Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziadowska arystokracya

Andrzej Kozioł
„Żebracy polscy”, anonimowy rysunek z XIX w.
„Żebracy polscy”, anonimowy rysunek z XIX w. fot. Archiwum
Obyczaje * Dziadowskie modlitwy miały szczególną moc * Żebracy spod kościołów i żebraczy plebs * Miejska straż broni miasta przed obcymi dziadami

Czasami budzili strach, ale jednocześnie było w nich coś nieodparcie romantycznego, podobnie jak w Cyganach, wówczas jeszcze wolnych ludziach gościńca, ciągnących barwnymi taborami. A w opowieściach ojca snuli się przedwojenni żebracy, zwani oczywiście dziadami. Wędrowali od wsi do wsi, od chałupy do chałupy. Kiedy przekroczyli próg, oczekiwano od nich, żeby modlili się – żarliwie i solennie. Z

a domowników i za zmarłych. Wierzono powszechnie, iż dziadowskie modlitwy mają szczególną moc, łacniej docierają do stóp Najwyższego. Modlili się, waląc kułakami w piersi i zerkając w stronę kuchni, na której w wielkim garze pyrkotały ziemniaki, woniała kapusta albo nawet skwierczały skwarki, drażniąc dziadowskie nozdrza. Bywało, że dziad skończył modlitewne mamrotanie, że już widział, jak zanurza łyżkę w pełnej misie, aż tu nagle ktoś, zazwyczaj jakaś baba, przypominał sobie o dziecku zmarłym przed wieloma laty, o kuzynie, który wyjechał do Ameryki i ślad po nim zaginął. Wzdychało więc dziadzisko i od nowa zaczynało modlitwy...

Dziad najchętniej brał gotowiznę, ale nie gardził też kromką chleba, przygarścią ziarna, ukrywana w przepastnych biesagach. Zboże odkupywali karczmarze, ale nie we wsi, o której opowiadał mój ojciec. Do zlikwidowania miejscowej karczmy doprowadził mój dziadek, choć sam nie stronił od szklaneczki rumu. Żeby było bardziej symbolicznie, w opuszczonej karczmie znalazła się szkoła.

Miejscy żebracy, także zwani dziadami, należeli do innego świata. Nie wędrowali, nie byli więc, w przeciwieństwie do swych wiejskich kolegów, nosicielami nowin. Stanowili niezwykłą, owianą tajemnicą, warstwę społeczną, tajemniczą kastę obecną we wszystkich europejskich krajach. I chyba wszędzie posiadali swoje mroczne mateczniki, takie jak paryski Cour de Miracles, Dziedziniec Cudów, wdzięcznie opisany przez Wiktora Hugo.

Przed miejskimi żebrakami miały bronić przedwojenne emaliowane czerwonokrzyskie plakietki, biało-czerwone, przybite do bramy i informujące, że właściciel domu uiścił opłatę na rzecz Czerwonego Krzyża. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat znikły bezpowrotnie, podobnie jak polichromowane blaszki ze świętym Florianem wylewającym wodę na płonący dom. Były potwierdzeniem ubezpieczenia w tak zwanej fajerkasie, ale jednocześnie w skrytości ducha wierzono, że wizerunek świętego chroni przed pożarem.

Stanisław Broniewski, autor wspomnień o Krakowie, wyróżniał trzy rodzaje dziadów: krążący po domach plebs, żebrzących po ulicach oraz przykościelną arystokrację. I jeszcze jeden rodzaj żebraków pojawiał się w Krakowie na początku XX stulecia – dziady odpustowe:

Dziady odpustowe pojawiały się w Krakowie tylko na większe okazje. Do takich należał Emaus, Zaduszki, a przede wszystkim odpust na Skałce, gdy wzdłuż ulicy Skałecznej ciągnął się szpaler malowniczych typów, demonstrujących wstrząsające defekty cielesne.

Jeszcze kilkadziesiąt lat później dziadostwo wędrowało na odpusty. Jacek Stwora, autor wspaniałej książki „Co jest za tym murem” i niezwykłych reportaży radiowych, zanotował mamlanie i żale dziadów zgromadzonych przed klasztorem w Kalwarii Zebrzydowskiej. A mnie zdarzyło się kiedyś (kiedy? – z pewnością w latach sześćdziesiątych) jechać do Myślenic w dziadowskim towarzystwie. Do autobusu napchało się sporo żebraków zmierzających na odpust. Rej wśród nich wodził rudawy brodacz, nieco złachmaniony, obwieszony medalikami, postać jak ze starych zdjęć. Już na krakowskim dworcu autobusowym dziad zabuczał:

O Matko Boska, królowo

Polska!

O pani nasza częstochowska!

I tak_ da capo _do samiutkich Myślenic, gdzie wówczas autobusy tłoczyły się w rynku, sąsiadując z wozami i kramami. Nie wiadomo, dlaczego malowniczy żebrak nie wychodził poza te dwa wiersze...

Kilkadziesiąt lat temu obok dziadów jakby rodem z dalekiej przeszłości można było spotkać równie malownicze postacie – żebraków wojskowych. W rogatywkach, z medalami lub baretkami, często postukując drewnianą nogą, podróżowali pociągami, a w knajpach na przedmieściach, rozciągając czerwone miechy harmonii, śpiewali zakazaną piosenkę o czerwonych makach na Monte Cassino.

Wojskowi żebracy grasowali po Krakowie także w cesarsko-królewskich czasach. Ich też wspominał Stanisław Broniewski:

Sporo (...) kalek urzędowało na ulicach, legitymując swe inwalidztwo austriackimi medalami za waleczność. Pamiętam takiego dziadka bez nogi, który późnym popołudniem lokował się na słońcu pod murem obronnym posiadłości Piotrkowskich (Smoleńsk 3/5) dziś zabudowanej nowym skrzydłem szkoły powszechnej. Dziad był nader towarzyski i chętnie opowiadał o swym udziale w wojnie austriacko-włoskiej, kiedy to granat italski urwał mu nogę.

Ostatniego wojskowego żebraka widziałem na początku stanu wojennego. Na Rynkiem unosił się zapach gazu łzawiącego, a on szedł Grodzką, w rogatywce – a jakże ! – grając na harmonii „Pożegnanie ojczyzny” Ogińskiego. Był tak nieprzekonujący, że zapewne i rogatywka, i harmoszka pochodziły z magazynów Służby Bezpieczeństwa...

Miał swoich żebraków Kraków, miał Kazimierz, pełen biedaków, a jałmużna była jednym z obowiązków pobożnych Żydów, zaś jidysz znał mnóstwo terminów określających żebrzących. I zdarzyła się w XIX wieku rzecz straszna, na Kazimierzu pojawił się Żyd Wieczny Tułacz, a jego śladami przyszła cholera. Kiedy nie chciała ustąpić, trzeba było sięgnąć po prastary sposób. Na cmentarzu Remuh odbył się ślub żebraczej pary. Pan młody wraz z małżonką dostał wspaniały posag – prawo wyłącznego żebrania na dobrych, jałmużnodajnych ulicach. Oczywiście choroba ustąpiła...
W ten sposób, cofając się do XIX stulecia, w rzeczywistości zawędrowaliśmy w głąb historii, aż do średniowiecza. W czasy ciemne i tajemnicze, o których tak pisał Ambroży Grabowski:

W dawniejszych czasach żebracy składali osobne stowarzyszenie w Krakowie pod nazwą bractwo żebracze. Zwykle ubóstwo to obsiadało przez cały tydzień przysionki licznych kościołów, a nade wszystko w dnie odpustu, a w sobotę każdego tygodnia krążyło całymi chmarami od sklepu do sklepu po całem mieście, tudzież po domach, przykrząc się o jałmużnę, którą gdy już przez cały poranek zebrali, po południu w sobotę zgromadzali się w ulubionych sobie miejscach, to jest szynkowniach wódki, i tam przepijali cały owoc żebraniny, którym ich litość mieszkańców obdarzyła.

Tak było przez stulecia, jeszcze w czasach Grabowskiego działała dziadowska knajpa przy Szpitalnej, druga przy Stolarskiej i wreszcie przy Szerokiej. Można sobie wyobrazić dziadowskie szynkownie, pełne gwaru, wrzasków, od czasu do czasu bójek. Jak twierdził Grabowski, w knajpach rej wodziła żebracza arystokracja:

Panował i tu arystokracya, opierająca się na dawności pochodzenia, na szeregu antenatów w rzemiośle żebraczym; nieraz żebrak wyrzucał drugiemu: „Cóżeś jest, ty charłaku? Ja jestem dziad z dziadów, a tyś recuszek”.

Recuszkiem zwano świeże ciasto, wyjęty z pieca placek.

Mnogość żebraków stanowiła problem dla miasta. Stąd liczne zarządzenia miejskich władz, próby odróżnienia autentycznych ubogich od wydrwigroszy, którzy nad pracę przedkładali lekki dziadowski chleb. Stąd cechy, czyli blaszki rozdawane rzetelnym dziadom, uprawniające do żebrania na terenie miasta. Stąd przymus pracy, stąd powołanie spośród legalnych dziadów tak zwanych betelfochtów, którzy mieli strzec miejskich bram, aby ich nie przekraczało obce dziadostwo. Można przypuszczać, że swe obowiązki wykonywali solennie, przeganiając konkurencję...

Obfitość żebraków pociągała za sobą konieczność opieki nad ubogimi. Jednak szpitale i bractwa miłosierdzia to osobny temat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski