Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziecko było zdrowe

Redakcja
Przed kilku dniami Monika i Grzegorz P. z Bachowic (powiat wadowicki) pochowali swojego nienarodzonego syna. Dziecko zmarło nagle, tuż przed przyjściem na świat, w wadowickim szpitalu. Przyczyny śmierci wyjaśni prokuratura.

Sprawa nagłej śmierci w wadowickim szpitalu trafiła do prokuratury

Przed kilku dniami Monika i Grzegorz P. z Bachowic (powiat wadowicki) pochowali swojego nienarodzonego syna. Dziecko zmarło nagle, tuż przed przyjściem na świat, w wadowickim szpitalu. Przyczyny śmierci wyjaśni prokuratura.

   P. są małżeństwem od roku. Pani Monika przez całą ciążę bardzo o siebie dbała. Lekarze mówili, że wszystko jest w porządku. Już w czerwcu rodzice przygotowali dla potomka pokój, zakupili całą wyprawkę. Termin porodu wyznaczony był na 7 lipca. Ponieważ akcja porodowa nie rozpoczynała się, 12 lipca pani Monika zgłosiła się do wadowickiego szpitala.
   Dzień później lekarze rozpoczęli sztuczne wywoływanie porodu. Jednak wszystko bardzo się przedłużało. W czwartek, 21 lipca, pani Monika dostała mocnych skurczów. Co kilka godzin lekarze przeprowadzali badania płodu. USG, KTG i inne badania wypadały bez zarzutu. Dziecko było zdrowe.
   Skurcze - jak wspomina Monika - narastały z godziny na godzinę. Kilkakrotnie zgłaszała to dyżurującej na porodówce lekarce O. Za każdym razem słyszała, że płód nie jest jeszcze dojrzały. - Jesteś, dziecko, za młoda, nie wiesz, co to ból - miała powiedzieć lekarka, co bardzo zdenerwowało Monikę P., która bardzo cierpiała.
   Wieczorem, 2 godziny po ostatniej rozmowie z lekarką, przeprowadzono kolejne badania płodu. Dziecko już wtedy nie żyło. Z niewiadomych przyczyn ustało bicie serca, choć wcześniej nic nie wskazywało na jakiekolwiek problemy.
   Monika i jej mąż Grzegorz, który przez kilka dni czuwał w szpitalu, są przekonani, że gdyby lekarka wcześniej zareagowała - dziecko by żyło. - Ponieważ żona miała wielogodzinne bóle nie do wytrzymania, sugerowaliśmy przeprowadzenie zabiegu cesarskiego cięcia. Doktor O. twierdziła jednak, że nie ma takiej potrzeby, bo dziecko bez problemu powinno wkrótce urodzić się drogami naturalnymi - _relacjonuje Grzegorz.
   Prawdziwy dramat Monika przeżyła dopiero w ciągu dwu kolejnych dni. Lekarze, wiedząc, że dziecko nie żyje, nie zdecydowali się na operacyjne usunięcie martwego płodu. Do soboty bezskutecznie czekali na postęp akcji porodowej. Dopiero wtedy przeprowadzili cięcie cesarskie.
   Sekcja zwłok nienarodzonego dziecka wykazała, że było ono całkowicie zdrowe! Prawdopodobnie kilka dni wcześniej główką przyparło do kości, co uniemożliwiło postęp akcji porodowej. - _Tymczasem lekarka wmawiała mi wielokrotnie, że muszę urodzić i stanie się to drogami naturalnymi
- mówi matka.
   Czy można było zapobiec tej śmierci? Dlaczego dopiero w sobotę, dwa dni po ustaniu akcji serca, lekarze zdecydowali się na cięcie cesarskie i czy to opóźnienie nie zagrażało zdrowiu i życiu matki? Na te pytania nie ma na razie jednoznacznej odpowiedzi. Być może wyjaśni to prokuratura, gdzie rodzice złożyli zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.
   Andrzej Gilowski, ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego w wadowickim szpitalu, nie widzi błędu swoich podwładnych. Mimo to w ubiegłym tygodniu wystąpił o zwolnienie lekarki O. Jak przekonuje jednak, wpływ na tę decyzję miały "inne czynniki".
   - W trakcie pobytu na oddziale stan dziecka i matki na bieżąco był monitorowany. Nie było przeciwwskazań, żeby poród nie odbył się drogą naturalną. Śmierć płodu nastąpiła nagle i nie mieliśmy na to żadnego wpływu - _uważa Andrzej Gilowski. - _Zdarzają się takie sytuacje. Jest mi bardzo przykro - _dodaje.
   Dlaczego cięcia cesarskiego nie przeprowadzono wcześniej?
   
- Jeśli podczas pobytu pacjentki w oddziale pojawiają się choć najmniejsze oznaki, że zagrożone jest zdrowie pacjentki i płodu, wykonujemy cięcie cesarskie. W tym przypadku (gdy jeszcze dziecko żyło) nie było takiej sytuacji - twierdzi ordynator. O szczegółach nie chce mówić, gdyż na razie nie są znane wyniki pozostałych badań.
   Krystyna Grzesiek, dyrektor ZZOZ w Wadowicach, zdecydowała o skierowaniu sprawy do prokuratury. - _Skoro rodzina podejrzewa, że popełniono błąd, ja również składam wniosek do prokuratury. Chodzi o to, żeby całą sprawę wyjaśnić. Osobiście uważam, że nie było błędu lekarskiego, ale niech biegli sądowi ustalą dokładne przyczyny
- mówi dyrektorka.
   Skontaktowaliśmy się z lekarką O. To ona dyżurowała w szpitalu feralnego dnia, gdy dziecko zmarło. Teraz przyznaje, że... cięcie cesarskie było przeprowadzone zbyt późno. - Ordynator był na bieżąco informowany przez mnie o postępie akcji porodowej. To od niego zależy, czy zabieg jest przeprowadzany czy nie. Zgody na zabieg nie uzyskałam. Według mojej opinii, ponieważ płód był duży (4 kg - przyp. red.), a postępu porodu nie było żadnego - cięcie cesarskie powinno zostać przeprowadzone już 20 lipca (dzień przed śmiercią dziecka - przyp. red.). Wtedy dziecko żyłoby - mówi lekarka, która kilka dni temu rozstała się z pracą w wadowickim szpitalu.
   Ta opinia doktor O. jest skrajnie odmienna od tego, co usłyszeliśmy od rodziców i od ordynatora. Kto ma rację?
MIROSŁAW GAWĘDA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski