Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzielenie się emocjami

Rozmawiała Urszula Wolak
Andrzej Korzeniowski
Andrzej Korzeniowski Fot. Archiwum
Muzyka filmowa. Maestro ANDRZEJ KORZENIOWSKI opowiada o muzyce do „Metropolis” – arcydzieła epoki kina niemego – którą usłyszymy dziś o godz. 19 w ICE Kraków

– Muzyka do „Metropolis” skomponowana przez Pańskiego brata (Abel Korzeniow-ski tworzy m.in. dla Hollywood, przyp. red.) zostanie wykonana w Krakowie po raz trzeci w historii. To dodatkowo potęguje stres przed koncertem?

– Z każdym wykonaniem stres się zmniejsza, bo tak naprawdę jesteśmy bogatsi o doświadczenie z przeszłości. Cały czas uczymy się przezwyciężać wszelkie problemy, jakie ten utwór ze sobą niesie, a jest ich naprawdę mnóstwo. Wiem jednak jedno. Dzisiejsze wykonanie będzie na pewno dojrzalsze i lepsze w stosunku do pierwowzoru i drugiego wykonania w 2007 roku.

– Cofnijmy się zatem w czasie i przywołajmy Pańskie pierwsze spotkanie z utworem wykonywanym do niemego arcydzieła.

– Premiera odbyła się w 2004 roku, podczas festiwalu Era Nowe Horyzonty. To było niesamowite doświadczenie. Występ opierał się na ogromnym zaangażowaniu wielu ludzi pracujących przy tym projekcie. Towarzyszyła nam także świadomość, że robimy coś niezwykłego, pierwszy raz na tak wielką skalą.

– Co ma Pan na myśli?

– Dekadę temu nie mieliśmy jeszcze Festiwalu Muzyki Filmowej. Wykonawstwo tego rodzaju muzyki nie było więc jeszcze tak powszechne jak jest dziś i przy udziale nowoczesnych technologii.

– W 2004 roku było inaczej?

– Oczywiście, „Metropolis” odtwarzaliśmy jeszcze na taśmie analogowej i projektorze szpulowym – takim, na którym filmy prezentowano w latach 20. XX wieku. To z kolei rodziło ogromne komplikacje dla muzyków już na starcie. Szpule kręciły się bowiem w różnym tempie, w zależności od tego, jak długie były taśmy. Poza tym należało je wymieniać w trakcie projekcji, między pierwszą a drugą częścią filmu. Synchronizacja z obrazem odbywała się na oko i ucho. W tej chwili mamy najnowsze technologie, cyfrowy projektor, wszystko jest zdigitalizowane, to bardzo ułatwia nam pracę. Możemy, tak jak wymarzył to sobie kompozytor, dokonać synchronizacji dokładnie każdej sekundy obrazu z muzyką. Nasze wykonanie będzie więc najbliższe wyobrażeniom Abla Korze- niowskiego.

– To Pan jest osobą odpowiedzialną za trzymanie tej maszynerii synchronizacji w ryzach. Jedno potknięcie może wpłynąć na odbiór całości, to prawda?

– To rzeczywiście obciążające. Nie można sobie pozwolić nie tyle na błąd, na zawahanie albo na jakikolwiek moment zawahania czy dekoncentracji. A utrzymanie koncentracji na jednym poziomie przez prawie dwie i pół godziny jest niezwykle wykańczające, choć nowoczesna technika bardzo nam to ułatwia. Ciężar odpowiedzialności się jednak nie zmienił.

– Można ten ciężar porównać do koncertów na przykład w filharmonii?

– Jego wymiar jest znacznie większy. W filharmonii dyrygent może sobie pozwolić na większą swobodę.

– Jak podzielona jest Pańska uwaga w trakcie wykonywania muzyki do filmu?

– Rozszczepiona jest na dwa elementy; obraz filmowy i orkiestrę. Muszę kontrolować w tym samym czasie to, co dzieje się i na ekranie, i wśród muzyków.

– A co jest najtrudniejsze?

– Gdy muzyka musi reagować na to, co właśnie wydarzyło się w filmie. Stawia mnie to, jako dyrygenta, na zupełnie innej płaszczyźnie.

– Obraz czy muzyka będzie grał pierwsze skrzypce w trakcie projekcji „Metropolia”?

– Dzieło filmowe jest kompletne i skończone, dzięki czemu każda jego projekcja w kinie będzie taka sama. Wykonywana jednak do niego muzyka na żywo sprawia, że zyskuje on zupełnie nowy wyraz emocjonalny. Dzięki niej staje się materią żywą. Połączenie tych dwóch elementów dostarczy widzom pasjonujących doznań.

– To zasługa muzyki?
– Tak, bo muzyka jest prawdziwa, jest związana z emocją danej chwili i doskonale współgra z obrazem filmowym. Stawiam więc tezę, odpowiadając na pani wcześniejsze pytanie, że te oba elementy – muzyka i obraz – odegrają równorzędne role. Choć ostatecznie wszystko zależy od indywidualnego nastawienia publiczności.

– Czy jest ona inna od tej, która przychodzi na koncerty muzyki symfonicznej do fil- harmonii?

– Na pewno jest wdzięczna i żywo reagująca, ale ciężko odróżnić ją od tej, która przychodzi do filharmonii. To przecież ludzie, którzy przychodzą na koncert, by coś przeżyć, licząc na to, że coś ich wzruszy. To wartość sama w sobie.

– Dla Pana także?

– Oczywiście, zawsze przed wyjściem na scenę towarzyszy mi potrzeba podzielenia się z publicznością emocjami.

– Co muzyka do „Metropolia” przekaże publiczności?

– Nie wiem, co to będzie, bo każdy z nas ma indywidualne potrzeby, ale na pewno nie będzie ona wyłącznie ilustracją obrazu. To także komentarz, uwspółcześnienie filmu. Będzie czymś, co nazwałbym wejściem w trzeci wymiar filmu. Muzyka stwarza bowiem nową przestrzeń w tym dziele. Grana na żywo, wychodzi niemal z ekranu. Dla widzów i słuchaczy będzie to niesamowite doświadczenie. Zetkną się bowiem z jednej strony z kompozycją zrośniętą z obrazem, z drugiej zupełnie autonomiczną – odrębnym dziełem.

– Fenomen współcześnie komponowanej muzyki filmowej polega też na tym, że dzieła dawne, często zapomniane, znowu do nas wracają.

– Dobrze, że sięgamy do klasyki, bo dostają one dzięki muzyki drugie życie i mogą być przez publiczność lepiej przy- swajalne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski