Byłoby szkoda, gdyż dyląż garbarz (jejku! kto wymyślił nazwę?) to kawał chrząszcza. Trzy czwarte długości i szerokości męskiego kciuka. Ciemna, połyskująca metalicznie barwa i wielkie żuwaczki.
Wypatrzyłem go w smudze światła reflektora na ścieżce i zacząłem deliberować, co dalej. Obejrzałem olbrzyma z każdej strony, ale fotki wykonane smartfonem były kiepskie. I co, puścić taki okaz bez sesji zdjęciowej? Jak na złość w zasięgu światła nie znalazłem ani jednej porzuconej butelki po napojach, z której wykroiłbym zgrabne pudełko. Trzymać dyląża w dłoni? Wolne żarty!
Wpakowałem go do złożonej kilkakroć plastikowej reklamówki. W domu okazało się, iż prawie przegryzł woreczek, a wiozłem go w kieszeni kurtki… Owad swoim zwyczajem szeleścił, głośno pocierając odnóżami o pancerne pokrywy grzbietu. Piękny był! I ani myślał pozować. Podstawiony palec usiłował ukąsić, ale daliśmy radę. Byłbym zapomniał: nieźle lata. Wyobraźnia podsunęła mi obraz, gdy jadąc po zmroku przez las trafiam nosem w lecącego owada. Brr!
ZOBACZ KONIECZNIE:
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?