Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dywersanci

ZBIGNIEW BARTUŚ
Albo państwowe kopalnie zrobią to, co my, albo upadną - mówi Dariusz Dudek, szef "Solidarności" w KWK "Silesia". Bez dobrej woli związkowców polskie górnictwo nie ma szans. FOT. JACEK DROST
Albo państwowe kopalnie zrobią to, co my, albo upadną - mówi Dariusz Dudek, szef "Solidarności" w KWK "Silesia". Bez dobrej woli związkowców polskie górnictwo nie ma szans. FOT. JACEK DROST
Dariusz Dudek wygląda troszkę jak Hamlet, tyle że w wyciągniętej dłoni, zamiast czaszki, trzyma bryłę najlepszego węgla w Polsce. Identyczne bryły widzimy na ciągnących się po horyzont wagonach. Węglarki zablokowały dziś na dobre ruch w miasteczku, spod którego pochodzi urobek.

Albo państwowe kopalnie zrobią to, co my, albo upadną - mówi Dariusz Dudek, szef "Solidarności" w KWK "Silesia". Bez dobrej woli związkowców polskie górnictwo nie ma szans. FOT. JACEK DROST

Koledzy cudotwórcy Dariusza Dudka szybko opanowali takie zwroty, jak "popel v susine" czy "prchave latky v horlavine". Absolutnie kluczowy jest jednak "obsah uhliku v uhliku"*.

Dudka ten widok bardzo cieszy, a fachowców zdumiewa, bo kopalnia i miasteczko miały umrzeć. Za miedzą, na zwałach państwowych kopalń, rosną czarne Himalaje - ponad 8 milionów ton węgla, którego nikt nie chce kupić. Wystarczy na dwa miesiące pracy całej polskiej energetyki! A ten tu czarny skarb, z prywatnej, czesko-związkowej "Silesii", nawet teraz, w kryzysie, sprzedaje się świetnie. Cud? Niejedyny!

Trzy lata temu Dariusz Dudek też stał w tym miejscu z czarną bryłą w dłoni i wyglądał naprawdę jak Hamlet. Głęboko pod stopami miał, jak i dziś, pół miliarda ton świetnego węgla, ale wtedy zdawało się, że bogactwo wystarczające na 20 lat pracy wszystkich polskich elektrowni zostanie pod ziemią na zawsze. Po wieku fedrowania "Silesia", należąca do państwowej Kompanii Węglowej (KW), popadła w ruinę, przynosiła rocznie 100 milionów złotych strat i miała być zamknięta. Kompania nie dawała ani grosza na remonty, ani prace, dzięki którym można by się dobrać do złóż. Próbowała zakład sprzedać, ale - mimo dwóch podejść - nie znalazła nabywcy. Do sylwestra 2010 roku, czyli daty likwidacji "Silesii", zostało parę tygodni i wtedy...

Związkowcy z kopalnianej "Solidarności", pod wodzą Dariusza Dudka, przekonali Waldemara Pawlaka, ówczesnego wicepremiera i ministra gospodarki, by pozwolił im wziąć sprawy w swoje ręce. Założyli spółkę pracowniczą i znaleźli inwestora - czeski koncern EPH. W grudniu 2010 r. Kompania Węglowa - jak mówiono - "pozbyła się problemu Silesii". A teraz znowu go ma! Nawet większy.

Oto w dwa lata kopalnia, wyposażona przez Czechów w najlepsze maszyny na świecie (polskie), totalnie zreorganizowana przy współudziale związkowców, wyrosła na groźnego konkurenta państwowych spółek węglowych. Lawinowo zwiększa wydobycie, a niebawem chce je jeszcze podwoić. Sprzedaje na pniu cały urobek. I przyjmuje pracowników. - Proszę mi pokazać drugi zakład w Polsce, ba, w tej części Europy, który przyjął ostatnio 1200 osób! Firmy w kryzysie zwalniają, jak Fiat w sąsiednich Tychach, 1500 ludzi. A my będziemy zatrudniać kolejnych - mówi Dudek.

Jakim cudem Czesi i związkowcy poradził sobie z kopalnią spisaną na straty przez państwowych menedżerów? Dlaczego prywatny właściciel, ratując przy okazji 500 milionów ton narodowego bogactwa, potrafił przemienić w dochodowy biznes coś, co było rzekomo "trwale nierentowne"? Odpowiedź na to pytanie jest ważniejsza od sejmowo-tabletowych fars polityków. W znacznej mierze zależy od niej przyszłośc Polski - i każdego z nas.

Może się to wydawać szalone - mamy przecież zimę - ale gdyby Donald Tusk, zgodnie z obietnicą, chciał zmienić absurdalny system górniczych emerytur, to najlepszy moment jest teraz. Owszem, centrale związkowe grożą strajkiem, protesty mają ruszyć na Śląsku już w marcu, a związki górnicze są nadal najpotężniejsze w całym ruchu związkowym. Orężem pielęgniarek są czepki, wkurzeni górnicy wolą kilofy, śruby, petardy, płonące opony, co może rządzących przerażać. Tak naprawdę jednak o sile górników nie decyduje skłonność do zadymy, tylko rachunek ekonomiczny.

Niniejszy tekst piszę na komputerze dzięki temu, że w piecach oddalonej o 50 kilometrów elektrowni w Jaworznie spala się węgiel wydobyty przez miejscowych górników. Z węgla (kamiennego i brunatnego) pochodzi ponad 90 procent prądu zasilającego Kraków i resztę Polski. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, co oznacza wyłączenie prądu na godzinę. A na całą dobę? Na tydzień? Horror, o którym wolimy nawet nie myśleć. I to był zawsze prawdziwy argument w rękach górników: nie kilof, lecz groźba, że nas wyłączą. Mogli? Mogli. Czy nadal mogą?

Himalaje czarnego absurdu

Na koniec 2012 roku państwowa Kompania Węglowa miała na zwałach 6 mln ton urobku, głównie energetycznego. Dziś pod kopalniami leży 9 mln ton, a kolejne 7 mln chomikują elektrownie. Zapasy te wystarczą polskiej energetyce na 4 miesiące! A jak się ociepli , nawet na 6. To wytrąca argumenty z rąk górników. Ich pozycję osłabia też import, którym elektrownie mogą w razie czego uzupełniać braki. Jeszcze niedawno byliśmy siódmym eksporterem węgla w świecie. Od sześciu lat więcej sprowadzamy niż eksportujemy. W 2011 roku wwieźliśmy 14,7 mln ton (przy eksporcie 5,7 mln). A całe polskie górnictwo fedruje 76 mln ton rocznie. Aż 9,3 mln ton kupiliśmy w Rosji, co musi budzić kontrowersje: energetyka oparta na węglu ma nam przecież zapewnić niezależność od rosyjskiego gazu.
W zeszłym roku, gdy góry niesprzedanego urobku zaczęły zasłaniać naszym kopalniom niebo, od wschodu wciąż ciągnęły węglarki z Rosji, a do portów zawijały masowce z węglem z USA. Rosyjski dotarł nawet na... Śląsk. Co roku na światowe rynki trafia miliard ton węgla energetycznego. W 2011 roku, po powodziach w Australii (która jest eksporterem) oraz katastrofie w Fukushimie (która zniechęciła Japończyków do atomu, a zachęciła do węgla) ceny rosły, ale od roku spadają, ostatnio o 15 procent, głównie za sprawą spowolnienia w Europie i wzrostu eksportu ze Stanów; łupkowa hossa sprawiła, że gaz w USA staniał czterokrotnie (!), więc nikomu nie opłaca się kłopotać z węglem i Amerykanie wypychają nadwyżki za granicę. Można je tanio kupić w Rotterdamie i za parę dolarów od tony przewieźć do polskich portów, które przez pół wieku zajmowały się eksportem węgla, a dziś przestawiły się na jego import.

Co w tych realiach robią polskie kopalnie państwowe? W zeszłym roku podniosły ceny o 4 proc. Koszty kolejny rok z rzędu wzrosły im o 13 proc. W owych kosztach połowę stanowią płace. Średnia pensja w górnictwie przekroczyła 7 tys. zł. Nadal, jak za komuny, obowiązują trzynaste i czternaste pensje, a na emerytury, finansowane przez resztę Polaków, przechodzą ludzie 45-letni. Mimo to "państwowi" górnicy są niezadowoleni i szykują się do strajku. Kto się nie szykuje? Górnicy z lubelskiej "Bogdanki", pierwszej kopalni notowanej na warszawskiej giełdzie. Tak się składa, że "Bogdanka" nie ma problemów ze sprzedażą urobku. Choć leży na wschodzie, import jej niestraszny, bo ma konkurencyjne ceny.

Strajkiem nie są zainteresowani związkowcy z czechowickiej "Silesii", którzy wraz z Czechami zrobili z "trwale nierentownej" państwowej kopalni cacko. Które ma szansę pracować kolejnych sto lat.

Ekonomia, związkowcu!

Jeśli zapytać związkowców z państwowych kopalń, dlaczego mają kłopot ze sprzedażą węgla, odpowiadają, że gorszy od kryzysu (przez który spadło zużycie prądu) jest unijny pakiet energetyczno- -klimatyczny. - To wymysł ekologów, a właściwie pseudozielonych lobbujących na rzecz konkurencyjnych wobec węgla źródeł energii, tych wszystkich biogazowni, wiatraków itp., ale też energii atomowej czy gazu z Gazpromu - uważa Kazimierz Grajcarek, legenda górniczej "Solidarności", szef związkowego Sekretariatu Górnictwa i Energetyki, a jednocześnie - od 1980 roku! - członek komisji zakładowej "S" w... "Silesii".

- Kazik pomógł nam uratować zakład i zawsze możemy na niego liczyć - podkreśla Dariusz Dudek.

Grajcarek obwinia unijny pakiet, choć widział na własne oczy, jak - mimo owego pakietu, a także mimo globalnego kryzysu i "dumpingowych cen" węgla z Rosji - spisana przez państwo na straty "Silesia" wychodzi na prostą i wygrywa konkururencję z rzekomo zdrowszymi kopalniami Kompanii Węglowej. Sprywatyzowana Silesia to kolejny po giełdowej "Bogdance" zakład, który udowadnia, że górnictwo węglowe może mieć świetlaną przyszłość. Także w Polsce.

Owszem, z różnych powodów, głównie ideologicznych i ekologicznych, ale przede wszystkim za sprawą wyczerpania złóż, Europa odchodzi od węgla. Europa, ale nie świat. Prof. Józef Dubiński, szef Głównego Instytutu Górnictwa, zwraca uwagę, że "od początku stulecia wydobycie węgla na świecie wzrosło dwukrotnie", głównie za sprawą Chin i Indii. I będzie rosnąć, węgiel ma się stać paliwem równie pożądanym jak ropa. Polska jest w o tyle szczęśliwej sytuacji, że - w przeciwieństwie do Anglii czy Francji - ma nadal potężne własne zasoby, nawet na sto lat fedrowania. Węgiel kamienny jest (obok brunatnego) jedynym surowcem energetycznym, którego mamy pod dostatkiem. To potężny atut - odpowiednio wykorzystany może nam na wiele lat zapewnić niezależność, ale też źródło dochodów. Bo "odchodząca od węgla" UE wciąż zużywa setki milionów ton, większość z importu. Ale my nie umiemy na węglu zarabiać.

W ostatnim dwudziestoleciu zamknęliśmy w Polsce dwie trzecie kopalń głównie dlatego, że państwowy właściciel uznał je za nieopłacalne. Pozostawiliśmy pod ziemią setki milionów ton węgla. Los taki spotkał m.in. słynnego "Pstrowskiego" w Zabrzu i małopolską "Sierszę" w Trzebini. Lecz zanim opadł pył po likwidacji pierwszej z tych kopalń, powstała tam prywatna kopalnia "Siltech"; fedruje jedenasty rok i przynosi zyski!

Do zamknięcia były też "Bogdanka", "Jaworzno" i "Silesia". Ta pierwsza jest dziś najnowocześniejszą i najbardziej dochodową kopalnią w Polsce. Druga, przejęta przez Południowy Koncern Energetyczny, wyszła na plus... zaraz po przejęciu. "Silesia" podąża tą samą ścieżką. Cud? Nie. Ekonomia, która zdaje się być obca państwowym spółkom. - Źródłem sukcesuBogdanki, a teraz Silesii jest zupełnie inna organizacja i kultura pracy oraz wyposażenie w bardzo wydajny sprzęt - wyjaśnia dr Jerzy Kicki z AGH.
- Przez sześć lat byliśmy jak dziurawy statek dryfujący po wzburzonym morzu, bez żagli, z topniejącą załogą, bez portu na horyzoncie - tak obrazowo Dariusz Dudek wspomina ostatni okres "pod państwową banderą". Sam jest zdumiony, jak inna może być organizacja pracy i jak bardzo wpływa ona na wyniki.

W państwowym górnictwie urządzenia wydobywcze wykorzystuje się średnio przez 3,5 godz. na zmianę, i to zaledwie pięć dni w tygodniu. W "Silesii" (ale też "Bogdance" czy "Jaworznie") górnicy pracują 6 dni tygodniowo, a kopalnia - siedem, czyli na okrągło. Drogie maszyny wykorzystywane są cztery razy efektywniej. - Praca pięć dni w tygodniu to kuriozum. Nie znam drugiego górnictwa na świecie, które pozwalałoby sobie na taką rozrzutność - komentuje dr Jerzy Kicki.

Koledzy z państwowych kopalń mają Dudkowi za złe, że "zasuwa na okrągło", łamiąc "święte Porozumienia Jastrzębskie" sprzed 30 lat. - Mają nas za wywrotowców, bo próbujemy zapewnić byt sobie i rodzinom na wiele lat. Bo czujemy się za zakład odpowiedzialni. "Bogdanka" niby zawsze robiła to samo, ale ona jest daleko. A my jesteśmy tacy dywersanci na Śląsku - śmieje się Dudek.

Czesi w dwa lata zainwestowali w "Silesii" 520 mln zł. Stworzyli ją w zasadzie od nowa, wyposażyli w supernowoczesne (polskie!) maszyny, dzięki którym można się dokopać do podziemnego skarbu i eksploatować go wielokrotnie wydajniej niż wcześniej. Prezesem zakładu jest Michal Herman, ekonomista, doświadczony w bankowości, telekomunikacji, transporcie i różnych gałęziach przemysłu. Tym, co kręcą nosem, że "nie jest z branży", odpowiada: "Górnictwo to biznes". W państwowych kopalniach brzmi to jak herezja.

Ponad pół miliarda zł, które Czesi włożyli w "Silesię", to więcej niż Kompania Węglowa zainwestowała łącznie we wszystkich swych kopalniach. A ma ich 15! W 2011 r. sensację wzbudziłao to, że rząd przeznaczy na inwestycje w górnictwie 400 mln zł. - To kroplówka podtrzymująca przy życiu, a nie coś, co mogłoby zapewnić przyszłość - mówi dr Kicki.

Tak naprawdę pieniądze na inwestycje powinny pochodzić nie z kasy państwa, tylko z zysku, jaki spółki węglowe wypracowują w czasie koniunktury. Ale ów zysk jest mizerny: ok. 30 mln zł na kopalnię. Dlaczego? Z powodu złej organizacji pracy i niskiej wydajności, ale też dlatego, że każdy większy zysk wywołuje presję płacową ze strony kilkunastu górniczych central związkowych. A ponieważ związkowców jest więcej niż pracowników w kopalniach (bo niektórzy należą do kilku organizacji naraz), a pieniądze są państwowe, czyli "niczyje" - zyski regularnie się przejada. I potem nie ma na inwestycje. Jednocześnie rosną koszty i węgiel z państwowych kopalń przegrywa z importem. Efektem są straty - i rewolucyjne nastroje. Wreszcie strajk. Co zmieni? - Państwowe kopalnie muszą mocno obniżyć koszty i zwiększyć wydajność, bo nie wytrzymają konkurencji - nie pozostawia złudzeń dr Jerzy Kicki.

- Albo pójdą naszym śladem, albo wkrótce padną - kwituje “dywersant" Dariusz Dudek.

ZBIGNIEW BARTUŚ

*Zwroty użyte w podtytule na pierwszej stronie znaczą: "zawartość popiołu w stanie suchym", "zawartość części lotnych w stanie bezpopiołowym" oraz "zawartość węgla w węglu".

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski