Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziesięć toastów

Redakcja
A może by tak spędzić sylwestra inaczej niż zawsze? Niech będzie zwariowany, oryginalny i dłuższy niż zwykle. Niech nie zaczyna się dyskusjami, w co się ubrać i nie kończy bezskutecznym szukaniem taksówki nad ranem. Niech zacznie się jak w bajce i tak niech się skończy. Niech trwa wiecznie. Choćby w marzeniach. Potrzebujemy do tego małego prywatnego odrzutowca, 24 godzin i... mocnej głowy.

Singapur. Raffles Hotel

W Polsce jest godzina ósma. Rano! Niech nie zniechęca nas wczesna pora. W Singapurze już 13.00. Skoro więc po trzynastej, zapomnianym obyczajem możemy się napić. Zacznijmy od drinka marzeń. Będzie to trunek z gatunku tych "z parasolką". Singapore Sling w Raffles Hotel w Singapurze. Miejsce zacne, bar pamiętający kolonialne czasy. Kolonistów już tam dzisiaj nie ma, ale i milioner, i włóczęga mogą rozpocząć dzień w sławnym lokalu od wyjątkowo słodkiego koktajlu na bazie wódki i grenadiny. Sok z granatów da nam siłę tytaniczną. Więc arcysłodko zaczynamy zabawę i żegnamy 2006 rok.

Kambodża, Phnom Penh, bar żebraków

W Polsce godzina 10.00. W poszukiwaniu oryginalnego lokalu trafiliśmy na wysypisko śmieci w stolicy Kambodży Phnom Penh. Tutaj prawdopodobnie nikt nas nie wytropi, choć wyglądem różnimy się od stałych bywalców. Na wysypisku nie tylko się grzebie w śmieciach. Miejscowi tu zarabiają na życie (prawdopodobnie marne) oraz mieszkają w zaśmieconych szałasach. Mają tu nawet knajpkę - przyroda nie znosi próżni. Nie jemy na wszelki wypadek nic, ale zbliżający się Nowy Rok możemy uczcić szklaneczką ryżowego bimbru. Smakuje jak drgające od upału powietrze. Aromat niestety niezauważalny, bo nad wszystkim i tak unosi się fetor śmietniska. W Kambodży jest już godzina 15.00. W Polsce wszyscy nam zazdroszczą.

Wietnam, Hanoi, Bia Hoi

Kolejny toast wzniesiemy najtańszym piwem świata. Co prawda jest to również nagorsze piwo globu, ale nie zniechęcajmy się. Międzynarodowi turyści gnają do Hanoi, aby wychylić szklankę niepasteryzowanego sikacza. Piwo to pija się obowiązkowo na kultowym wśród plecakowiczów skrzyżowaniu uliczek Starego Hanoi. Na małych stołeczkach przesiadują tu bezrobotni i krezusi. Toasty wznosi się takie, jak wszędzie. My cieszymy się z Polskiego dobrobytu i uśmiechamy się serdecznie do przechodniów, którzy już wkrótce przeniosą się na warszawski Stadion Dziesięciolecia. W Polsce jest godzina 12.00

Indonezja, Gili Air, Legend Bar

Zbliża się indonezyjska północ. W Polsce dopiero godzina 17.00. Nadejście 2007 roku podkreślamy szklaneczką tequili na niemal bezludnej wysepce Gili Air, gdzieś między Bali a Lombokiem. Wokół rafa koralowa, tropikalny upał już zelżał. Towarzystwo w barze rastafariańskie, ale dredy nie są obowiązkowe. Podobnie jak wieczorowe stroje. Wystarczą kąpielówki lub nawet ich brak. Tequila smakuje wybornie, gdyż na wyspie nie ma słodkiej wody, szklanki myje się w morzu, więc są lekko słonawe. Ewentualne komary uciekają z baru, bo unosi się tu nie tylko muzyka Boba Marleya, ale i dym z jego ulubionych ziół.

Indonezja, Dżakarta, Cafe Batavia

Trudy naszej sylwestrowej eskapady spłukujemy dżinem z tonikiem w kolejnym kultowym lokalu. W Polsce mamy godzinę 15.00, w Indonezji zapada wieczór. Na godzinkę wpadamy do jednego z najsłynniejszych drink-barów świata - Cafe Batavia w Dżakarcie, który ciągle utrzymuje poziom starych dobrych lat trzydziestych. W eleganckim wnętrzu słuchamy jazzowych standartów i napawamy się atmosferą zbliżającego się balu. Możemy nawet zatańczyć. Przy odrobinie szczęścia z kimś sławnym. Faworytek posła Łyżwińskiego tu nie ma. Same damy!

Nad Oceanem Indyjskim

Różnicę czasu, jaka dzieli Europę od Dalekiego Wschodu, spędzamy na pokładzie naszego prywatnego odrzutowca. Bez niego nasza sylwestrowa balanga nie miałaby szans powodzenia. To nic, że samolocik kosztuje kilkanaście milionów dolarów. Ważne, że na pokładzie jest kilka wygodnych foteli i dobrze zaopatrzony bar. Wznosimy toast śliwowicą łącką lub winem pewnego prałata. Cieszymy się, że to jedyny polski akcent dzisiejszej nocy. Oprócz przebojów Krzysztofa Krawczyka. Po kilku toastach zaczynamy śpiewać sami. Niestety, kończą się zapasy... musimy wylądować.

Bułgaria, Sofia, zakupy

Do Europy docieramy o godzinie 21.00 naszego czasu. Lądujemy w Bułgarii. W ten sposób podkreślamy radość z wstąpienia tego kraju do Unii Europejskiej. Na lotnisku w Sofii uczynny tubylec czeka na nas z beczką wina ze sławnego Melnika. Półsłodkie ma wzmocnić nasze nadwątlone już siły. Sprzedaje nam ją tanio, bo i tak wyjeżdża za pracą do Polski i szuka dobrych kontaktów dla swej licznej (a pozbawionej pracy) rodziny. My właściwie nawet nie wysiadamy z samolotu, spieszymy z winem na północ, bo... północ i noworoczne toasty coraz bliżej.

Finlandia, Kemi, Hotel Lodowy

Już pora poczuć europejską zimę. Znów zmieniamy strefę czasową i klimat. Przylatujemy pod biegun północny. Nad zamarzniętą Zatoką Botnicką sprytni Finowie zbudowali lodowy hotel. Wykuli w zmarzlinie, usypali ze śniegu. W lodowej jamie, przy lodowym stole, na lodowej ławie spełniamy toast lodowatą finlandią. Wszystkim cholernie zimno, ale sylwester jest tylko raz w roku. Witamy Nowy Rok. Zlodowaciałym szampanem. Mają tu również lodowe sypialnie (temperatura minus cztery), ale to nas nie zachwyca i pędzimy w cieplejsze strony.

Hiszpania, Jerez de la Frontera

W Polsce zaczynają już jeździć tramwaje. O trzeciej nad ranem lokalnego czasu jesteśmy w Andaluzji. Czekają na nas zapasy pokrytych kurzem szlachetnych butelek. W jednej z bodeg w Jerez de la Frontera tupiemy w rytmach flamenco i popijamy sherry. Hiszpania dzieli się z nami tym, co ma najlepszego. Płacić, niestety, musimy w euro. Czynimy to bez żalu, bo jest cieplej niż w Finlandii. Wytrawnym sherry popijamy sardynki z rusztu. Czujemy już trochę zmęczenia, a załoga naszego samolociku pada z nóg. Jednak namawiamy ich na jeszcze jeden mały lot.

Hiszpania, Ibiza, Cafe Del Mar

O ósmej rano polskiego czasu podrygujemy w rytm pulsacyjnej muzyki naszych dzieci i wnuków. Sylwestrową noc kończymy w kolejnym kultowym miejscu. Na Ibizie bawią się nie tylko brzuchaci Niemcy. W sławnym Cafe Del Mar podziwiamy wschód słońca. Sączymy miejscowy dżin, który na Balearach robią na bazie destylatu z winogron - bardzo konkretny trunek. Prawdopodobnie sączymy dżin samotnie, gdyż kobieta naszych snów usnęła na mauretańskich poduszkach. Sufit imitujący plastykiem chmurki nachyla się nad nami litościwie. A my zamawiamy w barze cafe solo, bo na nic innego nie mamy już siły. A wyjść stąd nie będzie łatwo, bo w Cafe Del Mar zabawa trwa przez 365 dni w roku. I niech taki będzie cały ten 2007 rok.
Przemysław Osuchowski Oberżyświat
Zdjęcia Gozdawa Projekt

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski