin czuwali nade mną w trakcie zdjęć i kiedy na moment zbaczałam ze swej ścieżki, zwracali mi na to uwagę. Byłam w pewnym sensie marionetką w rękach reżysera, jednak przyznaję się do tego ze szczęściem i bez fałszywego wstydu. Gdyby nie pomoc Piotra oraz Jana, mogłabym się w tej roli przewrócić.
   - Za kreację Ubicy otrzymała Pani w Gdyni nagrodę dla najlepszej aktorki. W jaki sposób udało się Pani tak doskonale wejść w tę rolę?
   - Jeżeli moja Ubica jest przekonywająca w swej potworności, zawdzięczam to pracy z Piotrem Szulkinem - niezwykłym reżyserem, wielkim intelektualistą, człowiekiem otwartym na emocjonalną i intelektualną inteligencję partnerów.
   - Grając Ubicę podarowała jej Pani coś z siebie, czy jest to postać całkowicie aktorsko wykoncypowana?
   - Ta rola była prawdziwym wyzwaniem. Ubica to z pewnością nie Kasia Figura! Moja bohaterka jest przecież potworem... Ogromnie się cieszę, że miałam możliwość stworzenia tej postaci, dlatego że reprezentuje ona człowieka naszych czasów. Z takimi potworami wkrótce będziemy musieli się oswoić. "Ubu król" pokazuje degrengoladę współczesności oraz to, do czego z oślim uporem zmierzamy: do świata mętnego, brudnego, przerażającego. O tym jest dla mnie film Piotra Szulkina i według tego klucza tworzyłam graną przez siebie postać.
   - Łatwo "Ubu króla" odczytać przez historię współczesną Polski, czy nie jest to jednak interpretacja zbyt naiwna?
   - Odradzam i wręcz zabraniam wszelkich aktualizacji postaci i wydarzeń z jakimikolwiek sytuacjami z naszego życia politycznego. Ten film pokazuje system i jego cechy, a kinowa "Folska" to nie Polska, lecz kraina mityczna. Interpretując ten film, należy sięgać głębiej. Kto zna twórczość Piotra Szulkina, wie, że jego dzieła prowokują do spojrzenia szerszego, nie ograniczają się do problemów naszego zaścianka. "Ubu król" nie jest filmem o naszym podwórku, to raczej wykładnia historiozofii świata.
   - To także - choć może nie zauważa się tego od razu - film kostiumowy.
   - Kostium jest rzeczywiście bardzo ważny, dodaje bohaterom grozy, a jednocześnie podkreśla ich papierowość, zwyczajność. Ohydna Ubica odziana jest w wyszmaconą bieliznę, wszystko na niej jest brudne, wyświntuszone, ciągle coś odpada, zwisa, powiewa. Brzydota oddawać ma degrengoladę naszych czasów: panowanie nijakości, miałkości, bezstylowości. Kostiumy w "Ubu króla" są wyjątkowe, żałuję, że ich twórczyni Magda Biedrzycka nie dostała nagrody na Festiwalu Filmowym w Gdyni.
   - W jednej z najbardziej przerażających scen zrywa Pani koronę z głowy jeszcze panującej królowej, a następnie zdejmuje z niej dworskie szaty.
   - W scenariuszu ta scena opisana jest jednym zdaniem: "Ubica odbiera królowej jej atrybuty". Atrybutem królowej jest korona i od niej zaczęłam. Później mnie poniosło... Piotr nie zatrzymywał kamery. Grająca królową Krystyna Feldman wyczuła moje intencje, oddała mi się w tej scenie do tego stopnia, że dosłownie wyniosłam ją z kadru. Skończyliśmy kręcić dopiero, gdy zabrakło taśmy w kamerze.
   - Dramatyczna Halina z "Żurka", odpychająca Ubica - to nie koniec prezentacji Pani aktorskich możliwości w tym sezonie. Na premierę telewizyjną czeka serial Radosława Piwowarskiego "Stacyjka", w którym także zagrała Pani jedną z głównych ról. Czyżby ostatecznie zerwała Pani z wizerunkiem seksownej blondynki?
   - Największe szczęście aktora to móc grać role jak najbardziej zróżnicowane, nie powtarzać się, nie dać się zaklasyfikować. Aktor jest jednak człowiekiem do wynajęcia, musi brać to, co mu się proponuje. W tej chwili wiem już, że do pewnych ról, do pewnego typu postaci, nie będę wracać. To, co zrobiłam kiedyś, to rozdział zamknięty. Teraz chcę sięgać wyłącznie po nowe rzeczy. A jeżeli nie - zacznę pielić grządki w ogródku.
Rozmawiała: MATYLDA DUDEK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski